[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tam się zbierają dezarmowani, tam mają kwaterę werbownicy moskiewscy i zbiera sięróżne pospólstwo.Warto ich przy okoliczności zlustrować. Tylko jedna przeszkoda wziął niespodzianie głos Piotrowski. Waszmoście przybranijakby na dworskie asamble, a tam lepiej dawać pozór obiboków lub zgoła ultajów. Racja! Jedzże na Stare Miasto! zdeterminował prędko Konopka. Znajdę w domu od-powiednie szaty na taką uroczystość.Mieszkał w Rynku, na wprost Ratusza, w Barssowej kamienicy na czwartym piętrze.Wpadli tam i Andzia znalazłszy się w zacisznych stancyjkach niepomiernie się zdumiała.Anibowiem mogła się spodziewać nalezć taką czystość i porządek.Przeglądała kwaterę w naj-drobniejszych szczegółach, dając wyraz coraz większemu zdziwieniu. Mieszka jak kleryk albo panna na wydaniu!Zasłony przy oknach w niebieskie paski, takiż pawilon nad łóżkiem, kobierce, garnczki zkwiatuszkami na oknach, kanarek w klatce, na ścianach obitych tyftykami kolorowe ko-persztychy, wystawujące tkliwe sceny berżerów, sprzęty w schludnych pokrowcach, na komi-nie i stolikach pełno różnych cacek; znalazła nawet w jakimś schowku cukry, którymi zaczęłasię łakomie opychać.Wreszcie wsadziła ciekawy nosek między stosy książek. To nie przy mnie pisane! odrzuciła ze wzgardą jakieś francuskie dzieło i dojrzawszy naścianie bałabajkę wzięła na niej brzdąkać i przyśpiewywać, z czego przeszła raptownie nawściekłego kozaczka.Wyszli na to już przebrani zgoła nie do poznania. Konopka, masz minę zakrystiana od fary, a rotmistrz patrzy w tej czui pstrokatej na świ-niarza z Węgrowa! zdecydowała wybuchając śmiechem.W drodze, zjeżdżając Bednarską, szepnęła nieśmiało do Konopki, jechali osobno: Przyjdę do ciebie.Masz taką śliczną kwaterę! wparła się w niego lubieżnie. Owszem.A jeśli mnie nie zastaniesz, klucz zawsze leży pod słomianką odparł nie ba-cząc na jej umizgi.Używał jej na posługi sprzysiężenia i cenił wysoko, lecz na jej urodę, in-klinację i osobę patrzył z wyniosłą awersją człowieka dalekiego od przygodnych amorów.165 Z Kaczanowskim to człowiek wiedział, czego się trzymać! wybuchnęła rozżalona.Waćpan jesteś jak ten śnieg: biały i lodowaty. Dajmy spokój dziecinnym dyskursom, toć się znamy jak łyse konie.Powiedz mi o Pio-trowskim zajrzał jej w oczy. Tylko wesołość zdobi cię prawdziwie.Uwielbiam cię taką.Udobruchana, jęła dawać prawdziwy konterfekt Piotrowskiego, z czego zrozumiał, jako toczłowiek o burzliwej przeszłości, nie bez plejzerów na swojej reputacji, a zarazem zabijaka,gotowy na każdy azard i awanturę, kostera i pijus. I cieszy się szczególnym mirem między alianckimi oficjerami.W zręcznych obrotach ifortelami przeszedł Kaczanowskiego. Rada wspominasz kapitana, ugrzązł ci w pamięci? Pewnie! A jak mi obmierznie swoboda, to się machnę za niego i basta. Powiadają: on był z Płocka, ona zaś też jeno trzy nitki na krzyż miała! Niech cię głowa nie boli! Da on sobie radę w każdej przygodzie: to prawdziwy chłop, nietakie Bóg wie co jak drudzy zdeklarowała wzgardliwie. Bija co dnia, Jeść dawa raz w niedzielę, a co nockę przypuszcza do łaski! drwił. A niechby nawet bijał! Milszy mi taki od wszystkich! pofolgowała sobie, wylewając wpodrażnieniu potok nieprzystojnych epitetów na swoich gachów. Fortunna to dla mnie okoliczność, żem ci nic nie winien szepnął przy wysiadaniu.Mimo wczesnej pory gospoda Kobylańskiego zdała się już być przepełniona.Widno i roj-no było w ogromnym domostwie, świeciły wszystkie okna, huczała muzyka, tańce i wesołepokrzykiwania. Piotrowski, bierz waćpan komendę i prowadz! rozkazał Konopka.Ruszyli do wielkiej izby, pełnej czerwonych brzasków ognia, gwaru i ludzi.Na ogromnymkominie w rogu, pod zwisającym okapem buzował się tęgi ogień, obracały się rożny, nadzia-ne całymi ćwierciami mięsiw, i skwierczały patelnie wśród garów i saganów.Zapach kapustyi prażonych kiełbas brał nad wszystkim górę.Na bocznej ścianie za szynkwasem, okratowa-nym aż po pułap, widniały beczki, antały, miedziane konwie do piwa, stosy cynowego sprzętui zwoje kiełbas.Królowała tam jejmość o tubalnym głosie i obwisłym licznymi kondygna-cjami obliczu.Przy długich stołach było już gęsto i niezgorzej przedzwaniano kieliszkami.Gospodarz o gębie krągłej i jakby zarumienioną tłustością oblanej usadzał gości, czasem zkimś przepijał i zarazem dawał baczenie na kuchtów i stołowe panny roznoszące jadła i na-pitki.Oko miał niechybne i prędkie objęcie, gdyż mimo przebrania wchodzących potraktowałich wyróżniająco, zapraszając do paradnej sali.Częstował nawet izbą na pięterku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]