[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed chałupą i na ganku Witek z dziećmi wyprawiał takie brewerie, aż Aapa szczekał i chałupa siętrzęsła.- Gotowych pieniędzy musi mieć też dosyć, ciągle coś sprzedaje; a wyda na co?.Antek machnął ręką na to siostrzyne słowo i wyszedł z izby na powietrze, ckniło mu się w chałupie iniepokój w nim rósł i strach, sam nie wiedział czego.czekał na ojca i niecierpliwił się, a rad był wduszy, że tamtego tak długo nie widać.- "Nie o gront tobie idzie, a o Jagusie przypomniał sobie, co mukowal wczoraj powiedział.- Aże jak ten pies! - wykrzyknął zapamiętale.Wziął się do ogacania ścianyod podwórza, Witek nosił mu ściółkę z kupy, a on ubijał i zakładał żerdkami, ale mu ręce drżały i raz wraz zaprzestawał roboty.Wspierał się o ścianę i przez nagie, bezlistne drzewa patrzył za staw, hań, naJagusiną chałupę.Nie, nie miłowanie w nim wzrastało, ino złość i tysiące uczuć nienawistnych, aż sięzdziwił temu! Suka, ścierwa, rzucili jej gnat, to i poszła! - myśłał.Ale przyszły nań wspomnienia, wypełzły skądściś, z tych pól nagich, z dróg, z sadów sczerniałych ipokurczonych i obsiadły mu serce, czepiały się myśli, majaczyły przed oczami.aż pot pokrył muczoło, oczy rozbłysły i dreszcz go przechodził mocny, ognisty!.Hej, a tam w sadzie.a wtedy w lesie.a kiedy razem powracali z miasta.Jezus! Aż się zatoczył, bo z nagła ujrzał tuż przed sobą jej twarz rozpłomienioną, dyszącą namiętnie,jej modre oczy i te usta pełne i tak czerwone, a tak bliskie, że ich tchnienie czuł, buchnęły na niegożarem.i ten głos cichy, urywany, nabrzmiały miłością i ogniem.- Jantoś!.Jantoś! - przechylała siędo niego blisko, że czuł ją całą przy sobie, jej piersi, jej ramiona, jej nogi - aż oczy przecierał iodpędzał precz od się te mary mamiące, i cała jego złość zawzięta skapywała mu z serca niby te lodyze strzech, gdy je wiośniane słońce przygrzeje, a budziło się znowu kochanie i wznosiła swój łebkolczasty tęskność bolesna, taka straszna tęskność, że choćby głową tłuc o ścianę i ryczećwniebogłosy!- A żeby to siarczyste zatrzasnęły! - wykrzyknął przytomniejąc i bystro spojrzał na Witka, czy ten niedomyśla się czego.Od trzech tygodni był w gorączce, w oczekiwaniu jakiegoś cudu, a nic nie mógłporedzić, niczemu się przeciwić! A bo to raz przychodziły mu szalone myśli i postanowienia, że biegł,aby się z nią zobaczyć, bo to jedną noc na deszczu i chłodzie warował jak ten pies przed jej chałupą!Nie wyszła, unikała go, na drodze już z dala omijała!.Nie, to nie! I coraz bardziej zawzinał się przeciwko niej i przeciw wszystkiemu! Ojcowa ona, to i obca,to i ta przybłęda, ten pies bezpański, ten złodziej, co gront, dobro najwyższe im kradnie - a to kijem gochoćby i na śmierć zakatrupię !A bo to raz chciało mu się ojcu do oczów stanąć i rzec: nie możecie się z Jagną żenić, bo ona moja! Alestrach podnosił mu włosy na głowie, co powie stary, co ludzie , co wieś?.A przecież Jaguś będzie jego macochą, matką jakby- jakże to może być, jakże?.Toć grzech musi być,grzech! Aż bał się myśleć o tym, bo mu serce zamierało ze zgrozy niewytłumaczonej, z obawy przedjakąś straszną karą j boską.I nie rzec o tym nikomu, ino to nosić w sobie jako zarzewie, jako tenogień żywy, któren aż do kości przepala.nie na ludzką to moc, nie.A tu już za tydzień ślub.- Gospodarz idą! - zawołał Witek prędko, aż Antek drgnął ze strachu.Mroczało już na świecie.Zmierzch sypał się na wieś, jako ten popiół niewystudzony i od ukrytego zarzewia rudawy jeszcze -zorze dogasały, bladły od tych chmur burych, które wiatr gnał i zwalał na zachód, i stożył w góryprzeogromne.Zimno się robiło, ziemia tężała, powietrze czyniło się ostre, rzezwe jak przedprzymrozkiem i takie słuchliwe, że tupot i ryki pędzonego do wodopoju inwentarza szły głośniej, askrzypy wrótni i studziennych żurawi, rozmowy, krzyki dzieci, szczekania leciały wyrazniej przez staw;gdzieniegdzie błyskały już okna i padały na wodę długie, porwane, drgające odbicia świetliste.a spozalasów wychylał się z wolna ogromny, czerwony księżyc w pełni, aż łuny biły nad nim, jakby pożarbuchał gdzieś w głębi lasów.Boryna przyodział się w zwyczajne szmaty i poszedł w podwórze do gospodarstwa, zajrzał do koni, dokrów, do stodoły, a nawet i do prosiaków, skrzyczał Kubę za coś i Witka również, że cielęta wylazły zgródki i łaziły pomiędzy krowami, a gdy wrócił do izby swojej, już tam czekali nań wszyscy.Milczeli,ino wszystkie oczy podniosły się na niego i opadły wnet, bo przystanął na środku, obejrzał się po nich izapytał drwiąco:- Wszystkie! Jak na sąd jaki!- Nie na sąd, ino do was przyślim z proszeniem - rzekła nieśmiało kowalowa.- A czemuż to i twój nie przyszedł?.- Robotę ma pilną, to ostał w domu.- Juści.robotę.juści.- uśmiechnął się domyślnie, zrzucił kapotę i jął zzuwać buty, a oni milczeli,nie wiedząc, od czego zacząć.Kowalowa chrząkała i przyciszała dzieci, bo się brały do baraszkowania,Hanka siedziała na progu i karmiła chłopaka, a latała niespokojnymi oczami po twarzy Antka, którensiedział pod oknem i układał sobie w głowie, co ma rzec, a drżał cały ze wzruszenia i niecierpliwości.Jedna Józia spokojnie obierała ziemniaki pod kominem, przyrzucała drewek na ogień i ciekawiepoglądała po wszystkich, bo nic wymiarkować nie mogła.- Czego chcecie, mówcie! - zawołał ostro, zniecierpliwiony milczeniem.- A to.mów, Antek.a to przyślim wedle tego zapisu.- jąkała kowalowa.- Zapis zrobiłem, a ślub w niedzielę.to wam rzeknę- To wiemy, ale nie o to przyślim -- A czego?Zapisaliście całe sześć morgów!- Bom tak chciał, a zechcę, to w ten mig zapiszę wszystko.- Jak wszystko będzie wasze, to zapiszecie! - powiedział Antek.- Dziecińskie, nasze.- Głupiś jak ten baran! Grunt jest mój i zrobię z nim , co mi się spodoba!- Zrobicie abo i nie zrobicie.- Ty mi wzbronisz, ty!- A ja, a my wszystkie, a nie, to sądy wam wzbronią! - krzyknął, bo już nie mógł ścierpieć i buchnąłzapamiętałością.- Sądami mi wygrażasz, co? Sądami! Zamknij ty gębę, pókim dobry, bo pożałujesz! - krzyczałprzyskakując do niego z pięściami.- A ukrzywdzić się nie damy! - wrzasnęła Hanka podnosząc się na nogi.- A ty czego? Trzy morgi piachu wniesła i starą płachtę, a będzie tu pysk wywierała?- Wyście i tyla Antkowi nie dali, nawet tych jego morgów matczynych, a robimy wam za parobków, jakte woły.- Sprzątacie za to z trzech morgów.- A odrabiamy wam za dwadzieścia abo i więcej!- Jak wam krzywda, idzcie se poszukać lepiej!- Nie pójdziem szukać, bo tu jest nasze! Nasze po dziadach pradziadach! - zawołał mocno Antek.Stary uderzył go oczami i nic nie odrzekł, przysiadł przed komin i pogrzebaczem tak dziabał w głownie,aż iskry się sypały - zły był, ognie chodziły mu po twarzy i włosy mu cięgiem spadały na oczy, jarzącejak u żbika.ale się jeszcze hamował, choć ledwie i zdzierżał.Długie milczenie zaległo izbę, że ino te przysapki a dychania prędkie słychać było.Hanka szlochała zcicha i pohuśtywała dziecko, bo skamleć poczęło.- My nie przeciwni ożenkowi, chcecie, to się żeńcie.- A przeciwcie się, dużo o to stoję!.- Ino zapis odbierzcie - dorzuciła przez łzy Hanka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]