[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyk się podniósł nieopisany, kobiety chciały ichrozerwać, ale przewalili się na ziemię i tak zwarci całą nienawiścią i krzywdami tarzali się, gnietli,dusili.Całe szczęście, że rychło rozerwali ich sąsiedzi i odgrodzili od siebie.Antka przenieśli na drugą stronę i zlewali wodą, tak osłabł z umęczenia i upływu krwi, bo twarz miałporozcinaną o szyby.Staremu nic się nie stało; spencer miał nieco podarty i twarz podrapaną i aż siną z wściekłości.Sklął ipowyganiał ludzi, co się byli zlecieli, drzwi od sieni zamknął i siadł przed kominem.Ale uspokoić się nie mógł, bo mu cięgiem wracało przypomnienie tego, co na Jagnę wypowiedzieli, ażgało go w serce jakby nożem.- Nie daruję ja ci tego, psie jeden , nie daruję!- przysięgał sobie w duszy.- Jakże, na Jagusię.- Alewnet przychodziło mu do głowy i to, co nieraz już słyszał o niej, co dawniej pogadywali, a na co niezwracał uwagi! Gorąco mu się robiło i dziwnie duszno, i dziwnie markotno.- Nieprawda, pleciuchy izazdrośniki, wiadomo! - wykrzyknął w głos, ale coraz więcej mu się przypominało gadań ludzkich.-Jakże, rodzony syn powieda, to nie mają szczekać! Zcierwa! - ale żarły go te wspominki jak ogień.A gdy Józia posprzątała ślady bitwy, a w końcu, choć i pózno, podała kolację, spróbował ziemniaków ipołożył łyżkę, nie mógł przełknąć.- Zasypałeś obroki koniom? - zapytał Kuby.- Przeciech.- Gdzie Witek?- Po Jambroża poleciał, by Antkowi głowę opatrzył; gęba mu spuchła kiej garnek - dodał i wyniósł sięzaraz, bo księżyc świecił, a on się dzisiaj wybierał pod las na polowanie.- Juchy, chleb ich rozpiera, tosię biją mruczał.Stary też poszedł na wieś, nie wstąpił jednak do Jagny, choć się w oknach świeciło, zawrócił spodsamych drzwi i polazł drogą ku młynowi.Noc była chłodna, wyiskrzona, przymrozek ścinał ziemię, księżyc wisiał wysoko i tak jasno świecił, że cały staw roziskrzył się jakby żywym srebrem, drzewa rzucały długie, chwiejne cienie na drogi puste.Pózno już było, światła w domach gasły, ino bielone ściany występowały mocniej ze sadów nagich,cisza i noc ogarniała wieś całą, jeden młyn turkotał i woda bełkotała monotonnie.Maciej chodził to tą,to drugą stroną stawu i nie wiedział, co z sobą począć, nie uspokoił się, gdzie tam, jeszcze barzejrozbierała go złość i nienawiść; aż i do karczmy poszedł, posłał po wójta i prawie do północka pił, alerobaka nie zalał.jeno jedno postanowienie powziął.Rano nazajutrz, skoro wstał, zajrzał na drugą stronę.Antek leżał jeszcze, twarz miał obwiązaną wokrwawioną szmatę, ale się uniósł nieco.- Wynośta mi się w ten mig z chałupy, żeby ni śladu po was nie ostało! - krzyknął.- Chcesz wojny,chcesz sądu, idz do sądu, skarż mnie, dochodz swojego.Coś swoje posiał - latem zbierzesz, a terazwynoś się! Niech moje oczy was nie widzą! Słyszysz! - ryknął, bo Antek podniósł się, ale nic nieodpowiadał.i zaczął się wolno ubierać.- %7łeby mi do połednia już was nie było! - zawołał jeszcze z sieni.Antek i na to nie odrzekł, jakby nic nie słyszał.- Józka, zawołaj Kubę, niech założy kobyłę do wozu i wywiezie ich, gdzie chcą!- Hale, kiej Kubie cosik jest, leży na werku i jęczy ino, a powiada, że całkiem wstać nie może, tak goten kulas krzywy boli.- Hale, noga go boli! Wałkoń jeden, odpoczywać se chce i sam zajął się rannym obrządkiemgospodarskim.Ale Kuba rozchorzał naprawdę, nie powiadał, co mu jest, choć go się Boryna pytał, ino że chory, a takjęczał, tak stękał, aż konie rżały, przychodziły do wyrka i obwąchiwały mu twarz, i lizały, a Witek corazto nosił mu wodę wiaderkiem i ukradkiem prał w potoku jakieś szmaty skrwawione.Stary nie spostrzegł tego, bo przypilnowywał, by się Antkowie wynosili.I wynosili się.Bez krzyków już, bez kłótni, bez sprzeciwiań pakowali się, wynosili statki, wiązali toboły; Hanka ażmdlała z żałości, Antek ją wodą trzezwił i poganiał, byle już rychlej zejść z ojcowskich oczów, byleprędzej.Pożyczył konia od Kłęba, ojcowego nie chciał, i przewoził rzeczy do Hanczynego ojca, na koniec wsi, zakarczmę jeszcze.Ze wsi przyszło paru gospodarzy z Rochem na czele i chcieli zgodę czynić między nimi, ale ni syn, niojciec mówić sobie o tym nie dali.- Pobróbuje, jak to wolność smakuje i swój chleb odpowiedział stary.Antek nic nie odrzekł na namowy, ino podniósł pięść i tak zaklął strasznie, tak pogroził, aż Roch zbladł icofnął się do kobiet, których się dość zebrało w opłotkach i w ganku, żeby to Hance pomóc, a głównie,by się w głos użalać i pyskować a uredzać!.Gdy zabeczana Józia podawała obiad ojcu i Rochowi, już tamci z ostatnimi rzeczami i dziećmiwyjeżdżali z opłotków na drogę.Antek ni się obejrzał na chałupę, przeżegnał się ino, westchnąłciężko, smagał konia, podpierał wóz, bo kopiasto był nałożony, i szedł jak martwy, a blady jak tenpapier, oczy mu gorzały zaciętością i zęby szczękały kiej we febrze.ale ni jednego słowa nie rzekł,Hanka zaś wlekła się za wozem, starszy chłopak czepiał się matczynego wełniaka i krzyczałwniebogłosy, młodszego tuliła do piersi i zaganiała przed sobą krowy, stadko gęsi i dwa chude prosiaki,a tak ryczała, tak wyklinała, tak zawodziła, że ludzie wychodzili z domów i jakby procesją ichodprowadzali.A u starego obiad jedli w ponurym milczeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl