[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okręt zakołysał się jeszcze raz czy dwa, po czym niepokoje ustały i popłynęlidalej.Elryk popatrzył na leżącego u jego stóp żeglarza.Radosny nastrój uleciał na-gle.Zacisnął dłonie w czarnych rękawicach na poręczy burty.Zwarł mocne zęby,purpurowe oczy rozbłysły ponuro, a wargi wykrzywiły się, jakby drwił sam z sie-bie. Jakim jestem głupcem! Jakim głupcem jestem, że tak prowokuję bogów!Choć okręt poruszał się prawie tak szybko jak poprzednio, ciągle wydawałosię, że coś go powstrzymuje.Zupełnie jakby słudzy Grome a niczym skorupiakiw morzu uczepili się jego dna.Wokół siebie w powietrzu i w szumie drzew,między którymi przepływali Elryk wyczuwał coś szczególnego.Czuł coś w fa-lowaniu traw, zarośli i kwiatów.Coś czaiło się w ciężarze skał i w nachyleniuwzgórz. I wiedział, że czuje obecność Grome a Władcy Powierzchni Ziemi, Gro-me a z Krainy Pod Korzeniami; Grome a, który pragnął posiadać to, co niegdyśdzielił ze swym bratem, co mieli uczynić symbolem swojej jedności i o co potemwalczyli.Gronie pragnął gorąco, by Okręt, Który %7łegluje Ponad Lądem i Morzemwrócił do niego.I Elryk, spoglądając na przesuwającą się w dole czarną ziemię, poczuł naglestrach.Rozdział 7KRL GROMEDotarli wreszcie do morza.Statek zsunął się do wody.Z każdą chwilą nabierałszybkości, aż Melnibon znikło w tyle.Przed nimi ukazały się gęste kłęby pary,jaka zawsze unosiła się nad Wrzącym Morzem i Elryk uznał, że nawet czaro-dziejskim statkiem niebezpiecznie byłoby zapuszczać się nad te osobliwe wody.Zawrócili więc i skierowali się ku brzegom Lormyru, by zatrzymać się na jegozachodnim wybrzeżu, w porcie Ramasaz.Lormyr było najspokojniejszym pań-stwem wśród Młodych Królestw i Elryk wybrał ten właśnie port, wiedząc, żebarbarzyńcy, z którymi niedawno walczył, niemal na pewno nie pochodzili stąd.Tamci przypłynęli prawdopodobnie z południowego wschodu, z kraju położonegona krańcach kontynentu za Pikaraydem.Lormyrianie pod rządami swego tłuste-go, ostrożnego króla Fadana nie ryzykowaliby nigdy udziału w wyprawie, któramogła zakończyć się klęską.Kiedy wpłynęli do Ramasazu, Elryk polecił, by zacumowano okręt i traktowa-no go tak samo, jak każdy inny.Przyciągał jednak powszechną uwagę swoją uro-dą, a mieszkańcy portu byli zdumieni, że to Melnibonanie stanowią jego załogę.Melnibonanie, jak Młode Królestwa długie i szerokie, nie byli lubiani.Jednakżeponieważ niechęci zawsze towarzyszył strach, Elryk i jego ludzie byli traktowa-ni z respektem.W gospodach, do których wchodzili, obsługiwano ich godziwie,podając najlepsze jadło i wino.W jednej z największych tawern, noszącej nazwę Daleka Podróż i BezpiecznyPowrót do Domu, Elryk natrafił na gadatliwego gospodarza, który był dawniejrybakiem.Dobrze mu się wówczas powodziło, mógł więc kupić sobie tę gospodę.Znał niezle najbardziej wysunięte na południe wybrzeże.Z pewnością bywał naziemiach Oin i Yu, choć nie miał o nich dobrego zdania. Zastanawiasz się, panie, czy mogliby zwoływać się na wojnę. Uniósłbrwi, zerkając na Elryka, po czym na dłuższą chwilę ukrył twarz w kubku z wi-nem.Potrząsnął rudą głową, ocierając usta. Muszą zatem szykować wyprawęprzeciw wróblom! Oin i Yu trudno nawet nazwać państwami.Ich jedyne w mia-78rę przyzwoite miasto to Dhoz-Kam.Dzielą je między siebie, bo w połowie leżyna jednym brzegu granicznej rzeki Ar, w połowie na drugim.Resztę ziem Oini Yu zamieszkują wieśniacy, równie pozbawieni dobrych manier i zabobonni, jakubodzy.Nie ma wśród nich materiału na żołnierzy. Czy słyszałeś coś o Melnibonańskim zdrajcy, który zawojował Oin i Yui zaczął uczyć tych wieśniaków, jak prowadzić wojnę? Dyvim Tvar oparł sięo szynkwas obok Elryka i pociągnął niewielki łyk wina z grubego kubka. Mana imię Yyrkoon.Książę Yyrkoon. Czy to jego szukacie? zainteresował się właściciel tawerny. Sprzecz-ka między Książętami Smoków, co? To nasza sprawa odparł wyniośle Elryk. Oczywiście, panowie. Czy wiesz coś o wielkim zwierciadle, które kradnie ludzką pamięć? zapytał po chwili Dyvim Tvar. Magiczne zwierciadło. Właściciel gospody odrzucił głowę do tyłu i ro-ześmiał się szczerze. Wątpię, czy w całym Oin i Yu znalazłoby się jedno po-rządne lustro! Nie, panowie, myślę, że ktoś wprowadził was w błąd, jeśli obawia-cie się, że może wam stamtąd grozić jakieś niebezpieczeństwo. Bez wątpienia masz słuszność powiedział Elryk, patrząc w swój kubekz nietkniętym winem. Nie zaszkodzi jednak, jeśli sprawdzimy to sami; takżedla dobra Lormyru.Ostrzeglibyśmy was, gdybyśmy znalezli to, czego szukamy. Lormyr nie musi się bać.Poradzimy sobie doskonale z każdą nierozważnąpróbą ataku stamtąd.Gdybyście jednak chcieli zobaczyć te kraje na własne oczy,musicie przez trzy dni płynąć wzdłuż wybrzeża, aż dotrzecie do wielkiej zatoki.Wpada do niej rzeka Ar, a po obu brzegach tej rzeki leży Dhoz-Kam.To pod-łe miasto, zwłaszcza jak na stolicę dwóch państw.Jej mieszkańcy są sprzedajni,brudni, i toczą ich rozliczne choroby.Na szczęście są też leniwi i nie przyspa-rzają kłopotów, jeśli tylko trzyma się miecz przy sobie.Już po godzinie spędzo-nej w Dhoz-Kam zrozumiecie, że ci ludzie nie mogą stanowić grozby dla nikogo.O ile nie podejdą na tyle blisko, by zarazić was jakąś chorobą! gospodarz znówroześmiał się głośno ze swego dowcipu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]