[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ja prowadziłem, ponieważ jako jedyny byłem kiedyś w piwnicy z czarnymiścianami.Obawiałem się nawet, że nie będę mógł trafić do tych niewielkich drzwi,znalazłem je jednak dość łatwo.Zszedłem ostrożnie po starych murowanychschodach i pchnąłem delikatnie drzwi.Stawiały opór i przez krótką chwilę myślałem,że muszą być zaryglowane, ale wtedy otworzyły się nagle ze zgrzytem zawiasów izalało mnie światło.Piwnica była oświetlona świecami.Zamrugałem, oślepiony, i usłyszałemświszczący głos Gwenhwyvach. Szybko! Szybko!Weszliśmy do środka; trzydziestu potężnych mężczyzn w zbrojach, płaszczach,hełmach i z włóczniami.Gwenhwyvach syknęła, żebyśmy byli cicho, po czymzamknęła i zaryglowała drzwi. Zwiątynia jest tam  szepnęła, wskazując oświetlony trzcinowymi lampkamikorytarz.Była podniecona i na jej pulchnej twarzy pojawiły się wypieki.Zpiewanaprzez chór kobiet pieśń brzmiała tu dużo ciszej, stłumiona przez kotary wewnątrzświątyni i grube drzwi. Gdzie jest Gwydrę?  szepnął Artur. W swoim pokoju  odpowiedziała jego szwagierka. Są tam jacyś strażnicy?  zapytał. W nocy w pałacu są tylko służący  szepnęła. Dinas i Lavaine są tutaj?  spytałem.Uśmiechnęła się. Zobaczysz ich, obiecuję.Zobaczysz ich. Złapała Artura za płaszcz ipociągnęła go w kierunku świątyni. Chodz. Najpierw pójdę po Gwydre a  rzekł Artur i wybrał sześciu swoich ludzi,dotykając ich dłonią. Reszta niech czeka tutaj  szepnął. Tutaj.Nie wchodzcie doświątyni.Pozwolimy im skończyć obrzędy. Po czym, stąpając ostrożnie,poprowadził sześciu ludzi przez piwnicę i dalej w górę po kamiennych schodach.Obok mnie zachichotała Gwenhwyvach. Pomodliłam się do Clud  zwróciła się do mnie. Ona nam pomoże. To dobrze  odparłem.Clud jest boginią światła i dobrze było móc tej nocyliczyć na jej pomoc. Ginewra nie lubi Clud  powiedziała Gwenhwyvach z naganą w głosie. Onanie lubi żadnego z bogów Brytanii.Czy księżyc jest już wysoko? Jeszcze nie.Ale jest coraz wyżej.  W takim razie musimy zaczekać  oświadczyła Gwenhwyvach. Zaczekać na co, pani? Zobaczysz!  Zachichotała. Zobaczysz  powtórzyła raz jeszcze, po czymcofnęła się lękliwie, kiedy Nimue przepchnęła się naprzód przez tłum niespokojnychwłóczników.Druidka zdjęła z oka skórzaną opaskę i jej pusty pomarszczony oczodółwyglądał jak czarna dziura w twarzy.Na ten widok Gwenhwyvach aż zapiszczała zprzerażenia.Nimue nie zwracała na nią uwagi.Rozejrzała się po piwnicy, po czym zaczęławęszyć jak ogar szukający tropu.Widziałem jedynie pajęczyny, beczki z winem imiodem, a w powietrzu unosiła się woń zgnilizny, Nimue wyczuła jednak cośnienawistnego.Syknęła, po czym splunęła w kierunku świątyni.Zawiniątko w jejrękach poruszyło się delikatnie.Nikt z nas nie drgnął.W piwnicy oświetlonej trzcinowymi lampkami ogarnął nasnagle dziwny strach.Artur odszedł, nikt z mieszkańców pałacu nie wiedział, że się tuznajdujemy, jednak ten śpiew i cisza mroziły krew w żyłach.Być może przyczynątego strachu były czary rzucone przez Dinasa i Lavaine a, a może fakt, że wszystkowydawało się nam tak nienaturalne.Byliśmy przyzwyczajeni do drewna, słomy,ziemi i trawy, a to wilgotne miejsce pełne murowanych łuków i kamiennych posadzekbyło dla nas obce i niepokojące.Jeden z moich ludzi zaczął się trząść.Nimue pogłaskała go uspokajająco po twarzy, po czym boso zaczęła się skradaćdo drzwi świątyni.Poszedłem za nią, stąpając ostrożnie i cicho.Chciałem jąpowstrzymać.Niewątpliwie nie zamierzała posłuchać rozkazów Artura, który kazałnam czekać na zakończenie obrzędów.Obawiałem się, że uczyni coś nierozważnego,coś, co mogłoby zwrócić uwagę kobiet w świątyni i sprowokować ich krzyki, któresprowadziłyby nam na kark strażników, nie mogłem jednak w ciężkich hałaśliwychbutach poruszać się równie szybko jak druidka na bosaka, ona zaś nie reagowała namoje szepty i ostrzeżenia.Ujęła klamkę świątynnych drzwi, wykonaną z brązu.Zawahała się na moment, po czym otworzyła je na oścież.Jękliwa pieśń zabrzmiałanagle o wiele wyrazniej.Drzwi miały dobrze naoliwione zawiasy i otworzyły się bezgłośnie, ukazująccałkowite ciemności; ciężkie kotary zasłaniały widok na świątynię.Dałem znak moimludziom, aby pozostali na swoich miejscach, po czym wszedłem za Nimue do środka.Chciałem ją odciągnąć, ona jednak opierała się i zamknęła za nami drzwi.Zpiew byłteraz bardzo głośny.Nic nie widziałem; słyszałem jedynie chór.Zapach świątyni byłciężki i przyprawiał o mdłości.Nimue odnalazła mnie w ciemności i przyciągnęła moją głowę. Zło!  szepnęła. Nie powinniśmy tu stać  odezwałem się cichym głosem. Zignorowała mnie.Szukając po omacku, znalazła kotarę i po chwili do naszejkryjówki wpadł cieniutki promień światła.Pochyliłem się i zajrzałem jej przez ramię.Szparka była tak mała, że w pierwszej chwili prawie nic nie widziałem, dopieropotem, gdy moje oczy już przywykły, zobaczyłem, co dzieje się za kotarą.Zobaczyłem zbyt wiele.Zobaczyłem misteria Izydy.Aby zrozumieć, co stało się tej nocy, trzeba znać historię Izydy.Poznałem jąpózniej, lecz wówczas, kiedy zaglądałem do świątyni przez ramię Nimue, nie miałempojęcia, co znaczą te obrzędy.Wiedziałem jedynie, że Izyda jest boginią, dla wieluRzymian bardzo ważną.Wiedziałem również, że jest opiekunką tronów, i ten faktwyjaśniał obecność niskiego czarnego tronu, który stał na podwyższeniu w drugimkońcu świątyni.Nie widzieliśmy go zresztą wyraznie przez gęsty dym, który unosiłsię i wił w czarnej komnacie, szukając ujścia przez księżycowy świetlik.Drewno izioła płonące w metalowych koszach dawały cierpki, ciężki zapach, który poczuliśmyjeszcze na skraju lasu.Nie widziałem chóru, który wciąż śpiewał, zobaczyłem jednak wyznawców Izydyi w pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć własnym oczom.Dostrzegłem osiem nagich sylwetek, klęczących na czarnej kamiennej posadzce.Zwrócone były do nas plecami, ale i tak rozpoznałem wśród nich mężczyzn.Todlatego właśnie Gwenhwyvach, która bez wątpienia wiedziała już o tym wcześniej,chichotała, przeczuwając czekające nas zaskoczenie.Ginewra utrzymywała zawsze,że mężczyznom nie wolno wchodzić do świątyni Izydy.Tamtej nocy jednak byli tam,a podejrzewałem, że byli tam również każdej innej nocy, gdy tylko pełny księżycwpuszczał swoje zimne światło przez świetlik na dachu.Migoczące płomienierzucały blaski na plecy wyznawców.Wszyscy byli nadzy, kobiety i mężczyzni,dokładnie tak, jak wiele lat temu powiedziała mi Morgan.Wyznawcy byli nadzy, lecz nie dwaj celebranci.Jednym z nich był Lavaine,który stał obok niskiego czarnego tronu.Ucieszyłem się na jego widok.To właśniemiecz Lavaine a przeciął gardło Dian, a teraz mój miecz dzieliła od niego jedyniedługość piwnicy.Stał obok tronu, wysoki, z blizną na policzku oświetlonąpłomieniami, a jego czarne włosy, naoliwione jak u Lancelota, spadały z tyłu naczarną szatę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl