[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To znaczy, wnioskowa­łem, albo trzymają ją na lotnisku, albo kazali jej wró­cić naszym samolotem do Erewanu.Ale Ormianin tego nie wiedział.Ten stary Ormianin w cieniu przydrożnego drzewa.Wszystkie konspiracje Wschodu opierają się na takich ludziach.Tkwią nieruchomo jak głazy w kamiennym pejzażu tej ziemi.Siedzą oparci o laski w glinianych zaułkach orientalnych miast.Wszystko widzą, wszyst­ko wiedzą.Nic nie może wyprowadzić ich z równo­wagi.Nikomu nie uda się ich oszukać.Nikomu — pokonać.Teraz też, dzięki obecności tego człowieka pod drzewem, było mi raźniej.Obmyślałem historię na wypadek, kiedy mnie złapią.Skąd wziąłeś mundur?, spyta mnie śledczy.Skąd? Kupiłem w Warszawie.Od Rosjan możecie tam kupić mundur, jaki chcecie.Kapitana, pułkowni­ka, nawet generała.Broń też możecie kupić, ale jak widzicie — nie mam broni.Jeżeli to prawda, co mówisz, dlaczego kupiłeś mun­dur pilota Aerofłotu?Ponieważ od dawna chciałem dostać się do Górne­go Karabachu, a wiedziałem, że nie ma innego sposo­bu, aby tu się znaleźć.Za wszelką cenę pragnąłem być w tym miejscu, ponieważ zawsze przejmował mnie los ludów skazanych na zagładę, a mieszkańcy Górnego Karabachu są skazani na zagładę.Tak myślicie?, spyta śledczy.Niestety.Boję się, że tak.To mała wyspa chrześci­jan, którą za kilka lat zaleje ocean islamskiego funda­mentalizmu.Fale tego oceanu już się podnoszą.Nie widzicie?Skąd wzięliście paszport tego człowieka z Sumgaitu?Ten paszport leżał na parapecie na lotnisku w Ere­wanie.Nikt się nim nie interesował.Kto wpuścił was do samolotu?Nikt mnie nie wpuszczał, sam wszedłem.Wsiadłem do autobusu razem z pasażerami i razem weszliśmy na pokład.Dziwne by było, gdyby pasażerowie pytali pi­lota, dlaczego leci samolotem.Dyżurny, woła śledczy milicjanta, odprowadzić aresztowanego do celi!Miałem dużo czasu, więc układałem różne inne wa­rianty zeznań, w których chodziło mi tylko o jedno — nikogo w to nie wciągać, nikogo nie obciążać.Od naszego lądowania minęły cztery godziny, kie­dy od strony miasta nadjechała czarna limuzyna i za­trzymała się w pewnej odległości przed posterunkiem.Był to wóz, którym w Imperium jeżdżą tylko wyżsi urzędnicy, więc pomyślałem — aha, już przysłali sa­mochód, więc pewnie wpuszczą Starowojtową do miasta.Chwilę potem zjawił się nagle brodacz (cały czas bardzo napięty, konspiracyjny) i powiedział: Idź zdecydowanie! Nie musiał tego mówić — wiedziałem, że w takich sytuacjach iść zdecydowanie to połowa sukcesu.Wsiedliśmy energicznie trzaskając drzwiczkami i wóz natychmiast ruszył.Jechaliśmy w stronę miasta, kilka kilometrów szosą asfaltową, wzdłuż której stały to wozy pancerne, to tankietki, okolica przypominała wielki obóz wojskowy.Nagle na szosie pojawiły się wysokie, ciężkie bloki betonowe, ułożone w labirynt.Samochód musiał tu zwolnić i ostrożnie przeciskać się między blokami, a stojący tu żołnierze przeprowadza­li kontrolę pojazdu.Brodacz na widok tej przeszkody powiedział: połóż się i udawaj nieprzytomnie pijanego.Nic innego nie umiał wymyślić.Natychmiast zwa­liłem się na tylne siedzenie i przykryłem czapką twarz.Usłyszałem, jak brodacz mówi do żołnierza, który wsadził głowę do samochodu: pijany.Pijany i zmęczo­ny.Znowu pędziliśmy w stronę miasta, mając po pra­wej stronie zbocze wzgórza, a po lewej — głęboki rozdół i na jego dnie nitkę martwej linii kolejowej.Możesz już usiąść, powiedział brodacz, ale jeżeli nas zatrzymają, znowu udawaj pijanego.Ale posterunki, które mijaliśmy, pozwalały nam jechać dalej.Zaczęły się uliczki zadrzewione, cieniste, przecinające się pod kątem prostym.W pewnej chwili samochód wjechał na dziedziniec otoczony blokami mieszkalnymi i bro­dacz powiedział: wysiadaj.Wyskoczyłem, samochód razem z brodaczem natychmiast odjechał, ale nawet nie zdążyłem się rozejrzeć, kiedy podbiegła do mnie starsza kobieta, pociągnęła mnie za rękę i wcisnęła do jakiejś klatki schodowej, zdoławszy tylko powiedzieć: trzecie piętro, i zniknęła.Wszedłem na trzecie piętro, a tu już otworzyły się drzwi i znalazłem się w jakimś mieszkaniu, w otoczeniu tłumu kobiet i dzieci, wszy­scy krzyczeli z radości, ściskali mnie, obejmowali, wołali coś do mnie, widziałem twarze rozpromienio­ne, triumfujące.Łobuzy! Kanalie! Okupanci!, unosiły się kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl