[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To samo uczyniłobłąkany wyrostek, ale ów począł przy tym wyć ze strachu jak wilk.Być może, że w swoimczasie umysł jego obłąkał się z jakiegoś postrachu, bo teraz wycie jego brzmiało okropnymprzerażeniem.Basia wypuściła konie i pomknęła jak strzała.Szczęściem, las był niepodszyty, a drzewastały rzadko.Wkrótce też zaświeciła nowa polana, wąska, ale bardzo długa.Konie, podjadłszy przy stogu, nabrały nowych sił i gnały wichrem. Dopędzą do domu, siędą na konie i będą mnie ścigali myślała Basia.Pocieszało ją tylko to, że konie dobrze idą i że od miejsca, w którym spotkała owych ludzi,do chutoru było dość daleko. Nim dojdą do chaty, nim konie wyprowadzą, ja tak jadąc będę od nich w mili albo wedwóch.Istotnie tak było.Ale gdy upłynęło kilka godzin i Basia przekonawszy się, że nie jest ści-ganą, zwolniła biegu, wielki przestrach, wielkie pognębienie opanowało jej serce, a do oczucisnęły się przemocą łzy.Spotkanie owo nauczyło ją, czym są ludzie w tych stronach i czego można się było od nichspodziewać.Wprawdzie nie było to dla niej niespodziane.I z własnego doświadczenia, i zopowiadań chreptiowskich wiedziała, że dawni spokojni osadnicy albo wynieśli się z tychpustyń, albo ich wojna pożarła, ci zaś, co pozostali, żyjąc w ustawicznych trwogach wojen-nych, wśród okropnej zawieruchy domowej i tatarskich napadów, w stosunkach, w którychczłowiek człowiekowi był wilkiem, bez kościołów, wiary, bez innych przykładów, jak przy-kłady mordu i pożogi, nie znając innego prania nad pięść, wyzbyli się wszelkich uczuć ludz-kich i zdziczeli na podobieństwo zwierza leśnego.Basia wiedziała o tym dobrze; jednakżeczłowiek samotny, w pustyniach zabłąkany, w ucisku od głodu i chłodu zostający, mimo-220wiednie przede wszystkim od pokrewnych sobie istot pomocy wygląda.Tak i ona ujrzawszyów dym, siedlisko ludzkie oznaczający, mimowiednie, idąc za pierwszym porywem serca,chciała tam biec, imieniem boskim mieszkańców przywitać i pod ich dachem zmęczoną gło-wę przytulić.Tymczasem okrutna rzeczywistość wyszczerzyła zaraz na nią zęby jak zły pies;dlatego serce jej wezbrało goryczą i łzy żalu a zawodu napłynęły do oczu. Znikąd pomocy, jedno od Boga pomyślała bogdaj mi już ludzi nie napotkać.Po czym jęła rozważać, czemu ów chłop począł udawać przepiórkę: niechybnie w pobliżubyli jeszcze jacyś ludzie i ów przywołać ich pragnął.Przyszło jej do głowy, że jest na szlakuzbójów, którzy wyparci z jarów nadrzecznych, widocznie schronili się do puszcz, głębiej wkraju leżących, w których sąsiedztwo szerokich stepów zapewniało im większe bezpieczeń-stwo i łatwiejszą w potrzebie ucieczkę. Ale co będzie pytała Basia gdy ich spotkam kilku lub kilkunastu? Muszkiet to je-den, dwie krócice to dwóch, szabla niechby dwóch jeszcze, jeśli jednak będzie ich więcej,zginę straszną śmiercią.I o ile poprzednio, wśród nocy i jej trwóg, życzyła sobie, by dzień uczynił się jak najprę-dzej, 'tak teraz z tęsknotą wyglądała pomroki, która mogła skryć ją łatwiej przed złymi oczy-ma.Dwakroć jeszcze w czasie wytrwałej jazdy zdarzyło jej się przejeżdżać w pobliżu ludzi.Raz ujrzała.na skraju wysokiej równi kilkanaście chat.Może nawet nie mieszkali w nichzbóje z rzemiosła, ale wolała je minąć skokiem, wiedząc, że i wieśniacy niewiele są lepsi odzbójów; drugi raz do uszu jej doszedł odgłos siekier rąbiących drzewo.Upragniona.noc okryła wreszcie ziemię.Basia tak już była znużona, że gdy dostała się nagoły, nie obrośnięty lasem step, rzekła sobie: Tu nie rozbiję się o drzewa, za czym usnę teraz, choćbym miała i zmarznąć.Gdy przymykała już oczy, zdało jej się,.że hen, w oddali, na białym śniegu widzi kilkaczarnych punktów, które poruszają się w różnych kierunkach.Przez chwilę jeszcze przezwy-ciężyła sen. To pewnie wilki! mruknęła z cicha.,Nim jednak przejechała kilkadziesiąt kroków, owe punkta znikły, więc usnęła zaraz takmocno, że zbudziła się dopiero, gdy bachmat Azjów, na którym siedziała, zarżał pod nią.Basia obejrzała się wkoło: była na skraju lasu i zbudziła się w porę, inaczej bowiem mo-głaby się rozbić o drzewo.Nagle spostrzegła, że drugiego konia nie masz przy niej. Co się stało? zawołała z trwogą wielką.Stała się jednak rzecz bardzo prosta: oto Basia uwiązała wprawdzie lejce od uzdy dzianetado kuli kulbaki, na której siedziała sama, ale skostniałe ręce zle jej posłużyły i nie zdołałyzadzierzgnąć silnie węzła; następnie lejce rozwiązały się i znużony koń został, by szukaćkarmu pod śniegiem lub położyć się.Na szczęście Basia miała krócicę nie w olstrach, ale za pasem; róg z prochem i woreczek zresztką siemienia także były przy niej.Ostatecznie nieszczęście nie było zbyt straszne, bobachmat Azjów, jeśli nawet ustępował w szybkości dzianetowi, to natomiast niezawodnieprzewyższał go wytrwałością na trud i zimno.Jednakże Baśce żal się zrobiło ulubionego ru-maka i w pierwszej chwili postanowiła go odszukać.Zdziwiło ją to jednak, gdy obejrzawszy się na step, nie ujrzała go wcale, choć noc byłanadzwyczaj widna. Pozostać, pozostał pomyślała nie popędził z pewnością naprzód, alemusiał się położyć w jakimś wgłębieniu i dlatego go nie widzę.Bachmat zarżał drugi raz, przy czym zatrząsł się jakoś i uszy położył na karku, lecz odstrony stepu odpowiedziało mu milczenie. Pojadę, poszukam! rzekła Basia.221I już zwróciła konia, gdy naraz niespodziewana trwoga schwyciła ją, zupełnie jakby głosludzki zawołał: Basiu, nie wracaj!Jakoż w tej chwili ciszę zmąciły inne złowróżbne głosy, bliskie a wychodzące niby spodziemi: były to wycia, charkotania, skomlenia, jęki, wreszcie kwik okropny, krótki, urwany.Było to wszystko tym straszniejsze, że na stepie nic nie było widać.Basię zimny pot oblał odstóp do głowy, a z jej zsiniałych warg wyrwał się okrzyk: Co to jest? co się dzieje?Odgadła wprawdzie od razu, że wilki zarzynają jej konia, lecz nic mogła zrozumieć, dla-czego tego nie widzi, kiedy sądząc po odgłosach działo się to nie dalej jak o jakie pięćsetkroków od niej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]