[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakoż istotnie był to termin dla pana Zagłoby nader niepomyślny, w którym fortuna zgołamu nie dopisała, że się nie natknął na pana Kuszla i jego chorągiewkę, gdyż byłby od razuocalony i wolen od wszelkiej obawy.Tymczasem w Prochorówce uderzyła w niego jak piorun wieść o klęsce korsuńskiej.Jużpo drodze do Zołotonoszy po wsiach i chutorach chodziły słuchy o wielkiej bitwie, nawet ozwycięstwie Chmiela, ale pan Zagłoba nie dawał im wiary, wiedział bowiem z doświadczenia,że między ludem wieść każda rośnie do niebywałych rozmiarów i że zwłaszcza o przewagachkozackich lud ten chętnie cuda sobie opowiada.Ale w Prochorówce trudno było już dłużejwątpić.Prawda straszna i złowroga biła obuchem w głowę.Chmiel tryumfował, wojsko ko-ronne było zniesione, hetmani w niewoli, cała Ukraina w ogniu.Pan Zagłoba w pierwszej chwili stracił głowę.Był bowiem w strasznym położeniu.Fortunanie dopisała mu i po drodze, bo w Zołotonoszy nie znalazł żadnej załogi.Miasto wrzało prze-ciw Lachom, a stara forteczka była opuszczona.Nie wątpił on ani chwili, że Bohun szuka go iże prędzej czy pózniej trafi na jego ślady.Kluczył wprawdzie szlachcic jak ścigany szarak, aleznał na wylot ogara, który go ścigał, i wiedział, że ogar ten nie da się zbić z tropu.Miał więc168pan Zagłoba poza sobą Bohuna, przed sobą morze chłopskiego buntu, rzezie, pożogi, zagonytatarskie, tłumy rozbestwione.Uciekać w takim położeniu było to zadanie prawie niepodobne do spełnienia, zwłaszczauciekać z dziewczyną, która, lubo przebrana za dziadowskie pacholę, zwracała wszędy uwagęswoją nadzwyczajną pięknością.Zaiste, było od czego głowę stracić.Ale pan Zagłoba nigdy na długo jej nie tracił.Wśród największego zamętu w mózgownicywidział doskonale to jedno, a raczej czuł najwyrazniej, że Bohuna boi się sto razy więcej jakognia, wody, buntu, rzezi i samego Chmielnickiego.Na samą myśl, że mógłby dostać się wręce strasznego watażki, skóra na panu Zagłobie cierpła. Ten by mi dał łupnia! powtarzałsobie co chwila. A tu przede mną morze buntu!Pozostawał jeden sposób ocalenia: porzucić Helenę i zostawić ją na bożej woli, ale tegopan Zagłoba uczynić nie chciał. Nie może być mówił do niej musiałaś mi waćpanna czegoś zadać, co będzie miałoten skutek, że mi przez waćpannę skórę na jaszczur wyprawią.Ale porzucić jej nie chciał i do głowy nawet nie dopuszczał tej myśli.Cóż więc miał robić? Ha! myślał księcia szukać nie czas! Przede mną morze, więc dam nurka w ono morze,przynajmniej się skryję, a Bóg da, to i na drugi brzeg przepłynę.I postanowił przeprawić się na prawy brzeg Dnieprowy.Ale w Prochorówce nie było to rzeczą łatwą.Pan Mikołaj Potocki pozabierał jeszcze dlaKrzeczowskiego i wyprawionych z nim wojsk wszystkie dumbasy, szuhaleje, promy, czajki ipidjizdki, to jest mniejsze czółna i łodzie, począwszy od Perejesławia aż do Czehryna.W Pro-chorówce był tylko jeden dziurawy prom.Na ten prom czekały tysiące ludzi zbiegłych z oko-licznego Zadnieprza.W całej wiosce zajęte były wszystkie chaty, obory, stodoły, chlewy, idrożyzna niesłychana.Pan Zagłoba naprawdę musiał lirą a pieśnią na kawałek chleba zara-biać.Przez całą dobę nie mogli się przeprawić, bo prom zepsuł się dwa razy, musiano go więcnaprawiać.Noc spędzili z Heleną siedząc na brzegu rzeki razem z gromadami pijanego chłop-stwa, przy ogniskach.A noc była wietrzna i chłodna.Kniaziówna upadła ze znużenia i bólu,bo chłopskie buty poczyniły jej rany na nogach.Bała się, czy nie zachoruje obłożnie.Twarzjej sczerniała i zbladła, cudne oczy przygasły, co chwila dobijała ją obawa, że może być po-znana pod przebraniem albo że niespodzianie nadejdzie pogoń Bohunowa.Tejże nocy nakar-miono jej oczy strasznym widokiem.Chłopi sprowadzili od ujścia Rosi kilku szlachty chcą-cych przed nawałą tatarską schronić się do państwa Wiśniowieckiego i pomordowali ich nadbrzegiem okrutnie.Wiercono im świdrami oczy, a głowy gnieciono między kamieniami.Prócz tego w Prochorówce było dwóch %7łydów z rodzinami.Tych rozszalala tłuszcza wrzuciłado Dniepru, a gdy nie chcieli zaraz iść na dno, pogrążono ich samych, %7łydowice i %7łydzięta zapomocą długich osęków.Towarzyszyły temu wrzaski i pijaństwo.Podchmieleni mołojcy gzilisię z podchmielonymi mołodyciami.Straszne wybuchy śmiechu brzmiały złowrogo na ciem-nych brzegach Dnieprowych! Wiatr rozrzucał ogniska, czerwone głownie i iskry, porwanewichurą, leciały konać na fali.Chwilami zrywał się popłoch.Od czasu do czasu jakiś głospijacki, ochrypły wołał w ciemnościach: Ludy, spasajtes, Jarema ide!! I tłum rzucał się naoślep ku brzegowi, tratował się, spychał w wodę.Raz mało nie roztratowano Zagłoby i knia-ziówny.Była to piekielna noc, a zdawała się nie mieć końca.Zagłoba wyżebrał kwartę wódki,sam pił i kniaziównę zmuszał do picia, bo inaczej zemdlałaby lub wpadła w gorączkę.Nakoniec fala Dnieprowa poczęła bielić się i połyskiwać.Zwiatło.Dzień robił się chmurny, po-sępny, blady.Zagłoba chciał co prędzej przeprawić się na drugą stronę.Szczęściem i prom teżnaprawiono.Ale ścisk stał się przy nim okropny. Miejsce dla dziada, miejsce dla dziada! krzyczał Zagłoba trzymając przed sobą międzywyciągniętymi rękoma Helenę i broniąc jej od ścisku. Miejsce dla dziada! Do Chmielnic-169kiego i do Krzywonosa idę! Miejsce dla dziada, dobrzy ludzie, lube mołojcy, żeby was czarnaśmierć wydusiła, was i dzieci wasze! Nie widzę dobrze, wpadnę w wodę, pacholę mi utopicie.Ustąpcie, ditki, żeby paraliż powytrząsał wam wszystkie członki, żebyście polegli, żebyście napalach pozdychali.Tak wrzeszcząc, klnąc, prosząc i rozpychając tłum swymi potężnymi łokciami, wepchnąłnaprzód Helenę na prom, a potem wgramoliwszy się sam, zaraz począł znowu wrzeszczeć: Dosyć już was tu!.czego się tak pchacie?.prom zatopicie, jak was tyle się tu napcha.Dosyć, dosyć!.przyjdzie kolej i na was, a jeśli nie przyjdzie, mniejsza z tym. Dosyć, dosyć! wołali ci, którzy dostali się na prom. Na wodę! na wodę!Wiosła wyprężyły się i prom począł oddalać się od brzegu.Bystra fala zaraz go zniosłanieco z biegiem rzeki, w kierunku Domontowa.Przebyli już połowę szerokości koryta, gdy na prochorowskim brzegu dały się słyszećkrzyki, wołania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]