[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-To nie ja: tatulo.- odrzekła, czerwieniąc się, dziewczyna.- Jeśli wolicie na skórze, to niewoli nie ma.- Wolę, na czym wypadnie.Bywało, nieraz w polu, po bitwie, to się sypiało i z zabitym Krzyżakiem podgłową.- Alboście to zabili kiedy Krzyżaka? Pewno, że nie!Zbyszko, zamiast odpowiedzieć, począł się śmiać.Maćko zaś zawołał:- Bójże się Boga, dziewczyno, to ty jego nie znasz! Nic ci on innego nie czynił, jeno w Niemców bił, ażegrzmiało.Na kopie, na topory, do wszystkiego gotów, a jak Niemca z dala dopatrzy, to choć go napowrozie trzymaj, tak się do niego rwie.W Krakowie chciał nawet w posła Lichtensteina bić, za co małomu głowy nie ucięli.Taki to chłop! I o Fryzach dwóch ci opowiem, po których wzięliśmy poczet i łup takgodny, że za połowę tego można by Bogdaniec wykupić.Tu Maćko jął opowiadać o pojedynku z Fryzyjczykami, a następnie o innych przygodach, jakie się imprzytrafiały, i czynach, jakich dokonali.Potykali się przecie zza murów i w otwartym polu znajwiększymi rycerzami, jacy w cudzoziemskich krajach żyją.Bili w Niemców, bili we Francuzów bili wAngielczyków i w Burgundów.Bywali w zaciekłych wirach bitew, że z koni, z ludzi, ze zbroi, z Niemców ipiór czynił się jakoby jeden kłąb.A czego to oni przy tym nie widzieli! Widzieli krzyżackie zamki zczerwonej cegły, litewskie grodzce drewniane i kościoły, jakich koło Bogdańca nie ma, i miasta, i srogiepuszcze, w których nocami kwiliły powypędzane ze świątyń litewskie bożeczki, i różne, różne cuda;wszędzie zaś, gdzie do bitki przyszło, Zbyszko na przedzie, tak że dziwowali mu się najwięksi rycerze.Jagienka, przysiadłszy na kłodzie obok Maćka, słuchała z otwartymi ustami tego opowiadania, kręcącgłową, jakby ją miała na śrubkach, to w stronę Maćka, to w stronę Zbyszka i spoglądając na młodegorycerza z coraz większym podziwem.Wreszcie, gdy Maćko skończył, westchnęła i rzekła:- Bogdaj się to chłopakiem urodzić!Lecz Zbyszko, który przez czas opowiadania przyglądał się jej również bacznie, myślał w tej chwiliwidocznie o czym innym, gdyż niespodzianie rzekł:- Ale też z was kraśna dziewka!Jagienka zaś odrzekła, na wpół z niechęcią, a na wpół ze smutkiem:- Widzieliście wy kraśniejsze ode mnie.Zbyszko jednak mógł bez kłamstwa odpowiedzieć jej, że wiele takich nie widział, gdyż od Jagienki biłpo prostu blask zdrowia, młodości i siły.Stary opat nie próżno mawiał o niej, że wygląda jak na wpółkalina, wpół sosenka.Wszystko w niej było piękne: i wysmukła postawa, i szerokie ramiona, i piersi jakze skały wykute, i czerwone usta, i modre oczki bystro patrzące.Była też przybrana staranniej niżpoprzednio w lesie na łowach.Na szyi miała kraśne paciorki, kożuszek otwarty na przodzie, krytyzielonym suknem, spódnicę z samodziału w prążki i nowe buty.Nawet stary Maćko zauważył ten pięknystrój i popatrzywszy na nią przez chwilę, zapytał:- A czemuś to się tak przybrała, jako na odpust? Lecz ona, zamiast odpowiedzieć, poczęła wołać:- Idą wozy, idą!.Jakoż, gdy wozy zajechały, skoczyła ku nim, a za nią poszedł Zbyszko.Wyładowanie trwało aż dozachodu słońca, ku wielkiemu zadowoleniu Maćka, który każdą rzecz z osobna oglądał i za każdąwysławiał Jagienkę.Mrok też już zapadał zupełny, gdy dziewczyna poczęła się zabierać do domu.Przywsiadaniu na koń Zbyszko chwycił ją nagle wpół i nim zdążyła słowo wymówić, podniósł ją w górę iposadził na kulbakę.Wówczas zarumieniła się jak zorza i zwróciwszy ku niemu twarz, rzekłaprzytłumionym nieco głosem:- Mocarny z was pachołek.On zaś, nie dojrzawszy jej rumieńców i zmieszania z powodu ciemności, roześmiał się i zapytał:- A nie boicie się zwierza?.już zaraz noc!- Jest na wozie oszczep.podajcie mi go.Zbyszko poszedł do wozu, wyjął oszczep i wręczył go Jagience:- Bądzcie zdrowi!- Bądzcie zdrowi!- Bóg wam zapłać! Przyjadę jutro alibo pojutrze do Zgorzelic pokłonić się Zychowi i wam za somsiedzkąuczynność.- Przyjeżdżajcie! Radzi będziem! Wiśta! I ruszywszy koniem, znikła po chwili w przydrożnych krzach.Zbyszko wrócił do stryja.- Czas wam do izby wracać.Lecz Maćko odrzekł, nie ruszając się z kłody:- Hej! co za dziewczyna! Aże podwórze od niej pojaśniało!- Bo pewnie!Nastała chwila milczenia.Maćko zdawał się o czymś rozmyślać, patrząc w ukazujące się gwiazdy, poczym znów rzekł jakby sam do siebie:- I przyszczypne to, i gospodarne, choć nie ma więcej nad piętnaście roków.- A no! - rzekł Zbyszko - stary Zych miłuje ją też jak oko w głowie.- I mówił, że Moczydoły za nią pójdą, a tam jest w łęgach stadko świerzop ze zrebięty.- W borach moczydłowskich ponoś okrutne bagna?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]