[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sfrunął na dół, do podstawy skały, i zamienił się z powrotem w człowieka.Ubrał się i ruszył do Amboise.W jakieś dwadzieścia minut później był już przy pierwszej linii drzew, nieco na lewo od drogi.Przyglądał się bramie.Tłumek oczekujący przed nią liczył jakieś trzydzieści czy czterdzieści osób i przynajmniej połowę tej liczby wozów i zwierząt pociągowych.Słońce wstawało.Wspinało się coraz wyżej na niebo, lecz bramy pozostawały zamknięte.Jim powiedział sobie, że tego właśnie należało się spodziewać.Straże otworzą bramy wtedy, kiedy im będzie wygodnie, zważając jednak na fakt, iż miejscowi kupcy i niektórzy wpływowi mieszkańcy miasta mogliby protestować przeciwko zatrzymywaniu ich potencjalnych klientów lub dostawców.W którymś momencie odruch posłuszeństwa wobec zwierzchników przeważy wrodzone lenistwo strażników.Wreszcie bramy otworzyły się.Do tego czasu słońce już nie tylko wstało, ale i było widoczne spoza murów samego miasta.Było już co najmniej pół godziny po właściwym wschodzie.Kiedy tylko podwójne wrota zaczęły się otwierać, Jim wyszedł szybkim krokiem spomiędzy drzew na drogę i ruszył w ich kierunku.Nie musiał zanadto się śpieszyć.Oba skrzydła bramy były szeroko otwarte i pierwsi z ciżby dopiero zaczynali przechodzić obok strażników, gdy dotarł do tłumku wciąż oczekujących na swoją kolej.Przesuwając się w kolejce, Jim mógł trochę pomyśleć o swoim wejściu.Zdecydował, że należy zachować się w sposób możliwie typowy dla rycerza.Jak w podobnej sytuacji zachowałby się sir Brian i Giles? Nie znaczy to, że obaj byli idealnymi przedstawicielami swojej klasy.Byli dość wyniośli, ale nie byli dość nieprzyjemni.Postanowił wiec dodać odrobinę przykrego zachowania do swojej interpretacji rycerza bez konia i na obolałych nogach, który od wczoraj pozostawał był na świeżym powietrzu.Ludzie byli dość gęsto stłoczeni wokół bramy, a średniowieczna ciżba nie była tłumem, przez który ktoś mógłby przejść w dwudziestowieczny sposób, grzecznie szepcząc „Przepraszam” i „Czy mógłby pan mnie przepuścić?” Wiedząc o tym Jim wykorzystał swoje rozmiary i wagę i uderzył w tłum tam, gdzie, jak sądził, był najrzadszy, podobnie jak w futbolu bek uderza w ścianę liniowych przeciwnika.- Z drogi, hołoto! - ryknął przepychając się barkiem do przodu.W tłumie nie widział nikogo ani trochę tak wysokiego jak on, było jednak kilku mocno zbudowanych osobników, z których paru bez wątpienia przewyższało go wagą.A w tym przypadku masa mogła być decydującym czynnikiem.- Ty tam, człowieku! Do mnie!Ci, przez których się przedzierał, odwracali się na chwilę, by na niego spojrzeć.Ale sposób, w jaki przemówił, nazywając ich hołotą i zwracając się do strażnika „człowieku”, sprawił, że cofnęli się i zrobili mu przejście.Strażnik, który miał właśnie przyjąć podatek lub łapówkę od człowieka w poplamionej mąką odzieży z wózkiem zaprzęgniętym w muła, odwrócił się z gniewem.Zmienił jednak postawę na widok ubrania Jima oraz miecza i sztyletu zwisających mu u pasa.- Przepuście mnie natychmiast! - rzucił Jim, omal nie rozdeptując strażnika, który uniżenie odstąpił na bok.- Na waszych cholernych drogach i polach cholernie dobry koń złamał sobie nogę i spędziłem w tych cholernych lasach całą cholerną noc! Masz - przepuśćże mnie!Ze słowem „masz” rzucił strażnikowi monetę.Był to srebrny ecu, co było datkiem o wiele za dużym, żeby wręczać go w takiej jak ta sytuacji.Ale była to najmniejsza moneta, jaką miał przy sobie w tej chwili.Miał nadzieję, że ta przesadna łapówka zostanie wzięta przez strażnika za dowód, iż ten oto szlachcic, kimkolwiek może być, po stracie konia i spędzeniu nocy w lesie jest zupełnie wytrącony z równowagi.- Dzięki, milordzie, wielkie dzięki! - powiedział strażnik, pośpiesznie skrywając monetę w zaciśniętej dłoni, tak że natychmiast znikła z widoku.Nie mógł w żaden sposób wiedzieć, czy Jim był lordem, czy nie, ale użycie tego tytułu w niczym nie wadziło, a mogłoby mu bardzo zaszkodzić, gdyby zaniedbał oddania rycerzowi należnych mu honorów.Jim przecisnął się obok niego i chwilę później był już na ulicach miasta.W pół minuty potem skręcił za róg i całkiem zniknął z oczu straży przy bramie.Skręcił w boczną uliczkę, tak wąską, że wyciągnąwszy ramiona mógłby po obu stronach dotknąć dość nieestetycznych ścian.Uliczka zasłana była wszelkiego rodzaju nieczystościami, zwierzęcymi i ludzkimi, i biegła między wysokimi ścianami budynków lub równie wysokimi masywnymi murami.Jim szedł nią tak długo, póki nie znalazł przecznicy.Boczny zaułek byłby dla niej lepszym określeniem, pomyślał.Skręcił w lewo, podążając drugą, która, jak sądził, powinna zaprowadzić go w głąb miasta.Uliczka ta jednak wiła się i kiedy ponownie skręcił w lewo, znów ujrzał przed sobą spory jej odcinek.Dopiero po pewnym czasie błądzenia trafił na ulicę szeroką i zadbaną, taką, która najwyraźniej była główną ulicą wiodącą od bramy.Tym razem, na szczęście, był już poza zasięgiem wzroku tych przy bramie.Potrzebował jakiejś informacji, żeby odnaleźć sir Gilesa.Najlepszym sposobem jej uzyskania było znaleźć jakikolwiek sklep i zapytać, czy sklepikarz użyczy mu bądź wynajmie kogoś za przewodnika, kto zabrałby go do różnych gospod w mieście.Jim nauczył się po bolesnych doświadczeniach na ulicach Worcester i innych średniowiecznych miast, które odwiedził, że same tylko rady, jak dojść ze sklepu do gospody, kończyły się ponownym zagubieniem po przejściu pierwszych pięćdziesięciu kroków.Szedł zatem dalej, aż znalazł sklep i warsztat szewski.Tam ubił interes z majstrem w sprawie wynajęcia jednego z pomocników.Doświadczenie nauczyło go, by raczej wynajmować jednego z ludzi pracujących w sklepie niż kogoś, kogo przywołaliby dla niego gwizdem z ulicy.Bardzo często osoba sprowadzona z ulicy była kimś, komu sklepikarz dał znak, by poprowadził przybysza do jakiejś pułapki, gdzie można by go było obrabować, jeśli nawet nie zamordować.Pracownik miał zazwyczaj dla właściciela sklepu pewną wartość i mniej było prawdopodobne, że zaprowadzi Jima w zasadzkę.Znów należało przeprowadzić tę transakcję tak, jakby robił komuś łaskę.Jim straszliwie klął, walił pięścią w kontuar, był nieuprzejmy na każdy sposób, jaki potrafił wymyślić.I czuł, że wziąwszy to wszystko razem, udało mu się bardzo dobrze odegrać kogoś szlacheckiego stanu, kto zupełnie nie był w dobrym humorze.Wiedział, że takie zachowanie sygnalizowało tym, z którymi rozmawiał, dwie rzeczy.Po pierwsze, że przy najmniejszej prowokacji użyje miecza, który wisiał mu u pasa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]