[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc czym?- Byliby zhańbieni - powiedziała Violet.- Ech, bzdury! - rzekł Prew popuszczając sobie wodzy.- Gdybym był jakimś tutejszym łazęgą, a nie żołnierzem, wszystko byłoby w porządku.Wiedział, że do tego się to sprowadzi.Mogą żyć jak bydło, gorzej niż górnicy z Harlan, ale byliby zhańbieni, gdyby ich córka żyła z żołnierzem.Pozwolili, żeby Wielka Piątka wsadziła im trzcinę w tyłek, ale to nie było hańbiące.Oni nie byli żołnierzami.„Ubodzy - pomyślał - są zawsze najgorszymi wrogami samych siebie."- To nie jest tak, jak gdybyśmy byli małżeństwem - powiedziała łagodnie.- Małżeństwem? - Prew oniemiał.Przemknął mu przed oczami obraz Dhoma, sierżanta z kompanii G, łysego, tęgiego i znękanego, za którym wlokła się jego tłusta, niechlujna filipińska żona i siedmioro bachorów-mieszańców; nic dziwnego, że Dhom był brutalem, skoro był skazany na spędzanie całego życia w służbie na obczyźnie, niczym wygnaniec, dlatego że miał filipińską żonę.Violet uśmiechnęła się widząc jego konsternację.- A widzisz? Nie chcesz się ze mną ożenić.Spójrz na to od mojej strony.Kiedyś wrócisz do Kraju.Zabierzesz mnie ze sobą? Chcesz, żebym rzuciła rodziców, a potem została i bez nich, i bez ciebie! I może jeszcze z dzieckiem?- A twoi starzy byliby zadowoleni, gdybyś za mnie wyszła?- Nie, ale woleliby to niż tamto.Albo niż to, co teraz.- Znaczy, że też byliby zhańbieni - powiedział Prew kwaśno.- Poje­chałabyś, gdybym się z tobą ożenił?- Oczywiście.Wtedy byłoby co innego.Jakbyś wracał do Kraju, pojechałabym z tobą.Byłabym twoją żoną.„Moją żoną - pomyślał.- Ano, dlaczego nie?" Wzbierała w nim chęć, żeby tak zrobić.„Chwileczkę, kochany.Tak właśnie myślą wszyscy ci, co się w końcu żenią.Tak myślał Dhom.Z jednej strony widzą swoją swobodę, a z drugiej kawał ciała, tam gdzie je mogą zawsze dostać bez całego zawracania głowy, gdzie zawsze jest pod ręką, bez tych wielomiesięcznych zabiegań albo dziwek jako alternatywy.Więc czego chcesz?"- Gdybym się z tobą ożenił i zabrał cię stąd - powiedział ostrożnie - nie byłoby żadnej różnicy.Oboje bylibyśmy wyrzutkami.Nikt w Sta­nach nie zadawałby się z nami.A zresztą to, że bym się z tobą ożenił, nie znaczyłoby wcale, że muszę cię zabrać.Małżeństwo nic nie znaczy, dla większości ludzi znaczy mniej niż nic.Ja to wiem.„Jak Dhom - pomyślał - który ożenił się dla tego kawałka ciała, a kiedy już został przyhaczony, jej raptem odechciało się mu go dawać."- A jednak nie chcesz się ze mną ożenić - powiedziała Violet.- Masz rację, psiakrew, że nie chcę - odparł głosem, który podnosił się pod wpływem piekącego poczucia winy wywołanego świadomością, że powiedziała prawdę.- Gdybym miał siedzieć całe życie w Wahoo, byłoby co innego.Ale ja będę jeździł z miejsca na miejsce, ruszał się przez cały czas.Zaciągnąłem się na trzydzieści lat.I nie jestem oficerem, któremu rząd by płacił za wożenie ukochanej małżonki po całym cholernym świecie.Jako szeregowiec nie dostawałbym nawet dodatku na ciebie.Taki gość jak ja nie ma się co żenić.Ja jestem żołnierzem.- A widzisz? - powiedziała.- Dlaczego nie zostawić wszystkiego tak, jak jest?- Dlaczego - odparł.- Bo raz na tydzień to za mało.Bo ten kraj czeka wojna.Ja chcę na nią pójść.Nie chcę, żeby mnie pętało coś, co by mnie z niej wyłączyło.Bo jestem żołnierzem.Violet odchyliła się w fotelu i złożyła głowę na oparciu, a ręce jej zwisały przez poręcze fotela.Wpatrywała się dalej ciekawie w Prewa ponad oparciem.- A widzisz? - powiedziała.Prew wstał i postąpił ku niej.- Dlaczego, psiakrew, miałbym się z tobą żenić? - warknął.- Żeby mieć bandę zasmarkanych czarnuchowatych bachorów? Żeby być cho­lernym mężem dzikuski i tyrać przez resztę życia na cholernych polet­kach ananasów? Albo prowadzić taksówkę w Schofield? Jak myślisz, po co, u diabła, poszedłem do wojska? Bo nie chciałem przez całe życie wypacać z siebie serca i dumy w jakiejś przeklętej kopalni i mieć czeredy zasmarkanych bachorów, które w pyle węglowym wyglądają jak Murzyny, tak jak je miał mój ojciec i jego ojciec, i wszyscy inni.Czego wy, baby, chcecie, do cholery? Wyjąć człowiekowi serce i obwiązać je dru­tem kolczastym, i podarować mamuńci na Dzień Matki? Czego wy, psiakrew.Nie miał teraz na oczach pokrywy lodowej tak jak wtedy, gdy stał naprzeciw Wardena, tak jak wtedy, gdy starał się ją namówić; oczy gorzały mu płomieniem odkrywkowej kopalni, który tli się i tli, aż wreszcie bucha przez chwilę na powierzchnię.Wzdrygnął się, nabrał głęboko tchu i wziął się w garść.Dziewczyna nieledwie widziała biały lodowy wał gniewu przetaczający mu się przez oczy, podobnie jak przedwieczne lodowce toczyły się poprzez ziemię.Siedziała odchylona w fotelu i pozwalała, by ten gniew ją omiatał, bezradna niby więźniowie polewani sikawką, poddająca się sile tego uderzenia, ulegająca mu zamiast je zwalczać, z cierpliwością zrodzoną z całych stuleci przygiętych grzbietów i twarzy podobnych do zasuszonych jabłek.- Przepraszam cię, Violet - powiedział Prew zza swojej pokrywy lo­dowej.- Nie szkodzi - odrzekła dziewczyna.- Nie chciałem cię dotknąć.- Nie szkodzi - powtórzyła.- Sama musisz zdecydować - powiedział.- To przeniesienie zmienia cały mój tryb życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl