[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inni przybywający tutaj nie umieli do mnie dotrzeć,a ja nie miałem pojęcia, kim są.W ten sposób powoli pogrążyłem sięw milczeniu, nawet wobec moich braci i samego Zakonu.Wiem, żeto naganne.Może nawet niewybaczalne, ale nie mogę podać innegowytłumaczenia poza egoizmem.Saint-Omer zerkał na Hugona spod zmarszczonych brwi.- Tak, choć niektórzy mogą to uznać za upór.- Te karcące słowabyły jednak wypowiedziane łagodnym tonem.De Payns skinął głową.- Owszem.To prawda.A co z tobą? Kiedy ostatnio miałeś do czy-nienia z Zakonem?Saint-Omer zerknął przez ramię, upewniając się, że wciąż są samiprzy płonącym ognisku.- Pięć lat temu i chodziło o ciebie, przyjacielu.Wiozłem dla ciebieinstrukcje z Amiens, kiedy wpadłem w ręce Turków.- Dla mnie, z Amiens? Nie znam tam nikogo.- Znałeś mnie.- Poza tobą.Kto jeszcze mógł do mnie stamtąd pisać?- Zakon.List był od samego seneszala, Jeana Toussainta z Amiens,drugiego w hierarchii po wielkim mistrzu.- Toussaint pisał do mnie? Dlaczego? Czego mógł ode mniechcieć?- Najwyrazniej wielu rzeczy, sądząc po grubości listu.Niestetystraciłem go, kiedy nasz statek zatonął.- Straciłeś go.- De Payns siedział, mrugając, a potem kiwnąłgłową.- No tak, oczywiście.Straciłeś wszystko oprócz życia, dziękiBogu.I nie domyślasz się, co było w tym liście?- Nie.Jakże mógłbym? Tak jak ty, umiem czytać i pisać, leczten list nie był do mnie.Zakon zaproponował, żebym dołączył dociebie, jako twój przyjaciel, i przy okazji dostarczył ci ten list.Niezastanawiałem się nad tym, tak samo jak wtedy, kiedy mam ocho-tę się podrapać.Wiedziałem, że przeczytasz go, gdy się spotkamy,i jeśli zechcesz powiedzieć mi, co w nim było, będzie to oznaczało, żestarszyzna chciała, żebym o tym wiedział.Ale zastanawiając się nadjego zawartością przed doręczeniem, podczas długich nocy samotnejpodróży mógłbym odczuć pokusę, żeby go otworzyć, łamiąc śluby.No cóż, ponieważ minęło kilka lat, zakładam, że nasi bracia w domudowiedzieli się, iż nie przybyłem do Zamorza, i albo zrezygnowali zeswych planów względem ciebie, albo zlecili je innej osobie.Czy w tymczasie nie miałeś od nich żadnych wieści?-Ani słowa, w mowie czy piśmie.To naprawdę dziwne, ponie-waż opuściłeś Amiens ponad rok przed wyjazdem hrabiego Hugonaz Szampanii.Przybył tu dwa, prawie trzy lata temu i pozostał niemalrok.Przez większość tego czasu pełniłem służbę w Edessie, ale widzia-łem się z nim kilkakrotnie, choć krótko.Nic mi nie wspominał o tym,że wysłano do mnie jakiś list.Nic nie wiedział także o twoich przej-ściach.Nigdy nie wymienił twojego imienia, a przecież rozmawiali-byśmy o twoim zniknięciu jako członka Zakonu, gdyby hrabia cośo nim wiedział.- Hugon zmarszczył brwi.-To bardzo dziwne, gdyżhrabia zasiada w Najwyższej Radzie, więc chyba powinien wiedziećo wszystkim, co mnie dotyczy.Saint-Omer machnął ręką.- Wcale nie, Hugonie.Rada mogła nie widzieć potrzeby informo-wania kogokolwiek innego o tym, czego żądała od ciebie rok wcze-śniej.W każdym razie nie mamy pojęcia, jakie wydano ci polecenia.Może jednak byłoby dobrze, gdybyś teraz ich zawiadomił, że znówjesteś osiągalny.- Zrobię to, możesz być tego pewny.Lucien de Troyes jutro wracado Szampanii, a tam zda sprawę bezpośrednio hrabiemu Hugonowi,jako jego przedstawiciel.Zaraz go poszukam i powiem mu, co odciebie usłyszałem, więc zaniesie wiadomość o nas obu.- Jest jednym z nas?- Oczywiście, inaczej nie powierzyłbym mu żadnych wieści.Jestode mnie dwa lata dłużej w Zakonie, ale pochodzi z regionu Argonne,więc mogłeś nigdy go nie spotkać.- Doskonale.Zatem jest członkiem Zakonu.- Saint-Omer pod-niósł się i przez chwilę stał chwiejnie, machnięciem ręki zbywszy pró-bę pomocy Hugona.- Nic mi nie jest.Jestem tylko zmęczony i robisię zimno.Teraz idz i znajdz tego Luciena de Troyes, i opowiedz muwszystko, żeby mógł przekazać, że nie masz pojęcia, jakie zadanie ciprzydzielono.Sam znajdę swoją pryczę.Spij dobrze, a jutro znów po-rozmawiamy.Hugon życzył przyjacielowi dobrej nocy i za jego radą poszedł szu-kać Luciena de Troyes.Rycerz kończył przygotowania do wyjazdu.Wspaniałe rzymskie pokoje, które hrabia i jego przedstawiciele zaj-mowali przez ostatnie trzy lata, teraz stały puste, meble wyczyszczonei zapakowane.Kroki Hugona odbijały się głośnym echem, gdy szedłpo mozaikowych posadzkach.Znalazł Luciena w małej sypialni przyfrontowych drzwiach kwatery.Rycerz wysłuchał go uważnie, po czymobiecał niezwłocznie złożyć relacje hrabiemu Hugonowi i poprosićgo, żeby przekazał ją starszyznie Najwyższej Rady.Następnego ranka Hugon patrzył, jak Lucien rusza do domu w to-warzystwie niewielkiej, lecz dobrze uzbrojonej świty, która skierowałasię ku wybrzeżu, gdzie czekał statek mający przewiezć ich na Cypr,a stamtąd kolejne etapy podróży miały zaprowadzić ich do chrześci-jańskiej ojczyzny.Wiedział, że teraz, kiedy przełamał milczenie, otrzy-ma nowe wieści od Zakonu.Na razie był gotów zadowolić się czeka-niem i pomagać przyjacielowi w powrocie do zdrowia i sił.Patrzył, ażrycerz z Troyes i jego oddział znikli mu z oczu, po czym odwrócił sięi skinął na Arlona, każąc mu przynieść do naostrzenia miecze i innąbroń.dd4- Jakaś damulka na rynku pyta o ciebie.De Payns oparł czyszczoną broń o kolano i spojrzał na Arlona spodchusty, która osłaniała jego głowę przed prażącym słońcem.- Znamy go?- Nie.Skąd mielibyśmy znać? To damulka, jak mówiłem.- Powiedziałeś mu, gdzie może mnie znalezć?- Masz mnie za głupca? Jeśli ma cię znalezć, zrobi to sam.Wiem,jak zasłużyć na twoje podziękowania.To cholernie ciężka praca.I nig-dy nie wolno nikomu mówić, gdzie cię można znalezć.A cała mojanagroda to twoje cięte uwagi.W tym momencie de Payns zauważył, że od tylnej bramy karawan-seraju ktoś się zbliża.Za nieznajomym szedł sługa wiodący osiołkaz przytroczoną do grzbietu drewnianą skrzynią.Hugon przyjrzał sięprzybyłemu - damulce, jak nazwał go Arlo.Był wysoki i różowiutki,jak wszyscy od niedawna przebywający w Zamorzu, którzy nie zdą-żyli przywyknąć do palącego słońca i piekących podmuchów gorące-go wiatru, ciskającego piaskiem trącym skórę jak tarka.Aatwo byłoich rozpoznać po nowych szatach, nieodpowiednich w tym klimacie,o zbyt żywych i jaskrawych kolorach, kolczugach i zbrojach wciąż lek-ko zardzewiałych od wilgoci chrześcijańskich krain i niedawnej prze-prawy przez morze.Mijały miesiące w pustynnym powietrzu, zanimtaka kolczuga przybrała matową od piasku barwę, świadczącą o tym,że jej właściciel długo już tu przebywa.Damulki były dziewicami pośród wilków, niewinnymi wśród sa-tyrów, bladymi i niedoświadczonymi neofitami, jeszcze nie wypróbo-wanymi w boju z najdzikszymi wojownikami na świecie.W Zamorzużartowano, że ich bladość jest skutkiem przestrachu na myśl o ataku-jącym janczarze w pełnym uzbrojeniu.Ten roztaczał charakterystyczną aurę świeżości.Jego ubiór wciążmiał czyste barwy, a jasne i entuzjastyczne spojrzenie zdradzało, żejeszcze nie widział wroga.Podszedł prosto do ogniska Hugona i zwró-cił się bezpośrednio do niego.- Szukam pana Hugona de Payns i powiedziano mi, że znajdę gotutaj.Wiesz, gdzie on może być?- Znalazłeś go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]