[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pościel na łóżku była z lekka pomięta.Z nerwowym pośpiechem Ania zerwała koce i oto spod poduszki wyjrzała ku niej wielka ropucha.— Jakże wydostanę stąd to wstrętne stworzenie — jęknęła z dreszczem obrzydzenia.Przypomniała sobie łopatkę od węgli i skoczyła po nią korzystając z tego, że Maryla była zajęta w spiżarni.Namęczyła się niemało, zanim znalazła się w podwórzu z ropuchą, która trzykrotnie zeskakiwała z szufelki, a raz ukryła się w ciemnym kącie sieni, skąd ledwie ją wydobyła.Toteż odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie wypuściła ją na wolność w sadzie.„Gdyby Maryla dowiedziała się o tym, nigdy w życiu nie poszłaby już do łóżka bez lęku.Co za szczęście, że mały grzesznik w porę przyznał się do winy.Ale oto Diana daje znaki ze swego okna.Jakże się cieszę.Doprawdy potrzeba mi jakiejś rozrywki, bo Antoś Pye w szkole, a Tadzio Keith w domu to chyba dość udręczenia jak na jeden dzień”.IX.Kwestia koloruTa stara wścibska Linde była tu dziś znowu, zanudzała mnie o składkę na kupno dywanu do zakrystii — mówił pan Harrison gniewnie.— Nie cierpię tej baby tak jak nikogo na świecie.Ona potrafi rzucać słowami jak kamieniami.Ania, oparta o balustradę ganku, rozkoszowała się czarem szarego listopadowego zmierzchu.Znad świeżo zaoranych pól płynął łagodny wietrzyk i poświstywał cicho między otaczającymi ogród sosnami.— Całe zło tkwi w tym, że pan i pani Linde nie rozumiecie się nawzajem — zauważyła po chwili, obracając twarzyczkę ku mówiącemu — to jest właśnie przyczyną braku sympatii.Ja także nie lubiłam dawniej pani Linde, lecz polubiłam jaz chwilą, gdy nauczyłam się ją rozumieć.— Być może, że pani Linde przypada do gustu niektórym osobom.Ale ja nie będę się zmuszał do jedzenia bananów dlatego, że mi ktoś wmawia, iż zasmakuję w nich, o ile będę się nimi często raczył — burknął pan Harrison.— Co zaś do rozumienia jej, przekonałem się, że jest niepoprawnie wścibska, i powiedziałem jej o tym.— Ach, musiało to strasznie zranić jej uczucia — rzekła Ania z wyrzutem.— Jakże pan mógł powiedzieć jej coś podobnego? Ja również powiedziałam kiedyś pani Linde parę przykrych słów, ale to dlatego, że straciłam panowanie nad sobą.— Rzekłem jej prawdę, a prawdę należy każdemu mówić w oczy.— Ale pan nie mówi całej prawdy — zaprzeczyła Ania — pan mówi tylko nieprzyjemną część prawdy.Na przykład powiedział mi pan już z dziesięć razy, że moje włosy są rude, ale ani razu, że mam ładny nos.— Przypuszczam, że wiesz o tym i bez mojego powiedzenia — zaśmiał się pan Harrison.— O rudych włosach — nawiasem mówiąc, są o wiele ciemniejsze, niż były dawniej — wiem również, więc nie ma potrzeby wspominania o tym.— Dobrze, już dobrze.Postaram się nie mówić o tym, skoro jesteś taka wrażliwa.Wybacz mi, Aniu.Przyzwyczaiłem się do szczerości i ludzie nie powinni mi tego brać za złe.— Ależ muszą to panu brać za złe.Okoliczność, iż jest to pańskie przyzwyczajenie, nie zmienia postaci rzeczy.Co by pan powiedział o człowieku, który kłując ludzi szpilkami, tłumaczyłby się: „Nie pamiętajcie mi tego, taki już mam zwyczaj”.Uważałby go pan za szaleńca, czyż nie? Pani Linde jest może wścibska, ale czy powiedział jej pan także, że ma dobre serce, pełne litości dla biednych? Wie pan chyba, że Tymoteusz Cotton skradł garnek masła z jej piwnicy, a żonie powiedział, że kupił; kiedy zaś pani Cotton przy pierwszym spotkaniu z panią Linde zrobiła uwagę, że masło czuć było marchwią, ta poczciwa kobieta powiedziała: „Przykro mi, iż masło się nie udało”.— Wierzę, że posiada pewne zalety — zgodził się pan Harrison niechętnie.— Każdy człowiek ma jakieś, nawet ja, chociaż tego nie podejrzewasz.W każdym razie na dywan nie dam ani centa; tu u was nie przestają wcale zbierać składek.A jak tam z waszym projektem pomalowania Domu Ludowego?— Świetnie.Na ostatnim piątkowym posiedzeniu K.M.A.obliczyliśmy, że mamy aż nazbyt wiele pieniędzy na ten cel.Większość obywateli daje szczodrą ręką, drogi panie.Mimo wrodzonej słodyczy Ania potrafiła, gdy okoliczności tego wymagały, ukryć żądełko ironii w niewinnym na pozór zdaniu.— Na jaki kolor malujecie budynek?— Wybraliśmy bardzo piękny zielony.Dach będzie, oczywiście, ciemnoczerwony.Roger Pye kupi dziś farbę w mieście.— A kto wykona robotę?— Józef Pye z Carmody.Z dachem prawie już skończył.Musieliśmy to powierzyć jemu, gdyż wszyscy Pye’owie, a są ich cztery rodziny, zapowiedzieli, że nie dadzą ani centa, jeżeli się nie umówimy z Józefem.Podpisali się na dwanaście dolarów, więc zdawało nam się, iż stracilibyśmy zbyt wiele.Chociaż niektórzy twierdzą, że Pye’om nie należy ustępować.Pani Linde powiada, że oni zawsze starają się wszędzie wkręcić.— Najważniejszą rzeczą jest, czy ten Józef wywiąże się dobrze ze swego zadania.Jeśli zrobi to dobrze, mniejsza z tym, jak się nazywa.— Uchodzi za dobrego rzemieślnika, ale mówią o nim, że dziwak.Prawie nigdy nie rozmawia z nikim.— W takim razie to doprawdy oryginał, a przynajmniej tutejsi mieszkańcy będą go zwać oryginałem — odrzekł pan Harrison oschle.— Ja sam do chwili osiedlenia się w Avonlea nie byłem gadułą.Ale tu, po prostu w celu samoobrony, musiałem odzwyczaić się od milczenia.W przeciwnym razie pani Linde okrzyczałaby mnie niemową i urządziła składkę dla nauczenia mnie mowy głuchoniemych.Czy już odchodzisz, Aniu?— Muszę.Wieczorem mam jeszcze dużo szycia dla Toli.Poza tym lękam się, że Tadzio zirytuje Marylę jakąś nową psotą.Dziś rano pierwsze jego pytanie było: „Aniu, chciałbym wiedzieć, dokąd odchodzi ciemność nocna?” Odpowiedziałam, że idzie wokoło na drugą stronę świata.Lecz po śniadaniu oświadczył, że tak nie jest, bo ciemność schodzi na dno studni.Maryla przyłapała go już dziś czterokrotnie, jak przewieszony przez cembrowinę studni zaglądał w jej głębię!— A to szelma! — zaopiniował pan Harrison.— Przybiegł tu wczoraj i zanim przyszedłem ze stodoły, wyrwał Imbirkowi sześć piór z ogona.Od tej chwili biedny ptak strasznie posmutniał.Te dzieciaki to istne utrapienie dla was.— Ale jednocześnie i skarb umiłowany — rzekła Ania, w duszy postanawiając wybaczyć Tadziowi następną psotę, jakąkolwiek by była, za to, iż zemścił się za nią na Imbirku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]