[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Z czyjego polecenia?— Z polecenia twojego bladego szlachcica, oczywiście.Roześmiała się, marszcząc brwi.Zobaczyłem krętą strużkę na policzku.Łza.W tym ciele ktoś płakał.Być może błagał i krzyczał, nie będąc wcale słyszanym.Przez nikogo, tylko przez nią.Egaheer.— Wszystko, co pamiętam.— urwałem, unosząc ku górze poranione nadgarstki obu rąk.— Ratowałaś mnie.po swojemu?— Szukałeś śladów karety baronowej.Wróciłeś do oberży i usiadłeś w swoim pokoju.Piłeś wino, a następnie zasnąłeś.Trucizna zaczęła działać.— Nie piłem tego wina.— O, czyżby?Nie wiedziałem, co rzec.Czy możliwe, bym zamyślił się tak bardzo.Lecz tak, to było możliwe.Któż pamięta o tak prostych czynnościach jak napełnienie trunkiem szklanki?— Otruty.Więc tylko majaczyłem?— O, nie tylko.— Co to znaczy?— To znaczy, że zatrzymałam życie w twoim ciele, bo gotowe było zeń ulecieć.Trudno powiedzieć, że żyłeś.Lecz istniałeś gdzie indziej.Majaki? A tak, lecz o tyle, o ile majakiem może być pobyt rozbitka na wyspie bezludnej.Ów rozbitek istnieje tam, ale gdy go zabraknie, nie będzie to miało żadnych następstw dla świata, albowiem nie istniał przecież w tym świecie, był nieobecny, choć prawdziwie istniał poza nim.— W jaki sposób to zrobiłaś? — zapytałem, czując napływ najszczerszej trwogi, miałem bowiem straszne przeczucie.— W jaki sposób.sprowadziłaś mię.na ową wyspę bezludną?— No, w jaki? — zapytała gniewnie.— Zastąpiłam twoje życie sobą! Musiałam wyjść niestety ze skóry tej głupiutkiej służącej i wleźć w skórę twoją! A fuj, nie każ mi o tym opowiadać! — zawołała z najszczerszym obrzydzeniem.— Przestawałeś już myśleć i czuć, mój Del Wares, więc pobudzałam twe zmysły, każąc ci czuć strach, głód, smak i gniew, zresztą wszystko, co czujesz zwykle, umysł zaś skłoniłam do myślenia.To niepojęte, ile czasu i starań kosztowało przywiedzenie cię do miejsca, w którym mogłam wreszcie sprawić, byś się zbudził!— Byłaś.we mnie? — pytałem bezrozumnie i omal nieprzytomnie.— Mości kawalerze — powiedziała, nie kryjąc irytacji — daruj, ale nie wiem, do których wspomnień ci tęskno? Co mam zrobić, spalić twoje stajnie? Czy wolisz, żebym znów weszła w ciało tego małego rudzielca? Ten pomysł akurat mam za całkiem dobry, czułam się tam wybornie nawet wówczas, gdy niemądre stworzenie nawet o mnie nie wiedziało; cóż dopiero, gdybym dała się poznać! Zdaje mi się, że nazbyt ją lubisz, tę swoją małą Melanię.A przyznam, że wielkie i niemiłe babsko, które teraz szamocze się we mnie, nader trudno utrzymać.To jakaś stara zakonnica, wciąż nosząca swoje dziewictwo, co oznacza same złe wróżby.Wiem na pewno, że Sa Tuel celowo sprowadziła mi tego potwora, chcąc mnie szczególnie udręczyć.Ledwie zresztą weszłam w to ciało, a już je pan uszkodziłeś, cóż to za los najpodlejszy!— Dlaczego nie zabijasz tych kobiet? — zapytałem, nie kryjąc odrazy.— Możesz przecież kierować martwym ciałem równie dobrze jak żywym.— Zabijam, lecz nie od razu, dopiero gdy tracą zmysły.Zabite nie wyją i nie czują strachu, ja zaś lubię być dotykana.Del Wares, chcesz mnie zobaczyć? — zagadnęła nagle, szerzej otwierając oczy.— Chcesz mnie zobaczyć prawdziwą? Zdejmę dla ciebie te skórę! O, więc nie chcesz? A dlaczegóż to, proszę, żądasz w takim razie, bym pomogła ci zrozumieć, w imię czego coś robię? Chcesz mnie poznać czy nie chcesz? Raz widziałeś, chociaż pokazałam tylko trochę.Przypomnieć ci, co widziałeś? Oto czeka gotowe łoże, jakaż to okazja rzadka, tylko powiedz!Poczułem dreszcz.— Więc lepiej nie pytaj o nic — powiedziała ze śmiechem.Nie dalej jak dziś rano gryzłam twoje ręce i piłam twoją krew, szukając w niej trucizny.Jeszcze przed godziną sączyłam ci w żyły swoją ślinę.Jeszcze przed kwadransem robiłam wszystko, by rozbudzić twoje zmysły i sprowadzić cię do rzeczywistości, bo w oczyszczonym z trucizny ciele twój umysł wciąż pragnął żyć osobnym życiem.Nie wiem, po co to wszystko robiłam.Przystanęła przede mną i ujrzałem, że się namyśla.— Ja naprawdę nie wiem, Del Wares — rzekła z wielkim skupieniem i powagą, gryząc usta i patrząc mi w oczy.— Podobały mi się twoje marzenia.Wiem, co zrobię: spalę twoje stajnie, ale najpierw użyję czterech koni, by rozdarły urodziwą Sa Tuel.Chodźże! — powiedziała, wielce uradowana.’ — Tak zrobimy, no chodźże już!Z przerażenia głos uwiązł mi w gardle, bo jednej tylko rzeczy nie umiała: żartować.Szła ku drzwiom i widziałem, że jeśli je otworzy, to mój dom w następnej chwili stanie się miejscem strasznej kaźni, piekłem i pogorzeliskiem.Doświadczyłem już takich rzeczy.I zatęskniłem naraz do owego.istnienia na wyspie bezludnej, które było moim udziałem, gdym leżał powalony trucizną.Drzwi otwarły się, zanim do nich doszła, i stanął w nich Aluoin, niosąc odzienie swego pana, cudem wyrwanego z ramion śmierci.Ujrzawszy idącą, zmieszał siei przestraszył; chciałem wołać “Uciekaj, chłopcze!”, alem nie zawołał.Z bulgotliwym charkotem, którego nie mogło wydać normalne ludzkie gardło, pochwyciła służącego i wyrwała mu ramie, odrzucając ciało na lewo, rękę zaś na prawo.Niesione szaty upadły na podłogę; przekroczyła je i poszła dalej, lecz zaraz wróciła.Coś strasznego działo się z kobiecą twarzą, nad którą władzę miały dwie istoty naraz: przerażenie i szaleństwo bezwolnej kobiety krzywiły usta w grymasach, które niczego nie mogły oznaczać, bo kładł się na nich uśmiech demona.Mięśnie policzków drgały w rytmie zadowolenia i spazmów trwogi.Osłupiały Aluoin siedział sztywno pod ścianą, spoglądając to na swego pana, to na oderwane ramię; podpełzł doń niezręcznie i wziąwszy do ręki, jął przymierzać do barku, w którym straszna rana prawie nie krwawiła.Widywałem już takie rzeczy, najczęściej w bitwach, gdy okaleczeni przez armatnie kule ludzie nie czuli najpierw bólu i pomimo najgorszych ran wcale nie broczyli krwią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]