[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłyśmy udowodnić, że Jack odebrał telefon od Pata Liebera na ko­mendzie w dniu przestępstwa.Godzina? Tego nie mogłyśmy dokładnie usta­lić.Co zostało powiedziane? Lieber oczywiście nabrał wody w usta, nie od­powiadał nawet na nasze wiadomości.Moja ostatnia próba skontaktowania się z nim przez telefon skończyła się tym, że odesłano mnie do prawnika w Mia­mi.Specjalizował się w sprawach o zniesławienie.Jack Tarpin, oczywiście, też nic nie mówił.Jack zmarł w ruinach frontu domu Alana i Lauren od pojedynczego strzału w głowę.Pamela, wdowa po Jacku, przyznała się nam, że to ona napisała list do Dave'a Curtissa o niewinności Khalida Grangera.Wtedy wydawało jej się, że pisząc ten list, nie tylko postępuje jak dobry obywatel, ale też demaskuje Mickeya Redondo, a nie własnego męża.Ale jej słowa nie miały znaczenia; wszystko, co wiedziała o sprawie, było częścią steku kłamstw zapakowa­nych i podanych jej przez świętej pamięci męża.Nie była w stanie powie­dzieć Lauren i mnie niczego, co by nam pomogło.Dokumenty z policyjnej strzelnicy potwierdzały, że Jack i Mickey byli na strzelnicy w dniu przestępstwa, żeby poćwiczyć strzelanie.Jeden z ich kolegów powiedział mi, że było to „absolutnie niewytłumaczalne w dniu podwójnego za­bójstwa.Wariactwo.Nie wiem, co im wpadło do łbów.”Mickey Redondo cały czas utrzymywał, że nie wie, co mógł kombinować Jack.Nie pamiętał ani o wylaniu kawy, ani o podmienieniu kopert z próbkami.Mickey nigdy nie zachwiał się w przekonaniu, że Khalid Granger jest winny, a Jack Tarpin za głupi, żeby wbić gwóźdź w ścianę, a co dopiero wrobić w morderstwo niewinnego człowieka.Wydaje mi się, że jedno z dwojga było prawdą: albo Mic­key był integralną częścią tego całego bałaganu, albo za bardzo się wstydził, żeby przyznać, że przechytrzył go ktoś, kim pogardzał tak bardzo jak Jackiem.Czasem byłam pewna, że to pierwsze było prawdą; innym razem znowu, że to drugie.Zdołałyśmy odkryć, że zimą po morderstwach na stacji benzynowej naj­starszy syn Jacka dostał pełne stypendium akademickie na Uniwersytecie Tennessee, który przypadkiem był alma mater Liebera.Pat Lieber, jak się okazało, napisał żarliwy list popierający podanie o stypendium.Urzędnik re­krutacyjny wyznał nam nieoficjalnie, że dzieciak Jacka Tarpina „raczej nie zasługiwał” na takie wyróżnienie.Czyżby proces przyznawania stypendiów był skorumpowany? Nikt tego nie mówił na głos.Nie mogłyśmy nic udowod­nić.Ale list polecający Liebera popierający kandydaturę syna Jacka był tak płomienny, że aż iskrzył jak diament w południowym słońcu.Czy to mogło dziwić? Tylko jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Pat Lieber nigdy nie poznał młodego Tarpina, a tego nie potrafiłyśmy ustalić.Podejrzewałyśmy z Lauren, że stypendium było nagrodą od Liebera za pomoc Jacka Tarpina we wrobieniu Khalida.Eleganckie rozliczenie.Żadne pieniądze nie zmieniły właściciela.Gorliwi prokuratorzy nie mogli wytropić podejrzanych transakcji finansowych.Prokuratorzy tacy jak my.A Princely Carter? Był weteranem, należał do policji wojskowej, na li­tość boską! Czemu była to ważna informacja? Ze względu na medale, które zdobył Princely.Na strzelnicy.Cała sprawa śmierdziała.Boże, jak bardzo śmierdziała.Ale nie śmierdziała na tyle, żeby uratować Khalida.Zaskakującym fak­tem związanym z procedurą odwołania wyroku śmierci jest to, że wymaga ono więcej dowodów, niż samo skazanie.Nie widziałam Carla od dnia, w którym karetka zabrała go z domu dokto­ra Gregory'ego.Przez wiele tygodni jego ostatnie słowa brzmiały mi w uszach.Te słowa nie były nawet skierowane do mnie.Kiedy transportowano go na noszach do karetki, zawołał do Lauren:- Zaopiekuj się moim psem.Nie do mnie.Do Lauren.Zaopiekuj się moim psem.Wieloryby przestały mnie osaczać.Dopiero po kilku dniach zauważyłam, że nie obijam się już o bestie wynu­rzające się niespodziewanie obok mnie.Wspomnienia - te łagodne i te smut­ne, te skłaniające do uśmiechu i te skłaniające do łez - teraz pływały ze mną przez większość czasu.Na otwartym morzu.Kiedy chciało mi się spojrzeć na horyzont mojego życia, widziałam je wyraźnie przede mną lub obserwo­wałam je kątem oka, kiedy płynęły po obu stronach.Były zawsze przy mnie.Czułam je.To właśnie się zmieniło.Czułam je.Uczucia były po to, żeby przypominać mi o ludziach, których kochałam.Żeby przypominać mi o ludziach, którzy mnie kochali.Żeby przypominać mi o poniesionych stratach i przypominać mi o stratach, których uniknęłam.Ceniłam je wszystkie.Cieszyłam się z nich wszystkich.Jakoś nauczyłam się doceniać czas, który spędziłam z Robertem, zamiast marnować całą energię na przeklinanie okoliczności, przez które go straciłam.Potrafiłam przyznać przed samą sobą, jak ograniczał mnie swojąmiłościąi zro­zumieć, w jaki sposób mnie nią ocalił.Zaakceptowałam rolę, jaką odegrało moje niezdecydowanie w śmierci Khalida Grangera.I poprzysięgłam sobie, że nie wychowam niezdecydowanego dziecka.Zważywszy na charakter mojej córki, była to najłatwiejsza przysięga, j aką kiedykolwiek złożyłam.Ron Kriciak odwiedził mnie w dzień niedoszłych urodzin Khalida.Nie za­dzwonił wcześniej, po prostu zjawił się w drzwiach osłoniętej werandy ma­łego domku na Kinnikinic.Amy bawiła się z dziewczynką z tej samej ulicy.- Mogę wejść? - zapytał.Cofnęłam się i zrobiłam mu przejście.- Mogę usiąść?- Oczywiście - odparłam.Przeszedł kilka kroków do sofy.- Ty i.- Pstryknął palcami, próbując przypomnieć sobie imię.- Amy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl