[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedzenie było wyśmienite, alkohol z wyższej półki, towarzystwo doborowe nikt niemiał powodów, by na cokolwiek narzekać.Mecenas Lorka klasnął w dłonie i zawołał: Bawmy się, póki na to pora!Bawili się więc.Tylko Doris chwilami nie nadążała za resztą.Co sobie przypomniałao wymarzonej chacie na skarpie, łzy stawały jej w oczach i spoglądała na Marka z ukosa, jakbyto on był winien, że w porę nie wzięła tych stu czterdziestu tysięcy poniewierających się po jejpokoju i póki był czas, swojego miejsca na ziemi nie kupiła.Marek, przyzwoicie ogolony, w szarym garniturze, idealnie pasującym do jego bardzoprzeciętnej aparycji, w ogóle się nie przejmował spojrzeniami z ukosa Doris.Sprawiał wrażeniebardzo zadowolonego z życia.Siedząc między Olgą a Józefiną, jednej i drugiej podawał sałatki,podsuwał półmiski, a wszystkim naokoło lał wódkę.Józefina, cała w kremowych koronkach, ale o dziwo, bez zbędnych kokardek, tu i ówdzie,i w kapeluszu, w którym jeszcze nikt jej nie widział (powiedziała, że na wyjątkowe okazjezawsze wygrzebie z jednej z ośmiu szaf coś wyjątkowego), maczała tylko delikatnie ustaw kieliszku, mówiąc, że w jej wieku, nawet jakby jeszcze było na to zdrowie, to już nie za bardzowypada. Bo trzeba wiedzieć co, komu i gdzie pasuje zakończyła z pięknym uśmiechem, a jejnadzwyczajne oczy zabłysły tak, jakby miała siedemnaście lat, a nie siedemdziesiąt kilka. Lepiej sam bym tego nie ujął! zawołał mecenas wesoło, porywając ją do tańca.Wzbraniała się początkowo, mówiąc, że to nie Barcelona, nie te rytmy i nie ta muzyka,a wtedy mecenas Lorka przechylił ją, aż musiała sobie kapelusz jedną ręką przytrzymać,i zawołał: Doris, a puść no nam tego wariata z Bałkanów!Doris, ocierając łzę z oka, bo to był akurat jeden z tych momentów, w którym dopadł jążal za chatą, wygrzebała w koszyczku z płytami Bregovicia i na życzenie mecenasa ją włączyła.Na pierwsze bum bum mecenas zawinął Józefinę wokół siebie, na drugie bum bumod siebie odsunął, a na trzecie wskoczył na ławę pod ścianą.Józefina, niewiele myśląc,wskoczyła za nim.Trzymając się za ręce, wymachiwali nogami w jednej linii, bo na wąskiejławie inaczej się nie dało.Doris stała na środku sali, szeroko otwartymi oczyma patrząc na tańczących, w końcujednak roześmiała się głośno, beztrosko, radośnie, jak dawniej, przed śmiercią Filipa Spalskiego,gdy zachwycała się wszystkim: słońcem, deszczem, śniegiem, kałużami błota, a nawet wiatremi każdemu, kto słuchał czy nie, mówiła z dziecięcą naiwnością, że świat jest piękny.Terazuniosła rozłożone dłonie, dając znać wszystkim, żeby wstali od stołu i zaczęli tańczyć.Drugi raznie musiała pokazywać.Olga podsunęła Adamowi wózek, pomogła mu w nim usiąśći położywszy dłonie na rączkach, wypchnęła go na środek sali.Bałkańskie rytmy poderwałyna nogi wszystkich.Oprócz Maurycego.Siedział na skraju stołu i patrzył na tańczącychz łagodnym uśmiechem i wyrazem twarzy, który mówił: Bawię się równie dobrze jak wy, choćtak do końca w tej zabawie nie uczestniczę.Małgośka dwa razy próbowała wyciągnąć gostamtąd.Za trzecim razem pogładził ją delikatnie po policzku, przeprosił leniwym mrugnięciempowiek, wtedy zrezygnowała.Na widok kaczek, wnoszonych na półmiskach przez obie dziewczyny, mecenas zeskoczyłz ławki, chwycił wpół Józefinę, co przyjęła głośnym śmiechem, postawił na podłodze i zarządziłprzerwę w tańcach.Siadając za stołem, uprzedził jednak: To dopiero początek.Wtedy ktoś wyjrzał przez okno i zwrócił uwagę pozostałych na taksówki podjeżdżającepod Magnolię.Na ten widok Czesia nagle się ocknęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]