[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bardzo kuszący strój - stwierdził ochryple.- Nie sądzę, żebymbył w stanie pracować, gdybym musiał na ciebie patrzeć.- Nie musisz - odparła głupio.Christy uśmiechnął się powoli.- Ale chcę.- Czuła na sobie jego wzrok; patrzył na pełne piersi, szerokie biodra ikoralowe usta, drżące z oczekiwania.Pochylił się, przysunął jeszcze bliżej, aż ichusta dzieliły zaledwie centymetry.Widziała, że się uśmiecha.Hope tego nie chciała, ale nie mogła się opanować.Zapomniała o swoichpostanowieniach i dała się ponieść upajającej świadomości, że stoi tak bliskonajbardziej pociągającego mężczyzny, jakiego w życiu widziała.Kiedy jąpocałował, odwzajemniła pieszczotę.Przyciągnął ją bliżej, otoczył ramionami.Wzacisznym zaułku, koło żywopłotu, mogli czuć się swobodnie i bezpiecznie.Christytulił ją mocno, aż przywarła do jego szczupłego, twardego ciała.Zareagowałaspontanicznie, otoczyła jego szyję ramionami, wplotła palce w ciemne włosy,przyciągała go do siebie, zachłannie i gwałtownie, jakby była nurkiem spragnionympowietrza, a on jej butlą tlenową.Pocałunek wydawał się nie mieć końca.Hope całkiem się zatraciła.Pragnęła gokażdą cząstką ciała, wyciągała się ku niemu jak kwiat ku słońcu.Jej dłonie bawiłysię jego włosami, rozkoszowała się ich dotykiem.Christy przesunął dłonie niżej, najej pośladki.Jęknęła, gdy przycisnął ją do siebie.Pragnęła go, tu i teraz.Chciała,żeby oparł ją o murek, zdarł z niej ubranie i wziął ją, teraz, zaraz.Tak, tak.- Tak.- westchnęła, gdy jego usta wędrowały w dół jej szyi, w stronę dekoltu.- Tak? - szepnął ochryple.- Chcesz tego?- Tak.Wiem, że to zle, ale nic na to nie poradzę - jęknęła.- To wcale nie jest zle.- Jego zręczne palce szybko uporały się z guzikami bluzkii po chwili poczułajego dłonie na staniku i na piersi.Kiedy dotknął nabrzmiałejbrodawki, jęknęła głośno.Chyba nigdy w życiu nie była tak podniecona.Pragnęłago całą sobą, pożądanie pozbawiało ją zmysłów.Oboje podskoczyli, gdy rozległ się przenikliwy dzwięk dzwonka.KomórkaChristy'ego.- Cholera! - zaklął.Wyjął dłoń z jej bluzki i pospiesznie szukał komórki.-Christy de Lacy - powiedział spokojnie, jak gdyby nigdy nic.Hope stała jak wryta, z szeroko otwartą buzią i rozchełstaną bluzką.264- Dzień dobry, panie Wilson, oczywiście, że pana pamiętam - zapewniał Christy,profesjonalny w każdym calu.Jakby przed chwilą nie byłO krok od seksu z Hope.Zniknęła upajająca euforia, że Christy jej pragnie; została bolesna prawda, że wobliczu obowiązku bez chwili wahania ją odepchnął.A ona, jak suka w cieczce,uległa instynktom, zapomniała o mężu.Co oni robili? Co ona zrobiła? Przerażona,zapięła bluzkę, podniosła płaszcz z ziemii pobiegła do samochodu.Tyle, jeśli chodzi o bardzo kocham mojego męża",stwierdziła, zatrzaskując za sobą drzwiczki.Jesteś kłamliwązdzirą, wyrzucała sobie, jadąc bardzo szybko, na wypadekgdyby Christy za nią pojechał w nadziei na dalszy ciąg.Ale nie pojechał.No tak,wziął się w garść i pewnie już zapomniał o macance z nową z księgowości.Z nowąmężatką.Teraz Christy będzie patrzył na Marta z wyższością, myśląc sobie: Miałemtwojążonę, kolego.Sama chciała.W tej chwili nienawidziła się bardziej niż kiedykolwiek.Co ona narobiła? Wdomu włożyła stare dżinsy i brzydką, zniszczoną bluzę.Chciała się komuś zwierzyć,poszukać pociechy, usłyszeć, że to nic, nie stało się nic złego i nie ma się czymmartwić.Sam nie odbierała ani komórki, ani telefonu w biurze.Zrozpaczona Hopezadzwoniła do Mary-Kate, ale było zajęte.Delphine zna Christy'ego, jej się niemoże zwierzyć.Siedziała przy komputerze i chciała napisać do Sam, ale wtedypowrócił wstyd.Kiedy patrzyła na słowa: pocałował mnie, a ja nie protestowałam",uznała, że nie może się przyznać siostrze, jak nisko upadła.Sam będzie się za niąwstydziła.I słusznie.Załamana, włożyła kalosze i poszła na dwór.Zrobi coś, czego nie lubiłanajbardziej; posprząta w kurniku.Kury rzadko siedziały w kurniku, chyba że zaczynała tam sprzątać.Wtedynatychmiast porzucały wszelkie kurze zajęcia i spieszyły do kurnika, wyrazniezdegustowane jej działaniami.- Cicho! - burknęła na nie i zabrała się do pracy.Smród był okropny, a jeszczegorsze - larwy much na kurzych odchodach.Na widok białych larw zawsze zbierałosię jej na mdłości.Cóż, dzisiaj na to zasłużyła.Zacisnęła zęby i pracowała dalej.Kiedy póznym wieczorem dodzwoniła się do Sam, wolała już nic nie mówić.Nie żeby Sam była pruderyjna czy coś takiego, ale niewierność to poważna sprawa.Temat tabu, o tym się nie rozmawia.Nawet najwięksi grzesznicy byliby zgorszeni,słysząc, że zdradziła męża.Choć Sam nie przepada za Mattem, i tak byłaby zbulwersowana, że jej siostra wogóle pomyślała o zdradzie.Co więcej, byłaby gorzko265rozczarowana.I dlatego Hope nic nie powiedziała, tylko przez dziesięć minutpaplała o niczym.W piątek zadzwoniła Mary-Kate z wiadomością, że ona i Virginia mają grypę,Delphine rozłoży się lada dzień, więc w tę sobotę spotkania Klubu Makramy niebędzie.Hope chciało się płakać.Weekend nadciągał jak burza, a nie ma komuopowiedzieć tej strasznej historii.- Chyba też się rozłożysz - zauważyła Mary-Kate.- Nic mi nie jest - skłamała.Odłożyła słuchawkę i utkwiła wzrok w oknie.Na dworze dzieci bawiły się wbłocie, upaprane jak nieboskie stworzenia.Były takie szczęśliwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]