[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał teraz na ugiętych nogach, z rozpostartymi rękami, gotowy do walki, jakczłowiek, który zna się na rzeczy.Kruk.Logen słyszał jego świszczący oddech, widział, jakmgli się w deszczu.- Trzeba było zacząć ode mnie! - wysyczał Kruk.Co prawda, to prawda, pomyślał Logen.Skoncentrował się na zabiciu ich wszystkich,nie myśląc o kolejności.Cóż, bywa; teraz i tak było za pózno na takie rozterki.Wzruszył ramionami.- Zacząć, skończyć.Co za różnica?- Zaraz się przekonamy.Kruk zważył w dłoni topór, przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wypatrującluki w obronie przeciwnika.Logen stał nieruchomo, zdyszany, z opuszczonym mieczem,ściskając w dłoni mokrą i zimną rękojeść.Nigdy pierwszy nie wykonywał ruchu.- Powiedz mi lepiej, jak się nazywasz - dodał Kruk.- Lubię wiedzieć, kogo zabiłem.- My się już znamy, Kruku.- Logen podniósł wolną rękę i rozcapierzył palce.Blaskksiężyca zalśnił na krwi ściekającej mu po dłoni i kikucie palca.- Pod Carleonemwalczyliśmy ramię w ramię.Nie sądziłem, że tak szybko mnie zapomnisz, ale rzeczywistośćrzadko spełnia nasze oczekiwania, czyż nie?Kruk znieruchomiał.W ciemnościach Logen widział tylko błysk jego oczu, ale wsamej jego postawie wyczytał strach i zwątpienie.- Nie.- wyszeptał Kruk, kręcąc głową.- To niemożliwe! Dziewięciopalcy nie żyje!- Tak? - Logen wziął głęboki wdech i powoli wydmuchnął powietrze w wilgotnynocny mrok.- W takim razie muszę być jego duchem.***Chłopcy z Unii wygrzebali sobie coś na kształt okopu - dziurę w ziemi, obłożoną pobokach workami i skrzyniami.Od czasu do czasu nad tymi improwizowanymi fortyfikacjamimigała Logenowi czyjaś twarz zerkająca ku drzewom; czasem słaby blask ledwie tlącego sięogniska zalśnił na grocie włóczni.Okopani czekali na następny atak.Jeśli wcześniej bylipodenerwowani, to w tej chwili najprawdopodobniej srali ze strachu po gaciach.GdybyLogen teraz im się pokazał, któryś na pewno by spanikował i strzelił.Kusze używane przezwojsko Unii miały piekielnie czuły spust, po naciągnięciu wystarczyło go musnąć palcem,żeby broń wystrzeliła.To byłby fart w jego stylu: dać się zabić za nic, gdzieś w głuszy, nadodatek przez swojaków - ale wielkiego wyboru nie miał, o ile nie chciał pieszo maszerowaćaż na front.Odchrząknął i zawołał:- Nie strzelajcie i nie róbcie głupstw!Zadzwięczała zwolniona cięciwa i bełt z głuchym łoskotem wbił się w pień drzewadwa kroki na lewo od Logena.- Nie strzelać, powiedziałem!- Kto idzie?!- To ja, Dziewięciopalcy!Cisza.- Północny, który jechał z wami na wozie!Dłuższe milczenie.Szepty.- W porządku, wychodz.Tylko powoli! I pokaż ręce!- Dobra.- Wyprostował się i wyszedł spomiędzy drzew, rozkładając szeroko ręce.- Jawychodzę, wy nie strzelacie.Taka była umowa, pamiętajcie.Z rozpostartymi ramionami ruszył w stronę ogniska, krzywiąc się w duchu na myśl otym, że w każdej chwili bełt może mu przeszyć pierś.Rozpoznał chłopaków, z którymi jechałna wozie; towarzyszył im oficer dowodzący taborem.Dwóch cały czas mierzyło do niego,gdy przestępował prowizoryczne obwałowanie i schodził w głąb okopu.Wykopali go obokogniska, ale nieudolnie i na dnie zebrała się już kałuża wody.- Gdzieś ty był? - zapytał ze złością oficer.- Tropiłem tych, którzy zastawili na nas pułapkę.- I co? - zapytał któryś z chłopców.- Złapałeś ich?- A i owszem.- I co?- Nie żyją.- Logen skinieniem głowy wskazał kałużę.- Więc nie będziecie musielidziś spać w wodzie.Jest jeszcze gulasz?- Ilu ich było? - warknął oficer.Logen szturchnął węgle ogniska i zajrzał do kociołka, ale nic już w nim nie znalazł.No właśnie: takie już jego szczęście.- Pięciu.- I co, poszedłeś sam na pięciu?- Na samym początku było sześciu, ale jednego zabiłem bardzo szybko.Leży gdzieśtam, między drzewami.- Logen wygrzebał z plecaka piętkę chleba i zaczął nią skrobaćwnętrze garnka, usiłując zgarnąć choćby jakieś resztki tłuszczu.- A potem odczekałem, ażpozostali posną, tak że tylko z jednym musiałem naprawdę walczyć.Takie już mojeszczęście.- Wcale nie czuł się szczęściarzem.Spojrzał na swoją rękę w świetle ogniska: nadalbyła zakrwawiona, krew pod paznokciami, krew zaschnięta w liniach na dłoni.- Takie jużmoje szczęście.Oficer nie wyglądał na przekonanego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]