[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tanis poprowadził pozostałych stromą ścieżką do niewielkiego otworu w skalnej ścianie.Goldmoon popatrzyła nań z powątpiewaniem.Przypominał zaledwie sporą szczelinę w skale.Jednak wewnątrz grota okazała się dość du­ża, by wszyscy mogli wyciągnąć się wygodnie.– Ładny dom.– Tasslehoff rozejrzał się.– Niezbyt dużo mebli.Tanis uśmiechnął się do kendera.– Na tę noc wystarczy.Nie sądzę, żeby nawet krasnolud się uskarżał.A jeśli tak, ode­ślemy go spać do łodzi!Tas posłał wesoły uśmiech półelfowi.Dobrze było znów wi­dzieć starego Tanisa.Przyjaciel wydawał mu się nietypowo markotny i niezdecydowany, niepodobny do silnego przywód­cy, jakiego pamiętał z dawnych czasów.Jednak teraz, kiedy znów wyruszyli na wędrówkę, znów zapalił się blask w oczach półelfa.Tanis skruszył skorupę posępności i objął dowodzenie, wracając na swe zwykłe miejsce.Potrzebna mu była ta przy­goda, żeby mógł się oderwać od swych problemów – obojęt­nie, na czym one polegały.Kender, który nigdy nie rozumiał wewnętrznej rozterki Tanisa, cieszył się, że przytrafiła im się taka przygoda.Caramon wyniósł brata z łodzi i położył go najłagodniej jak umiał na miękkim, ciepłym piasku pokrywającym podłogę ja­skini.Riverwind tymczasem rozpalał ogień.Wilgotne drewno syczało i trzaskało, lecz wkrótce zapaliło się.Smużka dymu wznosiła się ku sklepieniu i wydostawała na zewnątrz przez szczelinę.Mieszkaniec równin zamaskował wejście do groty roślinnością i opadłymi gałęziami, przesłaniając światło rzucane przez ogień i skutecznie chroniąc wnętrze przed deszczem.On tu doskonale pasuje, pomyślał Tanis, przyglądając się pracu­jącemu barbarzyńcy.Mógłby być niemal jednym z nas.Wes­tchnąwszy, półelf skupił uwagę na Raistlinie.Ukląkł przy nim i przyjrzał się młodemu magowi z troską.Blada twarz Raistlina połyskująca w migotliwym blasku ognia przypomniała półelfowi czasy, gdy wraz z Flintem i Caramonem ledwo uratowali Raistlina z rąk rozwścieczonego tłumu, który zamierzał spalić czarodzieja na stosie.Raistlin usiłował ujawnić matactwa fał­szywego kapłana, który wyciągał pieniądze od wieśniaków.Za­miast wywrzeć swój gniew na szalbierzu, wieśniacy napadli Raistlina.Jak już Tanis wspominał Flintowi – ludzie chcą w coś wierzyć.Caramon zakrzątnął się wokół brata, narzucając mu na ra­miona swój ciężki płaszcz.Ciałem Raistlina wstrząsał kaszel, a z ust ciekła mu strużka krwi.Jego oczy miały gorączkowy blask.Goldmoon przyklękła obok niego z kubkiem wina w dłoni.– Czy możesz to wypić? – spytała łagodnie.Raistlin pokręcił głową, spróbował przemówić, zakaszlał i odsunął jej rękę.Goldmoon rzuciła spojrzenie na Tanisa.– Może.moja laska? – zapytała.– Nie – wykrztusił Raistlin.Gestem polecił Tanisowi zbli­żyć się.Nawet siedząc obok, Tanis ledwo słyszał słowa czaro­dzieja, którego urywane zdania przeplatane były ciężkimi wes­tchnieniami i atakami kaszlu.– Laska nie uzdrowi mnie, Tanisie – wyszeptał.– Nie marnujcie jej dla mnie.Jeśli to pobłogo­sławiony artefakt.jego święta moc jest ograniczona.Moje ciało było ofiarą, jaką uczyniłem dla magii.Szkody są nieodwracalne.Nic nie może pomóc.– zamilkł i zamknął oczy.Nagle buchnął ogień, bowiem do groty wdarł się wiatr.Tanis podniósł głowę i zobaczył Sturma, który odsuwał gałęzie, wcho­dząc do jaskini.Rycerz na wpół niósł słaniającego się Flinta, pod którym uginały się nogi.Sturm puścił go przy ognisku.Obaj byli przemoczeni do suchej nitki.Sturm najwyraźniej miał już dość krasnoluda i, jak zauważył Tanis, całej drużyny.Tanisprzyglądał mu się z zatroskaniem, rozpoznając objawy mrocz­nej depresji, w jaką czasami wpadał rycerz.Sturm cenił karność i porządek.Zniknięcie gwiazd – zakłócenie naturalnego stanu rzeczy – wstrząsnęło nim poważnie.Tasslehoff owinął kocem krasnoluda, który siedział skulony na podłodze groty i tak szczękał zębami, że aż grzechotał jego hełm.– Ł-ł-ł-łódka.– tylko tyle potrafił powiedzieć.Tas nalał mu kubek wina, który krasnolud wypił chciwie.Sturm popatrzył na krasnoluda z niechęcią.– Wezmę pier­wszą wartę – rzekł i ruszył w stronę wyjścia z jaskini.Riverwind wstał.– Stanę na warcie razem z tobą – po­wiedział szorstko.Sturm znieruchomiał, a następnie powoli odwrócił się do wysokiego mieszkańca równin.Tanis widział twarz rycerza, której rysy ostro uwidocznił blask ognia, rysując ciemne linie wokół jego surowych ust.Chociaż rycerz był mniejszej postury niż Riverwind, otaczająca go atmosfera szlachetności i sztywna postawa czyniła ich nieomal równymi sobie.– Jestem rycerzem solamnijskim – rzekł Sturm.– Moje słowo to mój honor, a mój honor to moje życie.Dałem słowo, jeszcze w gospodzie, że będę bronić ciebie i twojej pani.Jeśli wątpisz w moją przysięgę, poddajesz w wątpliwość mój honor, a tym samym obrażasz mnie.Nie mogę pozwolić na taką znie­wagę.– Sturmie! – Tanis zerwał się na nogi.Nie spuszczając z oczu mieszkańca równin ani na chwilę, rycerz uniósł dłoń.– Nie wtrącaj się, Tanisie – rzekł Sturm.– Więc, cóż to będzie.miecze, noże? W jaki sposób walczą barbarzyńcy?Pełen stoickiego spokoju wyraz twarzy Riverwinda nie uległ zmianie.Zmierzył rycerza uważnym spojrzeniem ciemnych oczu.Potem przemówił, starannie dobierając słowa.– Nie miałem zamiaru poddawać w wątpliwość twojego honoru.Nie znam ludzi i ich miast i powiem ci szczerze – zdejmuje mnie trwoga.To strach przemawia przeze mnie.Boję się od chwili, gdy powierzono mi laskę z błękitnego kryształu.Najbardziej obawiam się o Goldmoon.– Mieszkaniec równin spojrzał na kobietę, a w jego oczach odbijały się płomienie.– Bez niej zginę.Jak mogłem zaufać.– głos mu się załamał.Maska obojętności pękła i rozsypała się w proch pod naporem zmę­czenia i bólu.Nogi się pod nim ugięły i barbarzyńca poleciał w przód.Sturm pochwycił go.– Nie mogłeś – powiedział rycerz.– Rozumiem.Jesteś zmęczony i chory.– Pomógł Tanisowi ułożyć mieszkańca równin na tyłach groty.– Odpocznij teraz.Ja stanę na warcie.– Rycerz odsunął gałęzie i bez jednego słowa wyszedł na deszcz.Goldmoon przysłuchiwała się wymianie słów w milczeniu.Teraz przeniosła ich skromny dobytek na tył jaskini i uklękła u boku Riverwinda.Objął ją ramieniem i przygarnął do siebie, wtulając twarz w jej złotosrebrne włosy.Para pogrążyła się w mroku groty.Otuleni peleryną Riverwinda, wkrótce oboje us­nęli, Goldmoon z głową wspartą na piersi wojownika.Tanis westchnął z ulgą i odwrócił się do Raistlina.Czaro­dziej zapadł w niespokojny sen.Czasami szeptał dziwne słowa w języku magii i wyciągał dłoń, by dotknąć swej laski.Tanis rozejrzał się.Tasslehoff siedział przy ogniu i przeglądał swoje „znalezione" przedmioty.Siedział ze skrzyżowanymi nogami, rozłożywszy swoje skarby na podłodze jaskini przed sobą.Tanis dostrzegł błyszczące pierścionki, kilka osobliwych monet, piór­ko lelka kozodoja, kawałki sznurka, naszyjnik z paciorków, lal­kę z mydła i gwizdek.Jeden z pierścionków wydawał mu się znajomy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl