X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W miaręjak wznosił się wyżej, to samo czyniło słońce, tłumacząc tym,dlaczego Sycylia nigdy nie stała się letnią Mekką alpinistów.Brak naturalnych warunków I do istnienia tutaj tego sportu,jeśli chodzi o Simona, pogarszał fakt, że musiał walczyć nietylko ze skutkami łagodnego wstrząsu, jakiego doznał, leczrównież że był bez śniadania i od wczorajszego obiadu nie jadłnic ani nic nie pił.Najlepszym dowodem jego odporności zarówno umysłowejjak i fizycznej było to, że ruszył krokiem, którego niepowstydziłby się turysta niedzielny na jakichś łagodnychwzniesieniach jesienią w Anglii, i utrzymał to tempo.Koszulajego była już przesiąknięta potem, kiedy tarasowate sady iwinnice ustąpiły miejsca roślinom krzaczastym i kaktusom nanagim, poszarpanym zboczu góry; lecz słońce jeszcze usilniejstarało się naśladować otwór wielkiego pieca.Bardziejdokuczliwa była pokusa skłaniająca myśli do skupienia sięwokół zimnych napojów orzezwiających, co tylko potęgowałomękę pragnienia.Organizm ludzki może obejść się bezjedzenia przez miesiąc, lecz ginie po kilku dniach bez wody.Simon nie miał zamiaru umierać, ale nigdy pragnienie mu taknie dokuczało, jak w chwili kiedy dotarł na szczyt góry, doktórej zmierzał.Było prawie południe i czuł, jakby mózg gotował mu sięwewnątrz czaszki.Skały połyskiwały w słonecznym żarze,wywołane upałem złudne obrazy mąciły jego wzrok i krewtętniła w skroniach.Jeśli jednak wybrał właściwą krawędz,mógłby zejść w dolinę, która doprowadziłaby go do morza zcałkiem innej strony i na całkiem inny obszar, niż ten, gdzie goszukali ludzie Destamia.Jakiś szelest, niby liście poruszane wiatrem, doszedł do jegouszu, gdy okrążył wystający wzgórek nieco niżej na zboczu iznalazł się na wprost trzech przestraszonych kóz.Sierść miałyzjedzoną przez mole, pokryte były kurzem i wychudzone doostateczności, co było zrozumiałe, jeśli żywiły się jedyniewyschłą trawą porastającą to spalone słońcem zbocze.Dwie z nich to były samice z dużymi, ale nie rozdętymi wymionami iwyjaśnienie tego szczegółu zaświtało w jego mózgu chwilę j zapózno, żeby cofnąć się pod osłonę grzbietu góry.Jednocześniezobaczył pasterza kóz i spostrzegł, że ten go zauważył.Przez milczącą chwilę patrzyli na siebie, pasterz równiezaskoczony jak i jego trzódka.Był to szczupły chłopak, takpokryty kurzem i o tak nędznym wyglądzie jak i kozy, wwypłowiałej koszuli z rękawami oddartymi od pleców ispodniach reperowanych tyle razy, że trudno było powiedzieć,co jest materiałem, a co łatą.Pozwiązywana supłami linasłużyła mu za pasek i dopełniała jego garderoby; podeszwybosych stóp musiały być tak twarde jak podkowy, żeby niezważać na szorstką i wypaloną powierzchnię pastwisk, poktórej stąpały.Odgarnął do tyłu strzechę nie ścinanych włosów,żeby lepiej przyjrzeć się niezwykłemu zjawisku, dziwniejszemuniż wszystkie inne w jego samotnymi bytowaniu. Buon giorno  rzekł uspokajająco Zwięty. Piękny dzieńna chodzenie po górach. Sissignore  odrzekł grzecznie chłopak, aby nie obrażaćoczywistego wariata. Pan jest Anglikiem?  zaryzykowałpytanie.Simon skinął głową, uważając, że lepiej zgodzić się na toprzypuszczenie, niż być uznanym za wściekłego psa.Dostrzegłskrawek cienia pod występem skalnym i usiadł tam, abyodpocząć chwilę. Nie było tak gorąco, kiedy wyszedłem  powiedział,pragnąc usprawiedliwić częściowo swój spacer urągającyzdrowemu rozsądkowi. Panu musi się chcieć pić  rzekł pastuszek.Coś w sposobie bycia Simona przezwyciężyło jego pierwszystrach, zbliżył się do niego i usiadł obok. Mam wargi tak suche, że wątpię, czy mógłbym polizaćznaczek. Chciałby się pan czegoś napić? Och, tak.Wypiłbym chyba ze sześć szklanek  rzekłSimon rzewnie  wysokich i żeby napój był zimny jak lód.Obojętne co by w nich było: sok pomarańczowy, piwo, cydr, wino, sok pomidorowy, nawet woda.Masz może lodówkęgdzieś niedaleko w jakiejś pieczarze? Może pan dostać trochę mojej wody, jeżeli pan chce.Chłopak sięgnął za siebie i wydostał skórzaną butelkę, którąmiał zawieszoną na plecach na szarym sznurku, Wyciągnąłkorek z szyjki i podał Zwiętemu, który wziął ją do ręki niemy zosłupienia. A ja myślałem, że blagujesz&  Simon podniósł butelkędo ust i pozwolił, aby struga ciepłej, kwaśnej, lecz życiodajnejwilgoci spłynęła po mu języku do gardła.W każdej innej chwiliomal by nie zwymiotował, lecz w jego sytuacji płyn ten wydałmu się nektarem.Pił drobnymi łykami, żeby wysączyć z niegojak najwięcej wilgoci i aby mieć wrażenie przedłużania tejczynności bez rzeczywistego opróżniania butelki.Oddał jąjeszcze wypełnioną więcej niż do połowy i westchnął zwdzięcznością. Mille grazie.Być może ocaliłeś mi życie.Jednak równie dobrze chłopak mógł się przyczynić do jegośmierci.Nie było sposobu, żeby zmusić chłopca dozapomnienia o spotkaniu inaczej, jak uderzeniem go w głowę izrzuceniem ciała w najbliższą przepaść, co byłoby niecogrubiańskim rewanżem za jego samarytański uczynek.Wkońcu przecież chłopak dowie się o poszukiwanymcudzoziemcu i potrafi wskazać, w jakim kierunku udał sięZwięty.Za jednym wybrykiem losu Simon utracił wiele z tego,co z tak bolesnym trudem przychodziło mu zdobyć  a ile, tobędzie zależało, jak szybko opowieść chłopca dotrze doktóregoś ze ścigających go.Tak czy owak, było to tylko jeszczejednym niebezpieczeństwem, z którym należało się liczyć.3Nie było już nic więcej do zyskania sterczeniem na tej skaleniby unieruchomiony myszołów, i ponurym rozmyślaniem.Simon wstał i doceniwszy korzyści krótkiego wypoczynku iodświeżenia się, zrobił ruch ręką w kierunku stromego zbocza.  Czy tam w dole jest wioska? Sissignore.Mieszkam tam.Chciałby pan, żeby panazaprowadzić? Nie.Jeżeli będę szedł w dół, to trafię. Kiedy pan obejdzie to wzgórze z dwoma uschłymidrzewami z boku, zobaczy pan wioskę.Ja też zaraz muszęwracać. Czas już na mnie, i tak za długo byłem tu z tobą  rzekłpośpiesznie Zwięty. Dziękuję jeszcze raz i niech twoje kozyrozmnożą się jak króliki!Odwrócił się i żwawo puścił się w dół po zboczu, aby oddalićsię od chłopca, uniemożliwiając podjęcie dyskusji nim cośjeszcze mogło ją wywołać.Zwolnił kroku dopiero gdy nabrał pewności, bez spoglądaniaza siebie, że pastuszek kóz został na miejscu, bezradniewzruszając ramionami na tę arbitralność Anglosasów, i gdyspadzistość terenu ostrzegła go, że wykręcona kostka u nogimoże w końcu okazać się równie�tragiczna w skutkach jakzłamany kark [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl