[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takich rzeczy się nie zapomina.- Ale to było nie w tym wszechświecie.Bibliotekarz otworzył oko.- Chce pan powiedzieć, że przeskoczyłem do innego wszech­świata, żeby się ożenić? - upewnił się Ridcully.- Nie.Chcę powiedzieć, że ożenił się pan w innym wszechświe­cie, ale nie w tym wszechświecie - odparł Myślak.- Naprawdę? Z odpowiednią ceremonią i w ogóle?- Tak!- Hm.- Ridcully pogładził brodę.- Jest pan pewien?- Pewien, nadrektorze.- Coś podobnego! Nic nie wiedziałem.Myślak poczuł, że wreszcie do czegoś dochodzą.- Ale.- Tak?- Dlaczego nic nie pamiętam? Myślak był na to przygotowany.- Ponieważ pan w tamtym wszechświecie jest kimś innym niż pan tutaj.To inny pan się ożenił.Pewnie gdzieś się osiedlił i jest już pradziadkiem.- Nigdy nie pisze, to pewne - stwierdził Ridcully.- I w dodat­ku, łobuz jeden, nie zaprosił mnie na ślub.- Kto?- On.- Ale on jest panem!- Jest? Akurat.Przecież ja bym o sobie pomyślał.Co za drań!***Nie chodzi o to, że Ridcully był głupi.Prawdziwie głupi mag ma oczekiwaną długość życia porównywalną ze szkla­nym młotkiem.Ridcully dysponował całkiem potężnym intelektem, ale potężnym jak lokomotywa, która jedzie po szynach, a zatem sterowanie nią jest prawie niemożliwe.Owszem, istnieją takie obiekty jak wszechświaty równoległe, choć „równoległe” nie jest tu najlepszym określeniem - wszechświa­ty nurkują i obiegają się spiralami niczym czółenka w jakiejś zwa­riowanej maszynie tkackiej albo eskadra Yossarianów z uszkodzeniami błędnika.W dodatku wszechświaty się rozgałęziają.Ale - i to jest ważne - nie przez cały czas.Wszechświatowi nie zależy, czy ktoś rozdepcze motyla.Jest mnóstwo innych motyli.Bogowie może i dostrzegają spadającego wróbelka, ale nie starają się go pochwycić.Zastrzelić dyktatora i zapobiec wojnie? Ale dyktator jest tylko czubkiem ropiejącego pęcherza społecznej materii, z której biorą się dyktatorzy.Jeśli zastrzeli się jednego, inny za chwilę zajmie jego miejsce.Zastrzelić jego także? A może wystrzelać wszystkich i na­paść na Polskę? Za pięćdziesiąt lat, trzydzieści lat, nawet za dziesięć lat świat wróci prawie dokładnie na dawny kurs.Historia zawsze miała ogromną bezwładność.Prawie zawsze.W czasie kręgu, kiedy ściany między „tym” i „tamtym” są cień­sze, kiedy następują wszelkiego rodzaju niezwykłe przecieki.Tak, wtedy dokonują się wybory, wtedy można posłać rozkołysany wszech­świat inną nogawką dobrze znanych Spodni Czasu.Ale istnieją także ślepe zaułki, wszechświaty odcięte od przeszło­ści i przyszłości.Muszą kraść przeszłość i przyszłość innym wszechświa­tom.Ich jedyną nadzieją jest przyczepić się do dynamicznych wszech­światów, gdy je mijają, tak jak remora przysysa się do przepływającego rekina.To są właśnie wszechświaty pasożytnicze.Mają swoją szansę, kiedy kręgi zbożowe rozpryskują się niczym krople deszczu.***Zamek w Lancre był większy, niż to potrzebne.To nie zna­czy, że samo Lancre było kiedyś większe - niegościnne gó­ry otaczały je ciasno z trzech stron, a mniej lub bardziej strome urwisko zajmowało miejsce, gdzie leżałaby czwarta strona, gdyby nie było tam stromego urwiska.O ile ktokolwiek wiedział, góry nie należały do nikogo.Były po prostu górami.Zamek rozciągał się wszędzie.Nikt się nie orientował, jak dale­ko prowadzą korytarze piwnic.Obecnie wszyscy mieszkali w wieżach i halach niedaleko bramy.- Popatrz tylko na krenelaże - powiedziała Magrat.- Co, psze pani?- Te wycięte zęby na szczycie murów.Można stamtąd powstrzy­mać całą armię.- Do tego przecież służy zamek, prawda, psze pani? Magrat westchnęła.- Czy mogłabyś darować sobie „psze pani”? To ci odbiera pew­ność siebie.- Słucham, psze pani?- Pomyśl, z kim właściwie można tu walczyć? Nawet trolle nie zdołają przejść przez góry, a ktoś, kto nadchodzi drogą, sam się prosi o zrzucenie kamieni na głowę.Poza tym wystarczy tylko zwalić most nad Lancre.- Nie wiem, psze pani.Królowie chyba muszą mieć zamki.- Czy ty nigdy się nad niczym nie zastanawiasz, głupia dziewu­cho?- A co komu z tego przyjdzie, psze pani? Nazwałam ją głupią dziewuchą, myślała Magrat.Wnikają we mnie królewskie maniery.- No dobrze.Do czego doszłyśmy?- Będziemy potrzebować czterech tysięcy łokci niebieskiego perkalu w białe kwiatki - odparła Millie.- A przecież nie zmierzyłyśmy jeszcze nawet połowy okien -westchnęła Magrat, zwijając taśmę mierniczą.Spojrzała w głąb Długiej Galerii.Tym, co ją wyróżniało, co zwra­cało uwagę, pierwszą rzeczą, jaką ktokolwiek zauważał, było to, że jest bardzo, bardzo długa.Pewne wyraźne cechy łączyły ją z Głów­nym Holem czy Głębokimi Lochami - nazwa stanowiła idealnie ści­sły opis.I jeszcze, jak by to ujęła niania Ogg, trzeba będzie dla niej paskudnie dużo wykładziny.- Po co? Po co zamek w Lancre? - spytała Magrat, zwracając się przede wszystkim do siebie, gdyż rozmowa z Millie była jak roz­mowa ze sobą.- Przecież nigdy z nikim nie walczyliśmy, chyba że przed tawerną w sobotni wieczór.- Nie wiem, psze pani - odpowiedziała jej Millie.Magrat westchnęła znowu.- Gdzie dzisiaj jest król?- Otwiera parlament, psze pani.- Ha! Parlament!To kolejny pomysł Verence’a.Próbował wprowadzić w Lancre efebiańską demokrację, dając wszystkim prawo głosu.No, przynaj­mniej każdemu, kto „dobrej jest opinii, męskiej natury, ma lat czter­dzieści i dom posiada wart więcej niż tszy i pół kozy rocznie”, bo przecież nie warto przesadzać i udzielać głosu ludziom, którzy są biedakami, przestępcami, szaleńcami albo kobietami, i którzy wykorzystaliby ten głos w sposób nieodpowiedzialny.Udało mu się, mniej więcej, chociaż członkowie parlamentu zjawiali się tylko wtedy, gdy przyszła im ochota, a i tak nikt nigdy niczego nie zapisywał, poza tym wszyscy się zgadzali na wszystko, co mówił Verence, bo przecież był królem.Jaki jest sens posiadania króla, uważali, jeśli trzeba się rządzić samemu? Powinien robić, co do niego należy, nawet jeśli nie radzi sobie z ortografią.Przecież jego nikt nie prosi, żeby kładł dachy albo doił krowy.- Nudzę się, Millie.Nudzę się, nudzę, nudzę.Przejdę się do ogrodu.- Mam zawołać Shawna z trąbką?- Nie, jeśli chcesz zachować życie.Nie wszystkie ogrody przekopano dla prowadzenia ekspery­mentów rolniczych.Pozostał na przykład ogród ziołowy.Dla facho­wego oka Magrat przedstawiał się skromnie, gdyż pozostawiono tyl­ko zioła służące jako przyprawy.I nawet w tym zakresie repertuar pani Scorbic kończył się na mięcie i szałwi.Nie rosła tu nawet ga­łązka werbeny, krwawnika czy portek starucha.Był też słynny, a w każdym razie słynny w przyszłości labirynt.Verence zasadził go, bo słyszał, że porządne zamki powinny mieć labirynty.Wszyscy się zgadzali, że kiedy tylko krzewy wyrosną powy­żej swej obecnej wysokości około stopy, będzie to rzeczywiście bar­dzo słynny labirynt i nawet będzie można się w nim zgubić bez za­mykania oczu i schylania się do ziemi.Magrat sunęła smętnie po żwirowej dróżce; jej ciężka, szeroka suknia pozostawiała gładki ślad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl