[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Pączek przygotował jakąś lepką ciecz, która smakuje wodorostami, sir, a ja zmieszałem trochę soli Glooboola.Sir, pamięta pan tego staruszka w domu przy moście?– Jakiego sta.Aha.Tak.– Zdawało mu się, że minęło już strasznie dużo czasu.– Co z nim?– No.kazał mi pan się rozejrzeć i.mam tu kilka obrazków.To jeden z nich, sir.Tyłeczek wręczył Vimesowi prawie całkiem czarny prostokąt.– Dziwne.Gdzie go zrobiłeś?– No.zna pan tę historię o oczach zabitego, sir?– Przyjmij, że nie odebrałem edukacji w dziedzinie literatury, Tyłeczek.– No więc mówią.– Kto mówi?– Oni, sir.No wie pan, oni.– Ci sami ludzie, którzy są „wszystkimi” we „wszyscy wiedzą”? Ci, którzy tworzą „społeczeństwo”?– Tak jest, sir.Tak sądzę, sir.– Ach, ci.– Vimes machnął ręką.– Mów dalej.– Mówią, że ostatnie, co widzi umierający, pozostaje odbite w jego źrenicach.– O to chodzi.Ale to tylko stare bajki.– Tak.Właściwie to dziwne.Znaczy, gdyby to nie była prawda, można by przypuszczać, że nie przetrwa.W każdym razie zdawało mi się, że dostrzegam maleńką iskierkę, więc zanim odbicie zniknęło, kazałem chochlikowi namalować naprawdę duży obrazek.I w samym środku.– Czy chochlik nie mógł sam tego wymyślić? – Vimes raz jeszcze przyjrzał się obrazkowi.– Nie mają wyobraźni, żeby kłamać, sir.Dostaje pan to, co widzą.– Ogniste ślepia.– Dwie czerwone kropki – poprawił sumiennie Tyłeczek.– Które w samej rzeczy mogą być parą jarzących się oczu, sir.– Słuszna uwaga.– Vimes poskrobał się po brodzie.– Niech to demony! Mam tylko nadzieję, że to nie żaden bóg.Tylko tego nam jeszcze trzeba w takiej chwili.Możesz zrobić kopie, żeby je rozesłać do wszystkich komisariatów?– Tak, sir.Chochlik ma dobrą pamięć.– No to do roboty.Zanim jednak Tyłeczek zdążył wyjść, drzwi otworzyły się znowu.Vimes uniósł głowę.Przed nim stali Angua z Marchewą.– Marchewa? Myślałem, że dzisiaj masz wolne.– Odkryliśmy morderstwo, sir! W Muzeum Chleba Krasnoludów.Ale kiedy wróciliśmy na komendę, powiedzieli nam, że nie żyje lord Vetinari!Naprawdę? – pomyślał Vimes.Oto plotka w działaniu.Gdyby udało się modulować ją prawdą, jakże byłaby użyteczna.– Całkiem głęboko oddycha jak na zwłoki – odparł.– Myślę, że wyjdzie z tego.Ktoś przedostał się przez jego ochronę, to wszystko.Sprowadziłem już lekarza.Nie ma powodu do obaw.Ktoś przedostał się przez jego ochronę, myślał.Tak.I to ja jestem jego ochroną.– Mam nadzieję, że ten człowiek jest najlepszy na swoim polu – rzekł Marchewa.– Nawet lepiej: on leczy najlepszych w polu – odparł Vimes.Jestem jego ochroną i niczego nie zauważyłem.– Gdyby coś mu się stało, dla miasta byłaby to tragedia.W szczerym spojrzeniu Marchewy Vimes dostrzegał tylko niewinną troskę.– Byłaby, rzeczywiście – przyznał.– W każdym razie mamy sytuację pod kontrolą.Mówiłeś, że zdarzyło się jeszcze jedno morderstwo?– W Muzeum Chleba Krasnoludów.Ktoś zabił pana Hopkinsona jego własnym chlebem!– Zmusił go do jedzenia?– Uderzył go nim – wyjaśnił Marchewa tonem wyrzutu.– To chleb bojowy, sir.– Chodzi o tego staruszka z siwą brodą?– Tak jest, sir.Pamięta pan, przedstawiłem mu pana, kiedy zabrałem pana na wystawę bumerangowych ciasteczek.Angui zdawało się, że widzi, jak lekki grymas wspomnień przebiega zawstydzony przez twarz komendanta.– Kto chodzi po mieście i zabija starców? – zwrócił się Vimes z pytaniem do świata jako całości.– Nie wiem, sir.Funkcjonariusz Angua przeszła do działań po cywilnemu.– Marchewa konspiracyjnie poruszył brwiami.– Ale nikogo nie zdołała wyniuchać.I nic nie zginęło.A to jest narzędzie zbrodni.Chleb bojowy był o wiele większy od zwykłego bochenka.Vimes obrócił go delikatnie w dłoniach.– Krasnoludy rzucają tym jak dyskiem, tak?– Tak jest, sir.W zeszłym roku na Igrzyskach Siedmiu Gór Snori Tarczogryz na dwadzieścia pięć sążni ściął czubki rzędowi sześciu jajek na twardo.A rzucał standardowym bochenkiem myśliwskim.Ale to.to zabytek kultury.Nie mamy już technologii wypieku pozwalającej uzyskać taki chleb.Jest unikalny.– Cenny?– Bardzo, sir.– Wart kradzieży?– Nigdzie by go pan nie sprzedał! Każdy porządny krasnolud natychmiast go rozpozna!– Hm.słyszeliście o tym kapłanie zamordowanym przy Bezprawnym Moście?Marchewa był wstrząśnięty.– Chyba nie stary ojciec Tubelcek? Naprawdę?Vimes powstrzymał się od pytania: „A więc go znałeś?”, ponieważ Marchewa znał wszystkich.Gdyby zrzucić go w gąszcz tropikalnej dżungli, mówiłby: „Witam, panie Biega Szybko Między Drzewami! Dzień dobry, panie Rozmawia z Lasem, jaka wspaniała dmuchawka! I jakie modne miejsce na wsadzenie pióra!”.– Czy miał więcej niż jednego wroga?– Nie rozumiem, sir.Dlaczego więcej niż jednego?– Wydaje mi się dość oczywiste, że jednego miał na pewno.Prawda?– Jest.znaczy był miłym staruszkiem – wyjaśnił Marchewa.– Rzadko wychodził.Prawie cały czas spędza.spędzał nad książkami.Bardzo religijny.Chodzi mi o wszystkie odmiany religii.Badał je.Trochę dziwak, ale nikomu by nie zrobił krzywdy.Dlaczego ktoś miałby go zabijać? Albo pana Hopkinsona? Dwóch nieszkodliwych starców?Vimes oddał mu chleb bojowy.– Dowiemy się.Funkcjonariusz Angua, poszukajcie śladów tutaj.I zabierzcie.tak, weźcie ze sobą kaprala Tyłeczka.Badał już tę sprawę.Angua też pochodzi z Überwaldu, Tyłeczek.Może macie jakichś wspólnych znajomych czy coś w tym rodzaju.Marchewa uprzejmie skinął głową.Twarz Angui stężała nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]