[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy z nich taszczył broń.Twarze przyjaciół Folka znikały za stalowymi przysłonami hełmów, długie kolczugi przykryły ich piersi.Niektórzy mieli nawet niewielkie okrągłe tarcze.Uzupełniwszy ekwipunek o gruby pęk pochodni, zamknęli drzwi do swojego czasowego schronienia, a Gloin schował klucz.Rozciągnąwszy się w długi łańcuch, ruszyli na północ, tam gdzie migotał w nocy ogień cudzej pochodni.Na czele maszerował Gloin, obok niego Hornborin, Torin i niecierpliwy, wojowniczy Dorin; pochód zamykali Bran, Balin i Dwalin.Folko znalazł się w środku obok Skidulfa i Strona.Za plecami hobbita rozlegało się lekkie sapanie Malca.Pokonywali korytarze krótkimi przebieżkami z jednego ukrycia do drugiego; Folko trzymał w pogotowiu łuk, kilku krasnoludów miało napięte kusze.Tak minęło pół godziny; niebo na zachodzie pozostawało jeszcze szare, ale do galerii wpadało sporo światła, co ułatwiło marsz.Wkrótce skończyły się mieszkalne jaskinie, pojawiły się obszerne sale na przemian z czarnymi wlotami korytarzy.Krasnoludy podwoiły środki ostrożności, Gloin i Torin po kolei przypadali uchem do podłogi, zamierali na długą chwilę, a inni stali nieruchomo, wstrzymując oddech.Za którymś razem Gloin oświadczył, że słyszy słaby odgłos kroków na szóstym poziomie, pod nimi.- Idziemy na dół - rzucił.- Dwalin, gdzie jesteś? Chodź tu, trzeba znaleźć schody.- Bardziej na prawo, na prawo, oślepłeś, czy co? - odezwał się zrzędliwie Dwalin.- Naciśnij tę czarną żyłkę.Gloin w milczeniu przejechał ręką po skale, rozległo się ciche skrzypienie i płyta opadła, odsłaniając wyjście na wąskie strome schody.Krasnoludy wtopiły się w czerń.- Nie zapalać pochodni - uprzedził Gloin.- Trzymajcie się ścian, tu nie ma nisz.Hobbit naliczył ponad setkę stopni, zanim poczuł na twarzy słaby, ale świeży podmuch; weszli do dużej sali, słabo oświetlonej światłem z jedynego okna tuż pod sklepieniem sufitu.Wychodziło stąd pięć korytarzy.Gloin i Dwalin rzucili się do ciemnych wejść.Po kilku sekundach Dwalin przywołał towarzyszy.- Idą tu - wyszeptał łamiącym się głosem.- Nie mają gdzie uciec, tutaj zbiegają się wszystkie przejścia tej części poziomu.- Rozejdźcie się! - polecił Torin.- Jeśli jest ich dwudziestu, trzydziestu, uderzamy, jeśli więcej, przepuszczamy.Malec! Trzymaj się bliżej Folka!Torin chciał coś jeszcze powiedzieć, ale z głębi korytarza rozległo się wyraźne tupanie i krasnoludy pospiesznie się ukryły.Hobbit sprawdził cięciwę i wyjął dwie strzały z kołczana.Minęło kilka męczących minut; Folko dostrzegł bojowy ogień w oczach przyczajonego obok Malca.Pozostałe krasnoludy przywarły do granitowych ścian sali, znikły w szarej mgle; ani skrzypnięcia, ani błysku światła.Na podłogę padły pierwsze odblaski światła pochodni, i po krótkiej chwili czoło oddziału orków ukazało się w korytarzu.Folko widział orków po raz pierwszy w życiu i na króciutką chwilę zapomniał o wszystkim, wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami.Wysocy, barczyści, długoręcy, orkowie szli bezładnie, wszyscy z tarczami i krzywymi jataganami, w niskich rogatych hełmach, które różniły się od krasnoludzkich, wysokich i szczelnych; szerokie, płaskie twarze orków były odsłonięte.W skąpym świetle nie dało się obejrzeć dokładnie ich ubrań.Orków było niewiele ponad dwudziestu.- Hazaad! - uleciało pod sufit i odbiło się od niego dźwięczne zawołanie krasnoludów Północnego Świata.W tej samej sekundzie ściany, zdało się, wypchnęły ze swego wnętrza starych gospodarzy Khazad-Dumu, i stare skały kolejny już raz usłyszały dźwięczny szczęk szabel orków i krasnoludzkich toporów.Jaskinia od razu wypełniła się potwornymi wrzaskami i piskami; krasnoludy rzuciły się do ataku w milczeniu.Pojawiwszy się ze wszystkich stron naraz, zbijali orków w ciasną grupę, spychając ich do kąta sali bez wyjścia.Otrząsnąwszy się z zaskoczenia i widząc, że Malec już rzucił się do przodu, Folko puścił cięciwę.Duży ork z pochodnią uderzył głową w podłogę.Hobbit nie widział, co się dzieje z innymi krasnoludami; widział tylko Malca.Otoczeni orkowie bili się z zawziętością, jakiej Folko nie oczekiwał od tego plemienia, ale dzisiaj bój był wyrównany, jeden na jednego; dzisiaj los sprzyjał krasnoludom, mistrzom pojedynków, a orkowie nie zdążyli ustawić osłony z tarcz.Hobbit naciągał cięciwę elfijskiego łuku z taką częstotliwością, jakiej wymagało znalezienie celu; ani jedna strzała nie zmarnowała się.Malec, z mieczem w jednej ręce i dagą w drugiej, nie dopuszczał blisko hobbita orków, którzy szybko zauważyli strzelającego bez pudła łucznika.Dziwne uczucie ogarnęło Folka: jego umysł cudownym sposobem rozjaśnił się, teraz wszystkie decyzje podejmował szybko i łatwo.Wyszukiwał kolejnego orka, określał poprawkę, a jednocześnie widział, jak błyszczy miecz w ręku Malca: oto ork, zasłaniając się tarczą, macha jataganem, ale ruch da-gi, szybki, błyskawiczny, odchyla ruch wrażej klingi; Malec zwija się, nurkuje niemal pod tarczę wroga i leżąc uderza z dołu do góry, przebija orka swoim długim prostym mieczem i natychmiast zrywa się, by sparować cios kolejnego wroga, a daga już mknie w wypadzie i ork nie zdąża postawić tarczy.Z prawej pojawia się kolejny przeciwnik, Malec dopiero odwraca się do niego, ale ten wali się z charkotem, a strzała hobbita tkwi w jego gardle.I nagle wszystko się skończyło.Krasnoludy znieruchomiały; nie było już wroga, a na podłodze leżały nieforemne grudy ciał orków, ciemna krew, nie krzepnąc, rozlewała się po wypolerowanej posadzce.Folko opuścił łuk.Co z przyjaciółmi? Czy wszyscy cali? Długo nie mógł policzyć krasnoludów.Ale nie, cała czternastka żyje, wszyscy stoją na nogach.- Ech, brodacze, cośmy narobili! - wrzasnął nagle rozeźlony Torin, zrywając hełm.- Położyliśmy wszystkich, a kogo będziemy przepytywać? Zabawiliśmy się, nie ma co! Dorinie! Przecież wrzeszczałem do ciebie, że wystarczy! Ale nie, ty musiałeś tego ostatniego przyprzeć do ściany i łeb mu ściąć! Najpierw przesłuchalibyśmy, a dopiero potem byś sobie ciął.- No to co teraz zrobimy?! - Gloin podszedł do Torina, w marszu wycierając ostrze topora.- Niedaleko stąd jest sztolnia, do samego dołu, do Siódmego Głębinowego; może tam ich.Dorin, z którego oblicza nie zniknął jeszcze bojowy zapał, zdjął hełm, wytarł mokre czoło i pochylił się nad ciałem jednego z orków, przywołując znakami towarzyszy.Folko nagle poczuł, że jest mu niedobrze, szybko odwrócił się, nie mogąc patrzeć na leżącego z przepołowioną głową orka.Dotarły doń słowa przyjaciół:- Dlaczego bez pancerza?- Wszyscy? A ten, zobacz, co ma na plecach? Bracia, oni kolczugi nieśli w workach!- Więc nie oczekiwali nas - rozległ się głos Torina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]