[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdym ich przedtem w tłumaczeniu nie czytał.Przez ciekawość zacząłemprzeglądać, czytać.Tłumaczenie bardzo ładne, bardzo ładne.Pamięć mam nadzwyczajnielokalną.Kilka wierszy zapamiętałem.Jeden powiedziałem pani wczoraj; drugi powiem teraz.Niech pani uważnie słucha.Pochylony, z twarzą na dłoni i wzroku nie spuszczając z jej twarzy, powolutku wypowie-dział piosnkę Heinego:Oboje czcili się bardzo,Miłości wyznać nie śmieli,Patrzyli na się z ukosa,Chociaż miłością płonęli.A gdy się wreszcie rozstaliW najgrubszej serca żałobie.Pomarli od siebie z dala,Nie wiedząc nawet o sobie.109Uważa pani.kochali się szalenie i pomarli od siebie z dala, nie wiedząc nawet o sobie!a to dlatego, że czcili się bardzo.Są to zgrzyty i dysonanse.Miłość wzniosła wykwita zeczci; cześć nakłada kaganiec na miłość wzniosłą.Nic na świecie nie jest prostym i łatwym,tylko wszystko skomplikowanym i trudnym.Czy pani już nie chce uciekać? Może skończy-my czytać W Szwajcarii ? Jakim ja wdzięczny pani za poznajamianie mię z takimi rzecza-mi! Większą część życia spędziłem za granicą, w towarzystwie literatur zagranicznych.Jed-nak i ta jest wspaniałą!.Ja się wiele nauczyłem od pani.Pomimo wzruszeń różnorodnych zaśmiała się serdecznie. Pan? ode mnie? o Boże! Czegóż ja kogokolwiek mogę nauczyć? Tylko Stasia czytać ipisać nauczyłam. A czego pani mnie nauczyła, wytłumaczę może pózniej.teraz kończmy poemat.I zaczął znowu czytać:Kiedy się myślą w przeszłości zagłębię,Nie wiem, jak sobie jej postać malować.Minuty płynęły; ona teraz szyła słuchając, ale zle, powoli i krzywo.Głos czytający umilkł; na trawniku za drzewami już prawie nie było płacht złotych i z ciem-nego pasa ziemi w alei zniknęły oka złotej sieci.Natomiast światła zachodu błądząc po drze-wach zapalały u ich szczytów różowe pochodnie i świeczki.Na dole zmierzchało; plama par-teru, przedtem jaskrawa, zszarzała i tylko kwiaty białe wyraznie na niej majaczyły.Klara wyprostowała w rękach czepek ogarnirowany. O Boże! zawołała jakże ja ogarnirowałam ten czepek? Cóż? uśmiechnął się Przyjemski krzywo? Zupełnie krzywo! Widzi pan? W tym miejscu mnóstwo zmarszczek, a w tym prawie wcaleich nie ma; tu przysunięte do brzegu, a tam odsunięte. Katastrofa! pani to pewno sporze? Naturalnie, wszystko spruć trzeba; ale bieda niewielka, w pół godziny przegarniruję nanowo. Dwom panom służyć nie można.Pani chciała służyć zarazem poezji i prozie; proza sięnie udała.Zastanowiła się chwilę. Kiedy ja o tym inaczej myślę.Mnie się zdaje, że w każdym zajęciu, nawet najprozaicz-niejszym, może być poezja.To zależy od zamiarów, z którymi robimy. Od pobudek poprawił. To prawda.Pani ma rację.Ale dla jakiej pobudki garnirujepani czepki pani Dutkiewiczowej? Dla tej, że ją kocham, że jestem jej bardzo wdzięczną, że kiedy ubierze się w taki wygar-nirowany czepeczek, robi się taką ładną, milutką staruszką. Jakie to szczęście kochać panią Dutkiewiczową! zauważył z westchnieniem. Dlaczego? zapytała. Bo panią Dutkiewiczową można szanować i zarazem powiedzieć, że się ją kocha.A wrozmaitych innych wypadkach tak bywa: trzeba szanować i milczeć, albo mówić i uchybiaćszacunkowi: Oboje czcili się bardzo.Nie dokończył, bo z daleka, z ogrodu przyległego dało się słyszeć wołanie Stasia: Klarciu! Klarciu!Nie znalazłszy siostry w altanie nie wiedział, gdzie być mogła, i wrzeszczał coraz głośniejna całe dwa ogrody.Klara z koszykiem w ręku zerwała się z ławeczki. A moje biedne kwiaty? przypomniał Przyjemski czy pani ich nie wezmie? Owszem, dziękuję panu odpowiedziała biorąc bukiet, który on razem z jej ręką nachwilę zatrzymał w dłoni.Błyskawice strzeliły z szafirowych oczu, nozdrza ruchome znowu110rozdęły się szeroko; ale po kilku sekundach opuścił ręce i szedł obok niej aleją, w oddaleniuparu kroków.Na zawrocie alei zapytał: O której godzinie wieczornej pani kończy już wszystkie zajęcia domowe? O dziesiątej odpowiedziała ojciec i Staś zawsze śpią już o tej porze, i Frania najczę-ściej. Więc kiedy oni zasną i pani będzie wolna od.służby, niech pani wyjdzie do ogrodu po-słuchać muzyki.Ja i mój przyjaciel zaczniemy grać dla pani od dziesiątej.Dobrze? Dobrze, dziękuję! odpowiedziała i stanęła przy bramce w sztachetach, w cieniu drzewjuż dość gęstym. Dobranoc panu.Wziął obie jej ręce w swoje i czas jakiś wpatrywał się w nią ze spuszczoną twarzą. Grając szepnął będę myślał, że pani tu stoi gdzieś koło sztachet i słucha mojej muzy-ki.Tym sposobem dusze nasze będą razem.Szybko podniósł do ust jej ręce i z kolei pocałował obie.W godzinę potem Wygrycz sie-dząc na wąskiej kanapce i zwolna pijąc herbatę bawił się z uczuciem przyjemności widocz-nym pięknymi kwiatami, stojącymi na serwecie siatkowej w dużym dzbanku glinianym.For-malnie pieścił się z nimi, wąchał je, gładził dłonią.Szczególnie zachwycały go werbeny. Jak gwiazdy! mówił z uśmiechem, który na tę chwilę cały kwas swój utracił.Klara zapalała lampę, przyrządzała ojcu herbatę, Stasiowi dawała mleko, krzątała się ga-wędząc, prawie szczebiocząc.Opowiadała, że była w ogrodzie książęcym, że czytała tam zpanem Przyjemskim W Szwajcarii , że on dał jej te kwiaty, że widziała z dala parter znaj-dujący się pod pałacem i jak on wyglądał z daleka na tle ogromnej zieleni ogrodu.Biła z niejcałej radość promienna; ruchy stały się zwinne, nerwowe.Widocznym było, że nie mogłausiedzieć na miejscu, że czuła potrzebę chodzić, biegać, mówić, wyrzucać z siebie nadmiarżycia wezbranego.Niekiedy milkła w połowie wyrazu i stawała nieruchoma, oniemiała, zewzrokiem i duszą odbiegłymi gdzie indziej.Wygrycz nie przypatrywał się jej bardzo, słuchałtego, co mówiła, czasem zamyślał się o czymś, ale nie kwaśno ani ponuro, owszem, jakbycień filuterności błądził mu po żółtych wargach.Frania, która od kilku minut powróciwszy zmiasta słuchała opowiadań siostry, ozwała się nagle głosikiem ostrym i z oczyma biegający-mi: Et! A mnie zdaje się, że nic z tego nie będzie.Ten pan Przyjemski kocha się w Klarce,ale żeby się z nią ożenił, to wątpię.On jest dla niej za wielkim panem.Tacy panowie tylkobałamucą biedne dziewczyny, a potem porzucają!Wygrycz zatrząsł się cały. Cicho bądz, jędzo! krzyknął zawsze musisz kłuć siostrę.Kto ci tu mówił o jakim ko-chaniu się albo żenieniu?.Zaczął bardzo kaszleć, obie córki rzuciły się do niego z wodą, herbatą, pastylkami, alechociaż atak prędko minął i Frania skruszona stała się pieszczotliwą dla ojca i siostry, weso-łość Klary zgasła jak świeca zdmuchnięta.Przecież wiedziała o tym, że młode dziewczęta, jeżeli kochają i są kochanymi, wychodząza mąż.Ale myślała o tym bardzo rzadko zawsze, a w stosunku do Przyjemskiego nie pomy-ślała ani razu.Dotąd widzieć go i rozmawiać z nim było dla niej szczytem pragnienia i szczę-ścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]