[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otoczył nas tłum uradowanych chłopaków.Wyrwałem się niezdarnym kobietom i wybiegłem na ulicę.Zatrzymałem czterech przechadzających się spokojnie sowieckich żołnierzy i pokazałem na migi, że jestem niemową.Dali mi kawałek papieru; napisałem, że jestem synem' sowieckiego oficera, który przebywa na froncie, i że czekam w schronisku na powrót ojca.Po czym, starannie dobierając słowa, wyjaśniłem, że kierowniczka jest córką obszarnika, nienawidzi Armii Czerwonej i - wraz z wyzyskiwanymi przez siebie wychowawczyniami - bije mnie codziennie z powodu mojego munduru.Tak jak się spodziewałem, te informacje rozjuszyły żołnierzy.Poszli ze mną do schroniska i podczas gdy jeden tłukł po kolei doniczki w wyłożonym dywanem gabinecie szefowej, pozostali gonili wychowawczynie, bijąc je po twarzach i szczypiąc w pośladki.Przerażone kobiety uciekały z krzykiem.Po tym zajściu pozostawiono mnie w spokoju.Nauczyciele nawet nie zaprotestowali, kiedy odmówiłem uczenia się czytania i pisania w ojczystym języku.Napisałem kredą na tablicy, że moim językiem jest rosyjski, język kraju, w którym nie istnieje wyzysk mas przez jednostkę, a nauczyciele nie prześladują uczniów.Nad moim łóżkiem wisiał duży kalendarz.Codziennie skreślałem czerwoną kredką miniony dzień.Nie wiedziałem, jak długo przyjdzie mi jeszcze czekać, zanim skończy się wojna wciąż trwająca w Niemczech, lecz nie wątpiłem, że Armia Czerwona robi, co może, by jak najprędzej położyć jej kres.Codziennie wymykałem się ze schroniska, żeby kupić „Prawdę” za pieniądze, które dał mi Gawryła.Czytałem pośpiesznie wiadomości o ostatnich zwycięstwach i z uwagą studiowałem najnowsze zdjęcia Stalina.Dodawały mi otuchy.Stalin wciąż wyglądał silnie i młodo, więc wszystko układało się pomyślnie.Koniec wojny był bliski.Pewnego dnia wezwano mnie na badania lekarskie.Nie zgodziłem się zostawić munduru przed gabinetem i kiedy byłem badany, cały czas trzymałem go pod pachą.Później stanąłem przed komisją społeczną.Jeden z jej członków, starszy mężczyzna, przeczytał dokładnie moje akta.Następnie podszedł i, przyjaźnie zwracając się do mnie po imieniu, zapytał, czy nie wiem, dokąd zamierzali się udać moi rodzice po rozstaniu ze mną.Udałem, że nie rozumiem.Ktoś przetłumaczył pytanie na rosyjski, dodając, że starszy pan sądzi, iż znał moich rodziców przed wojną.Wtedy bez skrupułów napisałem na tabliczce, że rodzice nie żyją; zginęli od bomby.Członkowie komisji popatrzyli na mnie podejrzliwie.Zasalutowałem sztywno i wymaszerowałem z sali.Wścibski starzec zdenerwował mnie.W schronisku mieszkało pięćset dzieci.Podzieleni na grupy, chodziliśmy na lekcje odbywające się w małych, obskurnych pomieszczeniach.Sporo chłopców i dziewcząt było kalekami i zachowywało się dziwnie.Klasy pękały w szwach.Brakowało ławek i tablic.Za sąsiada miałem chłopca w mniej więcej moim wieku, który bełkotał bezustannie: „Gdzie jest mój tatuś, gdzie jest mój tatuś?” Rozglądał się dookoła, jakby spodziewał się, że jego tatuś zaraz wyłoni się spod najbliższej ławki i pogładzi go po spoconym czole.Tuż przed nami siedziała dziewczynka, której wybuch urwał wszystkie palce.Wpatrywała się w palce innych, ruchliwe niczym żywe glisty.Widząc jej spojrzenia, dzieci szybko chowały ręce, jakby bały się jej wzroku.Nieco dalej siedział chłopiec, który nie miał połowy szczęki i jednego ramienia.Musiano go karmić, a odór gnijącej rany rozchodził się wokół niego.Kilkoro dzieci było częściowo sparaliżowanych.Wszyscy spozieraliśmy na siebie z nienawiścią i strachem.Nikt nie wiedział, czym może zarazić się od sąsiada ani czego się po nim spodziewać.Wielu chłopców w klasie było starszych i silniejszych ode mnie.Wiedząc, że nie umiem mówić, myśleli, że jestem również niedorozwinięty.Ciągle mnie wyzywali, a kilka razy pobili.Rano, kiedy wchodziłem do klasy po bezsennej nocy w zatłoczonej sypialni, czułem się jak w potrzasku, wystraszony, niepewny.Oczekiwanie katastrofy wciąż się potęgowało.Nerwy miałem napięte jak naciągnięta guma procy; najdrobniejszy incydent wytrącał mnie z równowagi.Nie tyle bałem się napaści, ile tego, że w samoobronie mogę kogoś poważnie okaleczyć.To zaś, jak nam często powtarzano, oznaczałoby więzienie, a zarazem kres nadziei na połączenie z Gawryła.W razie bójki traciłem zupełnie kontrolę nad sobą.W moje ręce wstępowało odrębne życie; nie dawały się oderwać od przeciwnika.Potem przez długi czas nie mogłem się uspokoić, rozmyślałem o tym, co się wydarzyło, i denerwowałem się jeszcze bardziej.Nie potrafiłem także uciekać.Kiedy widziałem zbliżającą się gromadę chłopaków, natychmiast się zatrzymywałem.Wmawiałem sobie, że postępując w ten sposób, unikam ataku od tyłu, a w dodatku mogę lepiej ocenić siły i zamiary wroga.Ale w rzeczywistości nie umiałbym zbiec, nawet gdybym pragnął.Moje nogi stawały się dziwnie ciężkie; co więcej, ich ciężar nie był rozłożony równomiernie.Uda i łydki obracały się w ołów, natomiast kolana wiotczały, uginając się pode mną jak miękkie poduszki.Pamięć o licznych ucieczkach, jakie udawały mi się w przeszłości, nic nie pomagała.Jakaś tajemnicza siła przykuwała mnie do miejsca.Stałem, czekając na napastników.Przez cały czas myślałem o naukach Mitki: człowiek nigdy nie powinien dać się źle traktować, bo wówczas straci szacunek dla samego siebie i odtąd jego życie będzie pozbawione sensu.To właśnie umiejętność mszczenia się na tych, którzy go skrzywdzili, pozwala mu zachować poczucie własnej godności i określa jego wartość.Należy pomścić każdą krzywdę i upokorzenie.Za wiele jest niesprawiedliwości na świecie, aby społeczeństwo mogło wszystko ocenić i osądzić.Każdy ma obowiązek sam rozważyć uczynione mu krzywdy i wybrać odpowiedni sposób zemsty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]