[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.półmetrowym obrywem nad samąwodą).Okruchy kamieni, pochodzących z robót kamieniarskich przy nagrobkach (zlata), rozmaitej wielkości, od ziemniaka do głowy ludzkiej i z rzadka jeszcze większe,można znalezć zarówno rozsypane na dnie strumienia, jak i w krzakach.Pewna ichilość tkwiła tuż nad śniegiem bądz na jego poziomie między witkami krzaków, tamgdzie poszycie jest najgęstsze.Stan zwłok.Poza tym, co wykazuje protokół ich oględzin, opisujący je szczegółowo,zwraca uwagę fakt, że stężenie pośmiertne kończyn, którego istnienie stwierdził po-przedniego dnia przedsiębiorca pogrzebowy, nie było zachowane.Ponieważ w tak krót-kim czasie nie mogło się cofnąć (zazwyczaj zachodzi to po pięćdziesięciu siedem-dziesięciu godzinach po zgonie), musiał je ktoś siłą przełamać.Sheppard podniósł oczy na Gregory ego. Pan wie, poruczniku, jak to jest z tym stężeniem? Owszem.Specjalnie rozmawiałem o tym z fachowcami.Takie stężenie możnaprzełamać siłą, po czym już może nie wrócić albo powraca dużo słabsze.60Sheppard odłożył kartkę. Jakie wnioski? Chodzi panu o rekonstrukcję wypadków? O to także. Sprawca musiał zakraść się do kostnicy przedtem, nim Atkins objął służbę.Ukryłsię w niej, być może, w kącie, za wiekiem trumny, albo zamaskował się deskami i sznu-rami, które leżą w najciemniejszym miejscu pod ścianą.Około piątej wyjął ciało z trum-ny i zaczął wyciskać szybę, aż pękła, i okno się otwarło.Williams, słysząc hałas, zbliżyłsię, a widząc rozbite szkło i otwarte okno, wydobył rewolwer.Wówczas sprawca wy-pchnął zwłoki przez okno, w taki sposób, żeby to wyglądało, jakby się same poruszały.Williams stracił głowę i zaczął uciekać.Kiedy znikł, sprawca wylazł przez okno, prze-ciągnął zwłoki ku drzwiom i być może wtedy usłyszał albo zobaczył coś, co go spłoszy-ło, porzucił więc je i uciekł. Którędy? Było mniej więcej pół do szóstej, a zatem nadchodził już pierwszy brzask.Zcieżką,przetartą przez Williamsa, doszedł do skraju zarośli, a potem stąpając po gałęziach, czę-ściowo po kamieniach, które tkwią w krzakach, czepiając się witek, opuścił się do stru-mienia i jego dnem, stąpając z kamienia na kamień, poszedł w stronę stacji kolejowej. To wszystko? spytał Sheppard. Nie.Jest drugi wariant.Sprawca przyszedł około czwartej lub po czwartej ko-rytem strumienia.Stojąc w nim, wypatrzył chwilę, kiedy Williams właśnie przeszedł.Następnie wlazł po stoku, stąpając po rozwidleniach gałęzi.Musiał zostawić śladyw śniegu też, ale przysypał je śnieg, który padał jeszcze półtorej godziny.Zcieżką, wy-deptaną przez Williamsa, idąc w pewnej odległości za nim, podszedł do drzwi, ode-mknął skobel, wszedł do środka i zamknął drzwi za sobą.Dalej postępował podobniejak w wariancie pierwszym: wydobył ciało z trumny, wycisnął szybę, zwrócił tym uwa-gę Williamsa, wysunął zwłoki przez okna, a kiedy Williams uciekł, przeciągnął zwłokiku drzwiom, zamknął je na skobel i wrócił do strumienia.Poszedł nie ku stacji, ale domiejsca, w którym strumień krzyżuje się z autostradą.Tam czekało jego auto, którymodjechał. Czy były jakieś ślady na autostradzie? Było sporo śladów aut, ale nic konkretnego.To wszystko jest tylko domysłem.Ostatecznie zdecyduje to, co powie Williams.Jeżeli zauważył, że drzwi są tylko przy-mknięte, ale w skoblu nie ma zatyczki musimy przyjąć drugi wariant. Jak on się ma? Jest jeszcze nieprzytomny.Dalej nic nie wiadomo.Lekarze mówią, że do dwu,trzech dni rzecz się rozstrzygnie. No tak. powiedział Sheppard. Musi pan dobrze opracować tę rekonstruk-cję, bo cóż nam zostaje jako alternatywa? .A z bojazni przed nim przerazili się stró-że.61Wzrok Gregory ego zeszedł z twarzy inspektora na jego ręce, spoczywające bez ru-chu na biurku. Sądzi pan? powiedział powoli. Wolałbym, żeby mnie pan nie uważał za przeciwnika, Gregory.Raczej niech pansobie wyobrazi, że siedzi pan na moim miejscu.Czy to śmieszne? spytał spokojnie,bo porucznik uśmiechał się. Nie.Coś mi się przypomniało.Ja także.zresztą; mniejsza z tym.Gdybym był pa-nem, myślałbym tak samo, jak teraz myślę.Nie można przejść przez ścianę, jeżeli niema drzwi. Dobrze.Rozpatrzymy pierwszy wariant.Sprawca, powiada pan, zakradł się dokostnicy przed jedenastą, nim pierwszy policjant objął służbę.Tu mam plan.Gdziemożna się ukryć? Tu, w kaciej za wiekiem trumny, albo w przeciwnym, za deskami. Robił pan jakieś próby? No, o tyle, o ile.Za tym wiekiem można stać, ale gdyby poświecić z boku, kryjów-ka straciłaby wartość.Dlatego myślę raczej o deskach.%7ładen z konstablów nie przeszu-kał systematycznie kostnicy, zaglądali tylko przez drzwi. Dobrze.Aby wypchnąć zwłoki przez okno, sprawca musiał zmienić ich pozycję,bo były zesztywniałe, prawda? Tak.Musiał to zrobić po ciemku.Następnie wysadził okno i opuścił ciało na ze-wnątrz. W jaki sposób zostawił ślad bosej stopy trupa pod ścianą? No, to nie było chyba specjalnie trudne. Myli się pan, to było bardzo trudne.Musiał to zrobić nie zauważony przezWilliamsa, który już obserwował tę scenę, zwabiony trzaskiem pękającego szkła.To jestbodajże najkrytyczniejszy moment.Williams nie uciekłby na pewno, gdyby zobaczyłsprawcę.Nie uciekłby przed człowiekiem manipulującym przy zwłokach, ponieważ onprzecież na takiego człowieka czekał.Strzeliłby albo nie, może usiłowałby go pochwycićbez użycia broni, ale nie uciekłby od razu.Zgadza się pan ze mną?Gregory patrzał inspektorowi w oczy.W końcu krótkim gestem przytaknął.Sheppard mówił dalej: Gdyby zwłoki wypadły w śnieg, a sprawca był przy tym niewidoczny, powiedzmy,gdyby przykucnął za oknem tak, aby go nie można było dostrzec z zewnątrz, to i wtedyWilliams by nie uciekł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]