[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To pewnie coś z ciśnieniem.Rosło, rosło i czuję, że teraz opada.Sama nie wiem.- I co teraz zrobimy? - zapytał.- Ja pójdę do domu, a ty.Siara uśmiechnął się wyrozumiale, zgrabnie prze­skoczył nad wypełzającym spod stołu konsumentem i omal nie przewrócił Grzesia Żyducha, który wychynął właśnie z toalety.- Pan też tutaj ? - w głosie krytyka, mimo łomotu do­biegającego z głośników, słychać było łagodną przyganę.- Bo widzi pan, panie doktorze, ja tu z wujkiem jes­tem - zaczął Zyduch, a skoro zaczął, to i kontynuował.- To ten piękny i czerstwy włościanin, tam w kącie, a dziewczę obok to moja narzeczona, Magda Żaholecka, proszę docenić zjawiskowość jej urody, zwłaszcza płatki uszu, stąd może nie widać najlepiej, ale szyja, o teraz, proszę spojrzeć, no więc jesteśmy tu z wujkiem, bo wujek do Krakowa zjechał, żeby się na koszt rodziny nieco spo­niewierać, i my się nim troskliwie opiekujemy, wujek Ka­zimierz, panie doktorze, jest pogodnym i zubożałym właścicielem ziemskim, czoło ma, jak widać, opalone do połowy, bo stale w czapce z daszkiem chodzi, nawet spać, praca na roli wyczerpuje jego zmysły i dlatego dziadek mój, a jego teść raz na jakiś czas musi okładać go lagą, ja­ko że sam wódki nie uwielbia, wujek ma trójkę dzieci, ale tylko syn Tomasz zamieszkuje z nim do dziś, ja do kuzyna Tomasza mam duży sentyment, gdyż przed laty kilkunas­tu wprowadzał mnie w arkana onanizmu, co dla męż­czyzny jest doświadczeniem znamiennym, kuzynki były bardziej zrównoważone, nie wdały się w ojca, może i dob­rze, bo wujek ma mało zębów i ponuro patrzy w przy­szłość, nawet alkohol nie jest w stanie przywrócić mu ra­dości życia, mimo wszystko dzień kończymy tutaj, żeby wuj wiedział, że Kraków to nie tylko groby królewskie i Rynek, bo niby największy w Europie, ale mniejszy niż pole wujka.Zyduch umilkł, przez chwilę próbował złapać od­dech, złapał i uśmiechnął się szeroko do podziwianego przez siebie krytyka.- Robotna żonka z ciebie będzie - powiedział wu­jek do Magdaleny Żaholeckiej.Ona zapłoniła się jak tulipan.Zyduch uśmiechał się nadal.Chęć odbycia intele­ktualnej rozmowy z podziwianym (w granicach erotycz­nej normy) przez Grzegorza krytykiem walczyła ze zmys­łowością (względem Magdaleny) i lojalnością rodzinną (względem wujka).Marian Siara nieco tylko skonfundowany odwza­jemnił uśmiech i tymi słowy zwrócił się do młodzieńca:- Przyszedłem tutaj, proszę pana, aby porozma­wiać z przedstawicielami poezji najnowszej.Mówiono mi, że tutaj bywają.- Ależ naturalnie - Zyduch niczym skrzydlata mrówka pochwycił w lot intencję badacza i skoczył jak konik polny.- Ależ naturalnie.Chodzi panu o klasycystów spod znaku Węglorza? Czy może raczej wolałby pan oharystów w typie Świeckiego? A może interesuje pana awangarda rabczańska, taki, dajmy na to, Syflas?- Proszę pana, mnie nie interesują tylko księża--poeci.Całą resztę biorę.Gdzie pan ich ma?- Widziałem tu przed chwilą Syflasa z Węglorzem i Owietza.Jest zimno.Drętwieją mi palce.Na chwilę odłożę pióro, zaparzę herbatę.Czytelniczki mi wybaczą.O Czytelników nie dbam nadto.- Wyszli pewnie po wódkę do delikatesów, żeby ją sobie potem rozparcelować pod stolikiem.Proszę, niech pan spocznie na laurach, co je zostawili, po alkohol wy­chodząc.Marian Siara przysiadł zatem na laurach, które znakomici twórcy na rozchwierutanych krzesłach zosta­wili, a Grześ Żyduch ruszył do baru po piwo.Po chwili wrócił, pewnie dzierżąc dwie szklanice.Zasiadł i zapa­trzył się w Siarę.Siedzieli tak sobie w milczeniu, dyskretnie siorbiąc napoje.Drzwi do toalety trzaskały.Tłuczono szklanki i wznoszono okrzyki.Piwo się lało.Czas ciekł swoim zwy­czajem przez palce.Poeci powracali pojedynczo.Pierwszy osunął się wzdłuż żelaznych poręczy awangardzista rabczański.Jako szpica młodej literatury musiał być na przedzie, a że był też najbardziej pijany, spieszno mu było do czynu.Tuż za nim, bełkotliwie skrzy­piąc szprychami klasycznie oświeceniowego wózka inwa­lidzkiego, zwalił się na dno piwnicy Węglorz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl