[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na duńską lewą flankę, naprzeciwko moich ludzi, podjechała konnicaSveina.Chciał nas nią zastraszyć, choć przecież żaden koń nigdy niewjedzie w mur tarcz, a raczej skręci tuż przed nim.Nie czułem przed nimitrwogi, a wręcz przeciwnie - wolałem już mieć za przeciwnika grupę18Apokalipsa św.Jana 6,8, w: Biblia Tysiąclecia, (przyp.tłum.)jezdzców niż piechurów.Jeden z koni szarpał łbem i zobaczyłem, że broczykrwią z szyi.Ciało innego zwierzęcia leżało wraz z trupami, smaganezimnym wiatrem, który przyciągnął z północy pierwsze kruki.Czarneskrzydła na pochmurnym niebie.Ptaki Odyna.- Chodzcie tu i umierajcie! - Wrzasnął niespodziewanie Steapa.-Chodzcie na śmierć! Wy bękarty! No dalej, ruszcie te swoje duńskie tyłki!Jego gromki okrzyk zachęcił innych z naszego szyku i na Duńczykówposypał się grad wyzwisk.Svein odwrócił się, wyraznie zaskoczonynagłym ożywieniem w naszych szeregach.Jego ludzie ruszyli przed siebie,ale zatrzymali się po kilku krokach i z niemałym zdumieniem odkryłem, żetak samo bali się nas, jak my ich.Zawsze podziwiałem Duńczyków,uważając ich za najwaleczniejszych wojowników pod słońcem.Kiedyś, wchwili przygnębienia, Alfred powiedział mi, że potrzeba czterech Sasów,by zabić jednego Duńczyka.Była to prawda, choć nie do końca.Tego dnianie miała zastosowania, gdyż w ludziach Sveina nie było pasji.Była za toniechęć do ataku.Domyśliłem się, że Guthrum i Svein pospierali się.Amoże to zimny, niosący wilgoć wiatr stłumił zapał wikingów.- Zwycięstwo będzie nasze! - Wyrwało mi się nagle.Nasi wojownicy spojrzeli na mnie, jakby zastanawiali się, czy czasemmoi bogowie nie zesłali na mnie jakiejś szalonej wizji.- Zwycięstwo będzie nasze! - Znów usłyszałem swój głos.Niezamierzałem wygłaszać żadnej mowy, lecz słowa same cisnęły mi się nausta.- Spójrzcie na nich: boją się nas! - Zawołałem.- Trzęsą się ze strachu!Większość z nich zaszyła się za wałami fortecy, bo nie ma odwagi wyjść istanąć oko w oko z ostrzami Sasów! A tamci - %7łądłem Osy pokazałemwikingów Sveina - już wiedzą, że idą na pewną śmierć! Wiedzą, że zarazzginą! - Zrobiłem kilka kroków do przodu i rozpostarłem ręce,przyciągając uwagę Duńczyków.W lewej trzymałem tarczę, a w prawej%7łądło Osy.- Zginiecie! - Wrzasnąłem z całych sił po duńsku, a potemjeszcze raz po angielsku.- Zginiecie!I wszyscy ludzie Alfreda podchwycili ten okrzyk.- Zginiecie! Zginiecie!Stało się wówczas coś dziwnego.Beocca i Pyrlig twierdzili potemzgodnie, że to Bóg tchnął w naszą armię swego ducha.Może rzeczywiściecoś w tym było, gdyż nagle uwierzyliśmy w siebie.Zyskaliśmy wiarę wzwycięstwo.Skandując, ruszyliśmy do przodu, krok za krokiem, uderzającmieczami o tarcze i obiecując Duńczykom śmierć.Szedłem na przedzie,prowadząc ich, szydząc z nieprzyjaciół, krzycząc na nich, kołysząc siętanecznie.W końcu Alfred kazał mi wracać do szeregu.Potem, gdy było jużpo wszystkim, dowiedziałem się od Beoccy, że Alfred wielokrotnieprzywoływał mnie do porządku, a ja - bez reszty pochłonięty tą błazenadąi okrzykami, zawzięcie kroczyłem ku wrogowi po usianej trupamimurawie, wcale nie słysząc króla.Za mną podążali ludzie Alfreda, którychon sam nie zatrzymywał, mimo że rozkaz ataku nie wyszedł z jego ust.- Szubrawcy! - Ryczałem.- Wy kozie dupy! Walczycie jak kobiety!Nie potrafię powiedzieć, jakimi jeszcze obelgami uraczyłem tamtegodnia Duńczyków, wiem tylko, że wyrzuciłem ich z siebie naprawdę dużo.Szedłem na wrogów i nawoływałem, by choć jeden z nich miał odwagę sięze mną zmierzyć.Alfred nie pochwalał pojedynków rozgrywających się pomiędzy dwomamurami tarcz.Wiedział, że sam nigdy nie porwałby się na coś takiego.Alerównież dlatego, iż uważał je za niebezpieczne.Był zdania, że gdy człowiekwzywa do walki wybitnego wojownika z szeregów wroga, to tak, jakbysam prosił się o śmierć.Gdyby zginął, wraz z nim przepadłby bojowy duchwalczących razem z nim ludzi - i stałoby się to z pożytkiem dla nie-przyjaciół, którym ta śmierć dodałaby odwagi.Dlatego Alfredkategorycznie zakazał nam odpowiadać na duńskie prowokacje.Jednakżetamtego chłodnego dnia jeden człowiek przyjął moje wyzwanie.Był to Svein z Białego Konia.Zawrócił nagle swego płowego rumaka iruszył w moją stronę z dobytym mieczem.Słyszałem tętent końskichkopyt, widziałem wylatujące spod nich grudy mokrej ziemi, rozwianą wpędzie końską grzywę oraz wyłaniający się zza tarczy hełm z osłonąprzypominającą pysk dzika.Człowiek i koń pędzący na mnie.Duńczycyzawyli szyderczo.Usłyszałem krzyk ojca Pyrliga:- Uhtredzie! Uhtredzie!Nie odwróciłem się jednak, by na niego spojrzeć.Zbyt byłem zajętychowaniem do pochwy %7łądła Osy.Już miałem dobyć Oddech Węża, gdyobok mnie po mokrej trawie przejechała należąca do ojca Pyrligamasywna włócznia na dziki.Zrozumiałem już, dlaczego mnie wołał.Zostawiłem Oddech Węża na plecach i chwyciłem za włócznię.Svein byłcoraz bliżej.Słyszałem jedynie dudnienie kopyt, widziałem rozwiane połybiałego płaszcza, świetlisty blask uniesionego miecza, podskakujący przyhełmie koński ogon, białe ślepia i obnażone zęby konia.Svein szarpnął zawodze, kierując rumaka na lewo i pchnął mieczem.Pochylił się, by mniezabić.Zobaczyłem, jak za szczeliną osłony na twarz nienawistniebłyszczały mu oczy.Opuścił ku mnie miecz, ale w tym właśnie momencierzuciłem się na jego wierzchowca i z całej siły wbiłem włócznię w trzewiazwierzęcia.Musiałem to zrobić jedną ręką, gdyż w lewej trzymałem tarczę.Szeroki grot włóczni wszedł głęboko w ciało konia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]