[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie liczył na tak proste wywikłanie się z szantażu, dlatego wynajął detektywa, ale nie powiedział mu od razu, po co go potrzebuje, chciał bowiem przypatrzyć się pierwej temu obcemu w końcu człowiekowi i wystawiał go “na próby", prowadząc wiadomy tryb życia.Składało się to na jako tako sensowną całość i nie wiadomo było jedynie, czemu Swift został w Neapolu, skoro nic go z tym pobytem nie wiązało.Twierdzi, że kąpiele siarczane przyniosły mu ulgę w reumatycznych dolegliwościach i chciał utrwalić ten korzystny efekt zakończeniem kuracji.Zrazu argument ów przekonał Kahna, ale namyśliwszy się nad wszystkim, co opowiedział mu Swift, uznał jego historię za mało wiarygodną.W wątpliwościach utwierdziło go to, co usłyszał od służby hotelowej o postępkach Swifta.Stanowczo Swift strzelał z armaty do muchy, urządzając pijatyki z podejrzanymi kobietami po to, by wypróbować zaangażowanego detektywa.Powiedział to wprost Swiftowi.Ten odparł, że Kahn ma słuszność, ale przecież był mu wyznał, że działał w zmąceniu, bo został otruty.Teraz Kahn, już niemal pewny, że przyjaciel popadł w chorobę umysłową, postanowił jak najprędzej zabrać go ze sobą do Stanów i zrobił to metodą faktów dokonanych.Uregulował rachunek hotelowy, kupił bilety lotnicze i nie odstąpił Swifta, dopóki nie spakowali się wspólnie, by pojechać na lotnisko.Z pewnych niezgodności w protokole można się było domyśleć, że Swift nie przyjął samarytańskiej pomocy bez oporu.Jakoż od służby hotelowej usłyszano, że między Amerykanami tuż przed ich odjazdem doszło do poważnej sprzeczki, bez względu na to jednak, czy Kahn prócz argumentów słowa użyj przemocy, jasne było, że nie można się po nim spodziewać informacji, posuwających śledztwo naprzód.Jedyny dowód rzeczowy, list, przepadł, Kahn widział tylko jego pierwszą stronę i pamiętał, że był napisany na maszynie, jako któraś z rzędu kopia kalkowa, dlatego druk był niewyraźny, że jego angielszczyzna była pełna gramatycznych błędów, i wreszcie, że Swift, już w Ameryce zagadnięty, co się stało z listem, roześmiał się i otworzył biurko, aby go dać Kahnowi, lecz list się nie znalazł.Sam Swift odmówił kategorycznie odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, związane z neapolitańskimi przeżyciami.Fachowcy widzieli w uzyskanym materiale mieszaninę faktów prawdopodobnych i nonsensownych.Pisanie listów szantażujących przez kilka grubych arkuszy papieru to znany sposób, utrudniający zidentyfikowanie maszyny, na której powstał tekst, ponieważ dzięki temu ulegają zatarciu indywidualne cechy czcionek.Jest to przy tym metoda względnie nowa, której laicy na ogół nie znają.To by wskazywało na autentyczność listu.Natomiast zachowanie się Swifta -było z innej parafii.Tak jak on nie postępuje człowiek szantażowany, gdy wierzy, że rzucone mu groźby poczynają się spełniać.Doszli więc eksperci do przeświadczenia, że w tym przypadku przecięły się dwie różne sprawy: wątek wymuszenia, zapewne realny, jako próba zdobycia okupu, podjęta w Liyorno przez kogoś miejscowego (na to wskazywałaby zła angielszczyzna listu), oraz wątek chwilowej demencji, która nawiedziła Amerykanina.Jeśli nawet tak było, sprawa, włączona w szerszy obręb prowadzonych dochodzeń, zaciemniała je, zamiast rozświetlić, bo tak zwana demencja Swifta obrazem swoim pokrywała się z przebiegiem typowym dla innych wypadków.Kolejny trop dotyczył Szwajcara nazwiskiem Franz Mittelhorn, przybyłego do Neapolu dwudziestego siódmego maja.Jego wypadek tym się różni od pozostałych, że Mittelhorna dobrze znano w pensjonacie, w którym stanął, gdyż bywał w nim rokrocznie.Właściciel dużego antykwariatu w Lozannie, zamożny stary kawaler, miał dziwactwa, którym ulegano, gdyż był cenionym gościem.Zajmował dwa pokoje, połączone przejściowymi drzwiami — jeden służył mu za gabinet, drugi za sypialnię.Przed każdym posiłkiem badał przez lupę czystość talerzy i sztućców, żądał potraw przyrządzanych według jego własnych przepisów, bo cierpiał na alergię pokarmową.Gdy nieraz puchła mu twarz, jak to bywa w chorobie Quinckego, wzywał do sali jadalnej kucharza i palił mu reprymendy.Kelnerzy utrzymywali, że Mittelhorn jada między posiłkami na mieście po tanich jadłodajniach, przepadał bowiem za wzbronioną mu zupą rybną, więc łamał dietę, a potem urządzał w pensjonacie sceny.Za ostatnim pobytem zmienił nieco tryb życia, jako że od zimy czuł reumatyczne dolegliwości i lekarz zalecił mu kąpiele błotne.Brał je u Yittorinłch.Miał w Neapolu stałego fryzjera, który przychodził do pensjonatu, używał zaś przyborów, jakie Mittelhorn przywoził z sobą, nie chciał bowiem używać brzytwy czy grzebieni po kimś innym.Był wściekły, kiedy dowiedział się przyjechawszy, że ów fryzjer zwinął zakład.Nie przestawał narzekać, że znalazł sobie nowego zaufanego.Siódmego czerwca zażądał, aby napalono mu w kominku.Kominek stanowił ozdobę jego większego pokoju i nigdy w nim nie palono, lecz nikt nie pytał Mittelhorna dwa razy po wysłuchaniu polecenia.Chociaż więc było ponad dwadzieścia stopni i utrzymywała się słoneczna pogoda, zrobiono, jak chciał.Kominek dymił trochę, ale jakoś to Mittelhornowi nie przeszkadzało.Zamknął się w pokoju i nie zeszedł na kolację.To już było czymś niesłychanym, bo nie opuszczał posiłków, a dla większej punktualności nosił dwa zegarki, ręczny i kieszonkowy.Gdy nie reagował na telefony i stukanie do drzwi, wyłamano je, gdyż zamek został od środka zagwożdżony ułamanym pilnikiem od paznokci.Znaleziono go nieprzytomnego w zadymionym pokoju.Pusta rurka po środku nasennym wyjawiła, że się otruł, więc pogotowie odwiozło go do szpitala.Mając z końcem czerwca udać się do Rzymu na aukcję starodruków, przywiózł ze sobą Mittelhorn ich całą walizę.Stała pusta, za to kominek pełen był zwęglonych papierów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]