[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było to trudne zadanie.Swego czasu, udając zamiatacza ulicy przed Smoczą Jamą, Killy umieścił pod siodełkiem roweru Smoka miniaturowy nadajnik, pracujący na ściśle określonej fali.Aparacik działał bez zarzutu, dzięki czemu gangsterzy byli poinformowani o każdorazowym miejscu pobytu Smoka i jego przyjaciół.Akcja rozwijała się planowo i miała wszelkie widoki powodzenia.Wydostawszy się na asfaltową szosę Killy dodał gazu, nie zważając na to, iż po wypadku samochód miał tylko jeden reflektor i połowę przedniego zderzaka.Sygnały nadajnika wskazywały, iż Smok znajduje się w odległości zaledwie kilkunastu kilometrów.Spotkanie z nim mogło więc nastąpić w bardzo krótkim czasie.Rozdział XXIPRZYJEMNY BIWAKNawet najmilsza kąpiel musi mieć swój koniec pomyślał profesor i pomaszerował na brzeg, aby lec na kocu i osuszyć się w promieniach słońca.W ślad za nim pośpieszyła reszta towarzystwa.Najdłużej moczył się Bartolini, nucąc pod nosem włoską piosenkę „Wróć do Sorrento”.Ale i on w końcu dostał gęsiej skórki, co skłoniło go do opuszczenia rzeki.Ciepło oraz przyjemne bulgotanie wody szybko uśpiły czwórkę przyjaciół.Bartoliniemu przyśniła się córeczka Nasturcja.Bawiła się wielką, kolorową piłką na łące pełnej kwitnących maków.Zdawało mu się, że wystarczy wyciągnąć rękę, aby pogłaskać dziewczynkę po ciemnych i krętych włosach, ale gdy tylko spróbował to uczynić, Nasturcja lekko odbiła się od ziemi i wskoczyła na obłoczek, sunący spokojnie po błękitnym niebie.Spróbował uczynić to samo, ale widocznie podskoczył zbyt mocno i wylądował na drugiej chmurce, która niesiona przeciwnym wiatrem oddalała się coraz bardziej od obłoku z Nasturcją.Daremnie wyciągał swe krótkie i pulchne ręce, odległość między nimi rosła z każdą chwilą.Zrobiło mu się tak smutno, że usiadł na skraju chmury i zapłakał.To go obudziło.Spojrzał na zegarek i zorientował się, że jest już piąta po południu.- Wstawajcie! - zawołał do przyjaciół.- Czas jechać dalej.Musimy przecież znaleźć miejsce na biwak.Smok usiadł i przetarł zaspane oczy.- Otwieram naradę produkcyjną - rzekł po chwili, gdy już całkiem oprzytomniał.- Jako ludzie nowocześni musimy działać planowo w myśl zasad naukowej organizacji pracy.Proponuję następujący porządek dzienny: referat zasadniczy na temat warunków koniecznych do założenia pierwszorzędnego biwaku.- Potem dyskusja - dodał profesor, wpadając w żartobliwy ton Smoka.- I wolne wnioski - uzupełnił książę.- Zebranie bez wolnych wniosków nic nie jest warte.- Oczywiście - zgodził się Smok.- Kto wygłosi referat? - zapytał kucharz.- Ja - odparł Smok.- Ogromnie lubię wygłaszać referaty.A więc do roboty.Udzielam głosu samemu sobie.Czy są jakieś sprzeciwy?Sprzeciwów nie było, wobec czego Smok przystąpił do referowania sprawy.- Przede wszystkim musimy się ulokować z dala od szosy.Nie lubię spać, gdy samochody jeżdżą mi po głowie.- Brawo - krzyknął Bartolini.Smok spojrzał na niego surowo.- Proszę nie przerywać.Po drugie: w pobliżu musi być źródełko, żeby można było ugotować zupę i herbatę.Po trzecie: gałęzie na ognisko.Po czwarte.Hm, czy nie wiecie, co ma być po czwarte?- Strumyk, który ukołysze nas do snu.- Zgoda.Strumyk musi być koniecznie.Bez tego ani rusz.Skończyłem.Otwieram dyskusję nad referatem.Książę wyciągnął dwa palce:- Po tak wszechstronnym i wyczerpującym referacie stawiam wniosek o dokonanie wizji lokalnej.Siadajmy na rowery i jedźmy szukać idealnego miejsca pod obóz.Wniosek przyjęto większością głosów, przy jednym wstrzymującym się.Był nim Gąbka, który tak się zapatrzył na kroczącego za rzeką bociana, że zapomniał o naradzie.Nikogo to nie zdziwiło.Baltazar zawsze był zdania, że „kle-kle” najzwyklejszego boćka jest znacznie ciekawsze od „ple-ple” wielu ludzkich narad.Wyjechali więc na szosę, aby zgodnie z podjętą uchwałą wyszukać Idealne Miejsce na Biwak.Zasługa odkrycia go przypadła w udziale Smokowi, który nadal jechał na czele grupy.Wkrótce spostrzegł on wylot małej dolinki, utworzonej przez strumyk wpadający do rzeki.Brzegiem strumyka wiodła wąska ścieżka, ginąca za skalnym urwiskiem.- Jedziemy w tę dolinkę - zawołał.- Byle dalej od szosy.Tuż za urwiskiem ścieżka skręcała w prawo i wyprowadzała na niewielką polankę usianą krzakami jałowca.Było tu niezwykle zacisznie i spokojnie.- A gdzie źródełko? - zapytał zawiedziony profesor.- Trudno, mój drogi - odparł Smok.- Będziemy gotować na wodzie ze strumyka.Jest przecież cudownie czysta, bo leci prosto z lasu.A spanie będzie na sto dwa!W niedługim czasie na polanie stanęły dwa żółte namioty, a przed nimi wyrósł potężny stos gałęzi.Bartolini wydobył z plecaka zapasy żywności, a książę zabrał się do ostrzenia patyków, na których miano piec kiełbasę.Smok nadmuchał materace, co było dla niego drobnostką, po czym syty chwały usiadł na pniu i zapalił fajeczkę.A profesor, zaopatrzony w mały reporterski magnetofon, wybrał się na spacer w górę strumienia, zapowiadając powrót za pół godziny.Gdy nie wrócił w oznaczonym terminie, pośpieszył za nim książę Krak, który wiedział, że Baltazar traci na spacerze poczucie czasu i przestaje spoglądać na zegarek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]