[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja szedłem drugi i nie rozglądając się obserwowałem równocześnie oba szeregi.Gdy już miałem wchodzić do szkoły, ostatni chłopak z prawej strony uderzył.Zakotłowało się, bo w tym momencie wszyscy rzucili się na mnie.W kupie bić jest niewygodnie.Większe knoty można dostać, gdy bije dwóch lub trzech, niż gdy bije dziesięciu.Każdy chce bić i wzajemnie sobie przeszkadzają, żaden nie zada silnego uderzenia.Trzeba tylko uważać, żeby się nie zwalić z nóg, bo wtedy mogiła.Szarpnąłem się do przodu, lecz nie udało mi się wyrwać z kotła.Usłyszałem, jak któryś krzyknął:- Kosą go!Pomyślałem, że nie ma na co dłużej czekać, bo mogą przedziurawić.Szarpnąłem się znów, a gdy i tym razem nie udało mi się wyrwać - pchnąłem kosą.Ktoś upadł.Przeskoczyłem przez niego i uciekłem, ile tylko miałem sił w nogach.Wieczorem dowiedziałem się, że jednego zawadziłem po plecach.Nic mu się nie stało, a przewrócił się tylko ze strachu.Już nie miałem po co iść do tej szkoły, posłałem więc sąsiada z naszego domu, żeby poszedł załatwić przeniesienie mnie do szkoły na Czerniakowskiej, do której chodzili wszyscy koledzy.Po otrzymaniu przeniesienia zgłosiłem się do nowej szkoły.- Nie mamy wolnych miejsc - powiedział kierownik, gdy pokazałem przeniesienie.- O, jak wyrzucę takiego pana.- i tu kierownik wymienił nazwiska kilku kolegów stojących na korytarzu i przysłuchujących się rozmowie - to wtedy miejsce będzie.- Ale ja muszę chodzić do szkoły - odpowiedziałem, kładąc nacisk na słowo "muszę".- No, skoro musisz, to wobec tego przyjdź jutro na wykłady.- I powiedział mi, że będę na kursie I b.Ucieszyli się kumple, gdy powiedziałem im, w której będę klasie.Okazało się, że właśnie na tym kursie siedzi cała dziesiątka chłopaków z naszego i sąsiedniego domu.- Będzie nas teraz pełna jedenastka - ucieszył się jeden - jak w drużynie piłki nożnej.Następnego dnia zebraliśmy się wszyscy na rogu ulicy i razem szliśmy do szkoły.Ferajna nasza to czterech Staśków: "Poniter", "Laluś", "Mały" i "Kozak" - to ja.Poza tym Bolek "Bełgot", Mietek "Pajac", Zygmunt "Szczawik", Olek "Lebiega", Heniek "Rogal", Mietek "Pchełka" i Kaziek "Mizerny".Najrówniejsze chłopaki to Poniter, Bełgot, Pajac i Szczawik.Innym też nic nie brakowało, ale to nie była już ta ekstra klasa.Z tymi można było robić każdą przewalankę czy też rozróbkę.Zdarzało się, że niektórzy uczniowie nie przychodzili do szkoły po kilka tygodni.Inni przynosili ich kontrolki i wołali "jestem!" przy sprawdzaniu listy obecności.W naszej ferajnie żaden profesor nie mógł połapać się, jak się który z nas nazywa.Nie tylko odpowiadaliśmy za innych przy sprawdzaniu listy, ale gdy wywołano do tablicy któregoś z nieobecnych, to szedł odpowiadać inny i wszystko grało.- Nie spiesz się - mówili chłopaki, gdy zwróciłem im uwagę, że już jest późno.- My się codziennie spóźniamy.Bo po jaką cholerę mamy przychodzić wcześniej i łazić po korytarzach, a później śpiewać modlitwy.Codziennie wchodzimy dopiero po modlitwie.Pierwsza lekcja przeszła spokojnie.Gdy zabrzmiał dzwonek na koniec przerwy, cała nasza ferajna była w ustępie i żaden nie spieszył się na lekcję.Nie mogłem być gorszy, więc stałem razem z nimi.Jeden grał na organkach sztajerka, drugi tańczył solo, a inni paląc papierosy śmieli się z parodiowanego tańca.Do klasy wróciliśmy, gdy lekcja już się rozpoczęła.Na tej lekcji przerabialiśmy rysunki techniczne.Przyniesiono kupę różnego żelastwa i trzeba było robić rysunki w różnych rzutach.Na pożyczonej kartce starałem się zrobić rysunek modelu, który miałem przed sobą.Nagle coś uderzyło mnie w nogę.Spojrzałem - przy nodze leży kawał żelaza.Wtedy zauważyłem, że w klasie odbywa się wesoła zabawa.Chłopaki rzucają pod ławkami modelami.Jeden rzuci, a inni unoszą nogi w górę.Kto nie zdąży nóg podnieść, ten zostaje trafiony i posyła model dalej.Odesłałem ten, który mnie uderzył, i włączyłem się do zabawy.Bawią się wszyscy i nikt nie słucha, co mówi profesor, rysujący modele na tablicy.Następnego dnia urządziliśmy inną zabawę.Gdy tylko zaczęła się pierwsza lekcja, kolejno wychodziliśmy przez otwarte okno na szeroki parapet na wysokości drugiego piętra i bokiem, dotykając plecami ściany, przechodziliśmy wzdłuż całej szczytowej ściany i lądowaliśmy na parapecie po drugiej stronie gmachu, gdzie wychodziły okna innych klas.Przez otwarte okno wchodziliśmy po kolei do innej klasy, wtedy gdy profesor stał twarzą do tablicy.Gdy już wszyscy się "przetasowali", zaczęła się rozróbka.Profesor mówi:- A teraz zapiszcie w zeszytach.- Czy ja też? - pyta jeden z naszych.- A ty, co? Pierwszy raz w klasie? - pyta profesor ironicznie.- No, niby pierwszy - brzmi flegmatyczna odpowiedź.Cała klasa się śmieje.Profesor tłumaczy coś dalej.Po trzech minutach w odpowiedniej chwili znów zapytałem:- A dlaczego?Tym razem popatrzył dłużej, lecz powtórzył.Ktoś zachichotał, a ja po chwili jeszcze raz swoje:- A dlaczego?Profesor wolno wszedł między ławki.Był już zły.Przygląda się wszystkim uważnie.Jeden nie wytrzymał nerwowo i roześmiał się.- Wyjdź za drzwi! - wrzasnął na niego profesor, a sam wrócił do tablicy i dalej prowadził lekcję.Po następnym "dlaczego" - wygnał na korytarz drugiego chłopaka, następnie trzeciego, czwartego i równocześnie trzech.W klasie zrobiło się wesoło.Chłopaki zgadywali, kto następny wyleci z klasy.- Teraz ciebie zgasi - mówili do mnie po każdym moim "dlaczego?".Pytałem tylko wtedy, gdy profesor stał do nas tyłem.Wreszcie nie wytrzymał nerwowo.- Ja z taką klasą lekcji prowadzić nie mogę! - krzyknął wściekły i wybiegł z klasy.- Urywamy się, bo będzie draka! - zawołał spod okna Poniter i teraz już szybko, wszyscy tą samą drogą, po parapecie dostaliśmy się do swojej klasy, w której odbywała się "normalna" lekcja i profesor nawet nie zwrócił uwagi, że przez pewien czas w klasie było mniej uczniów.Poniter miał ukończone osiemnaście lat, żonę i małe dziecko.Gdy kiedyś w naszym kącie zrobiło się głośno, profesor, który tego dnia miał wykład, wygnał go za drzwi i powiedział:- Jutro niech przyjdzie twój ojciec do mnie.Na to Stasio odpowiedział zdziwiony:- Panie profesorze, coś pan, z byka spadł? Przecież ja sam jestem ojcem.Życia pan nie zna? Ojca gówno obchodzi to, czy ja się uczę, czy nie.- Jak ty się odzywasz, łobuzie, jak ty się w szkole zachowujesz?- Panie profesorze, to jest szkoła? To jest burdel, nie szkoła! To ja na ulicy mam lepszą szkołę.Tak jak wy nas uczycie, tak my się zachowujemy.Uczcie nas zawodu, a nie religii i prawoznawstwa, wtedy zobaczycie, jak będą się wszyscy uczyli.Wynikła z tego straszna awantura, po której Stasiek opuścił szkołę.- Żegnajcie, koledzy - zaczął wzniosie, żegnając się z klasą.- Opuszczam mury tak zwanej szkoły i w tym miejscu więcej się nie zobaczymy.Ale że długo nie mógł utrzymać powagi, więc na zakończenie krzyknął już na wesoło:- No to serwus, chłopaki, ja wysiadam! - i wysiadł rzeczywiście, przezokno z pierwszego piętra, bo drzwi były pozamykane, a na parterze były kraty w oknach.Co pewien czas chłopaki musieli tak rozrobić, że kierownictwo robiło dochodzenie, wzywając do kancelarii kolejno wszystkich uczniów.Raz za wyjście z klasy przed lekcją religii, innym razem ktoś narysował na tablicy Piłsudskiego, a drugi dopisał pod rysunkiem: "Nawet marszałek używa «Olla» gum"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]