[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakkolwiek różni, połączywszy się w organizm badający “gwiazdowy list”, utworzyliśmy zespół o włas­nej obyczajowości, tempie, formach ludzkich relacji, z ich subtelnymi niuansami oficjalnymi, półoficjalnymi i prywatnymi - co razem wytwarzało “ducha in­stytucji”, ale też i coś więcej, co socjolog nazwałby najchętniej “lokalną subkulturą”.Aura owa była we­wnątrz Projektu - liczył przecież bez mała trzy tysiące ludzi w swojej fazie najbardziej dynamicznej - tyleż wyraźna i osobliwa, co, zwłaszcza na dłuższą metę, męcząca, dla mnie przynajmniej.Jeden ze starszych uczestników Projektu, Lee Rainhorn, który jako zupełnie młody fizyk pracował ongiś w projekcie Manhattan, powiedział mi, że atmosfera obu tych przedsięwzięć była pod każdym względem nieporównywalna przez to, że “Manhattan Project” wysłał swych ludzi na eksplorację z natury typowo przyrodniczą, fizykalną, podczas kiedy nasz niejako cały tkwił we wnętrznościach kultury człowieka i nie mógł się z zależności od niej wyzwolić.Rainhorn nazywał MAVO eksperymentalnym testem kultury na jej kosmiczną inwariancję i denerwował zwłaszcza na­szych kolegów-humanistów tym, że popisywał się przed nimi, tonem naiwnym i łagodnym, coraz to nowymi wiadomościami - z ich podwórka.Studiował bowiem, niezależnie od prac swego (fizycznego) zespołu, całą światową literaturę, głównie lingwistyczną, poświęca­ną - od kilkunastu z górą lat - problemowi kosmicz­nych konwersacji, a' zwłaszcza jego postaci zwanej “rozłamywaniem języków o zamkniętej semantyce”.Otóż dokładna nieużyteczność piramidy owych prac - a bibliografia, z jaką też się zapoznałem, jeśli mnie pamięć nie myli, liczyła około pięć i pół tysiąca pozycji - była oczywista dla każdego człowieka Pro­jektu.Najzabawniejsze było przy tym to, że podobne prace dale j,, i to wcale gęsto, pojawiały się na świe­cie, który wszak o istnieniu “listu z gwiazd” nic nie wiedział - poza gronem wybrańców.Toteż na ciężkie.| próby narażona była zawodowa duma oraz poczucie solidarności tych lingwistów, którzy pracowali w Pro­jekcie, kiedy Rainhorn - otrzymawszy pocztą kolej­ną porcję odpowiednich artykułów i dzieł - na pół-oficjalnych roboczych spotkaniach powiadamiał nas o nowościach z zakresu “semantyki gwiazdowej”.Bezprzydatność, jałowizna owych wszystkich, matematyką l lubością szpikowanych rozumowań była prawdzi­wie.zabawna, jakkolwiek i zniechęcająca zarazem.Dochodziło nawet do scysji, bo językoznawcy zarzu­cali Rainhornowi umyślną złośliwość.W ogóle tarcia między humanistami a przyrodnikami Projektu były na porządku dziennym.Pierwszych zwano u nas “Humami”, drugich zaś - “Fizami”, przy czym słownik wewnętrznego żargonu Projektu był wcale bogaty; zarówno nim samym, jak i formami współżycia obu “stronnictw” mógłby się z pożytkiem zainteresować kiedyś socjolog.Dość złożone czynniki skłoniły Baloyne'a do zaliczenia w obręb ekipy MAVO całego pęku humanistycz­nych specjalności: nie na ostatnim miejscu i to, że wszak był z wykształcenia i zamiłowania humanistą.Lecz rywalizacja nie bardzo mogła się przejawić jakimś płodnym sposobem, skoro antropologowie, nie dysponowali materiałem surowcem dla pracy.Toteż, ilekroć odbywały się zamknięte posiedzenia którejś sekcji “Humów”, na tablicy ogłoszeniowej dopisywał ktoś obok nazwy referatu litery “SF” (Science Fiction); sztubactwo to miało niestety uzasadnienie w jałowosci owych posiedzeń.Zebrania wspólne kończyły się prawie zawsze otwartymi kłótniami.Bodaj do najbardziej żołądkujących się należeli psychoanalitycy, osobliwie agresywni w żądaniach; domagali się, aby właściwi fachowcy rozszyfrowali “warstwę literalną” gwiazdowego przesłania, a potem oni wezmą się już do określenia całego uniwersum symboli, jakim operuje cywilizacja “Nadawców”.Tu, naturalnie, aż prosiła się riposta w rodzaju śmiałej hipotezy, takiej na przykład,, ze owa cywilizacja rozmnaża się bezpłciowo, co niechybnie musi deseksualizować jej “symboliczną leksykę” i tym samym skazuje z góry wszelką próbę penetracji psychoanalitycznej na klęskę.Ten, kto tak mówił, zdobywał sobie zaraz epitet nieuka, bo wszak dzisiejsza psychoanaliza już panseksualizmem freudowskim nie jest, a kiedy jeszcze odezwał się na podobnym posiedzeniu jakiś fenomenolog, kłębowiskom sporów było końca.Bo też mieliśmy istny embarras de richesse jako całkiem zbędny nadmiar fachowców - “Humów” - reprezentowanych nawet przez tak ezoteryczne dziedziny, jak psychoanaliza historii czy plejografia (dalibóg nie pamiętam, czym właściwie zajmują się plejografowie, chociaż jestem pewien, że w swoim czasie mi to powiedziano).Zdaje się, że Baloyne jednak niepotrzebnie uległ t tyto względzie sugestiom Pentagonu tamtejsi doradcy opanowali jedną tylko maksymę prakseologiczną i opanowali ją na zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl