[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wystarczy.- Rozejrzał się.- Niech się lepiej pilnują, dobrze? - I zniknął.Nadzieja zakaszlała od oparów siarki.- Co za brak manier! - uśmiechnęła się do śmiertelnej.- No, no! - Pli zajął się Korą.Obserwował, jak rozglądała się wokół.Czuła się zapewne tak, jakby wrzucono ją prosto w gniazdo drapieżców.Zgarbiła się.Nadzieja znów pomyślała o osaczonym szczurze.- Szlag go trafił - powiedział wolno Pli.- Gdybym był tobą, za bardzo bym na niego nic liczył.Jest strasznie egocentryczny.- Ruszyli ku łożu, na którym nadal czekali auchresh zabawiający się z Nadzieją i Pli, ukryci wśród poduszek.Kilku z nich się ubrało.- To Szklana Góra - wskazał Pli.- To Srebrny Szczur.To War, od Wartości.Wół, czyli Frywolność.Teraz w Nie­biosach używamy ludzkich imion.Prawie wszyscy auchresh w moim wieku i młodsi zostali nazwani od cnót.- Zaśmiał się.- Ja mam na imię Cierpliwość.***Kora czuła, jakby ktoś przewiercał jej głowę, bogowie wiedzieli czemu: kwatery nie były zadymione bardziej niż przeciętna tawema.Wszyscy auchresh palili fajki, nawet delikatna, kobieca Nadzieja, ale ich tytoń był tak lekki, że każdy z Bagniska by ich wyśmiał.Większości z nich nigdy nie widziała albo nie zwracała na nich uwagi, bo byli tylko strażnikami.Niektórzy mieli ciała tak dziwne, że włosy stawały jej dęba.Jak Miło (Miło, który zniknął i zostawił ją samą) byli szczupli niby ostrza.Jak Miło nosili kolczyki.I traktowali się z rozwiązłością, która najzagorzalszego ateistę przyprawiłaby o rumieńce.Cieszyła się, że jest zbyt ciemno, aby dostrzegli wyraz jej twarzy.Uważała, że nocne zebrania u Pietimazara i Belstema są wystarczająco paskudne, ale auchresh wsty­du nie mieli! W przerwach między pieszczotami zasypiali w słoń­cu jak koty.Rozmawiali ze sobą nad głowami śpiących w gard­łowym auchraug i po ludzku.To, co mogła zrozumieć, było fascynujące: uszczypliwe, głębokie, dowcipne.Plasowało się gdzieś pomiędzy niezrozumiałymi głupstwami, którymi Inkarnacje raczyły śmiertelnych, a spokojem, jaki dzieliła z Miło.Kiedyś dzieliła z Miło.Popatrzyła na Pli i Nadzieję, którzy całowali się, kiedy reszta dyskutowała o czymś, raz po raz wybu­chając śmiechem.Rozpaczliwie pomyślała: „Jak mam ich kiedy­kolwiek traktować jak równych sobie?” Czuła się jak dziecko na przyjęciu dorosłych.W ciągu jednej nocy poznała więcej tajem­nic niż w ciągu trzech lat obecności w różnych przebraniach na Placu Antyproroka.Tych tajemnic jednak nie mogłaby nigdy wykorzystać.Nikt by jej nie uwierzył.- Wiesz co? Myślę, że powinniśmy przekłuć Korze uszy.- War był krępy jak na auchresh.Miał osiem palców u każdej dłoni.Pogładził płatek jej ucha.- Na znak, że jest jedną z nas.- Ma takie ładne klipsy, ale to tylko klipsy - przytaknął ktoś.Były częścią przebrania Falippe i Kora zapomniała je zdjąć.- Myślę, że powinniśmy to zrobić.- War machnął do kogoś.- Mgiełko, damy jej wrillim! Masz ze sobą wyposażenie, prawda?- Wrillim znaczy kolczyki? - zapytała Kora.- Będzie bolało?- Ależ skąd! - zdziwił się War.- Nadziejo, Pli, wszyscy! Czy ktoś ma dla niej jakieś ładne wrillimlBogowie ofiarowali kółka i inne ozdoby z metalu i porcelany.Kora, snobka, wybrała najprostsze i najpiękniejsze, duże, złote koła.- Moje - rzekła Nadzieja.- Cieszę się, że będziesz je nosić.War powoli przebiłjej ciało kolczykami.Próbowała nie jęczeć z bólu.- Proszę! - włożył do jej spoconej dłoni klipsy Falippe.- To te stare.Są ładne, ale w kolczykach Nadziei wyglądasz lepiej.Skinęła i spróbowała się uśmiechnąć.W niczym nie wygląda­ła dobrze, mała, brzydka, zielonofutra śmiertelniczka, nie zauwa­żył tego? Dym wywoływał mdłości.Dlaczego nagle to zauważy­ła? Czy dlatego, że tak bolała ją głowa? Nie będzie wymiotować przy wszystkich.Nie będzie.Kółka łaskotały ją w szyję.Nie będzie wymiotować.- W imię Mocy - powiedziała Nadzieja z obrzydzeniem.- Popatrzcie na nią! Popatrzcie! Przecież to dla niej za dużo.Wiem, że to był mój pomysł, ale jest tylko człowiekiem, a my traktujemy ją jak Podrzutka! Zabieram ją do domu.- Wstała i objęła Korę, wsunęła jej przy tym kolano między nogi, a poli­czek oparzyła oddechem.Kora znieruchomiała jak mysz w pazu­rach kota, ledwo świadoma, że Pli wyśmiewa Nadzieję za wrażli­wość jaką wobec niej okazała.Pokój nagle zapadł się w nicość.Nie mogła oddychać, ale tym razem nie zemdlała.Pomyślała: „To teth”tach ching” i trzymała się tego słowa.„Teth”tach ching”.Uderzyła stopami w podłogę.Poczuła, że coś rozbiła.Znalazła się w pracowni w Zaułku Tellury.Wciąż było popołudnie, a na­przeciw niej stała Nadzieja, znacznie mniej okazała w pełnym słońcu.Teraz przypominała wychudzoną nastolatkę chorą na żółtaczkę.Jej skrzydła sięgały od ściany do ściany.Nadal była naga, ale zakryła dłońmi oczy, nie piersi.- Auć, jak jasno! - syknęła i skuliła się.Kora bez słowa potrząsnęła głową.Nie potrafiła ogarnąć umy­słem tego, co się wydarzyło podczas popołudnia, tak szybko, jak lesh kervayim przyzwyczaili się do niej.Nie umiała znaleźć słów, by opisać mieszaninę uczuć, mdłości, wyczerpania i radości.- Wiesz, zaakceptowaliśmy cię.- Na jakich warunkach? Nie możecie mnie przecież nagra­dzać za wtargnięcie! Czym zapłacę za swą śmiałość?- Ach - Nadzieja uśmiechnęła się nieszczerze.- Ostra jesteś.Myślę jednak, że na ten temat będzie z tobą rozmawiał Pli.W końcu to jego przeklęta sprawa.Brzmiało to podejrzanie, ale Kora się zawstydziła.- O co chodzi? - spytała nerwowo.- Jutro.Czy raczej dziś wieczorem.Dowiesz się dziś wieczorem - auchresh iu znów się uśmiechnęła.- To nie takie złe - ziewnęła - ale dla mnie jest czwarta rano.Kiedy się znów zobaczymy, będzie czwarta rano dla ciebie.- Ale jak się tam dostanę? Nie mogę się znów pchać po schodach.- Jeden z kervayun przyjdzie po ciebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl