[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest jeszcze coś, czego pan nie wie o Brensonie.Obawiam się, że nie należało go tam posyłać.Ze zdziwienia McLennan otworzył szeroko oczy.- O co chodzi? Czego to ja nie wiem o Brensonie?- Jego starszy brat - odparł Carling - był w Gwardii Kolo­nialnej stacjonującej na Planecie Carsona.Ezwale rozerwały go na strzępy.Młody ezwal usłyszał straszliwe warknięcie matki, a potem dotarła do niego jej myśl, stanowcza i przejrzysta jak kryształ:- Schowaj się pode mną, inaczej umrzesz.Idzie tu dwunoż­ny.Chce nas zabić.Ciemnoniebieski stwór, ważący ćwierć tony, błyskawicznie przeskoczył na drugi koniec klatki.Chwytne łapy z pazurami ostrymi jak brzytwy zastukały na stalowej podłodze i mały ezwal zniknął pod olbrzymim ciałem matki, wpychając się w niszę w jej miękkim brzuchu, którą dla niego utworzyła.Przyczepił się ła­pami do jej nieprawdopodobnie wytrzymałej skóry tak mocno, że choćby się nie wiem jak gwałtownie ruszała, on pozostałby bezpieczny w miękkiej otulinie mocnych mięśni jej brzucha.Matka wysłała mu jeszcze jedną myśl:- Pamiętaj o wszystkim, co ci powiedziałam.Nasza rasa zy­ska szansę na przeżycie tylko wtedy, gdy ludzie nadal będą nas uważać za zwierzęta.Jeśli zaczną podejrzewać, że jesteśmy istota­mi rozumnymi, będziemy zgubieni.A jeden z nich już to podej­rzewa.Jeżeli on przeżyje i ludzie mu uwierzą, ezwale wyginą.Myśli napływały coraz szybciej:- Pamiętaj: twoja słabość polega na tym, że jesteś jeszcze młody i bardzo kochasz życie.A musisz pogodzić się ze śmier­cią, jeżeli, umierając, przysłużysz się swojej rasie.Po tych słowach matka zamilkła.Mały czuwał razem z nią, wczepiony w jej umysł tak samo ściśle, jak ciałem wczepił się w jej ciało.Widział grube pręty klatki i częściowo zasłoniętą nimi sylwetkę dwunożnego.W jego myślach czytał: „Przeklęte potwo­ry! Już nigdy nie będziecie miały okazji zabić człowieka".Dwunożny włożył rękę między pręty.Coś zalśniło metalicz­nie i z ręki wytrysnął biały płomień.Na chwilę kontakt umysło­wy z matką osłabł i mały ezwal usłyszał zdławiony ryk, a do noz­drzy napłynął mu zapach palonego ciała.Matka dziko skoczyła na pręty, na bezlitosny miotacz, który się między nie wcisnął.Płomień zgasł.Umysł matki wychynął z ciemności.Młody ezwal zobaczył, że broń i człowiek cofają się przed groźnie wy­suniętymi pazurami.Mężczyzna zaklął i rzucił:- No dobrze, skoro tak, to dostaniesz stąd.Ból musiał być straszliwy, ale nic nie dotarło do umysłu mło­dego ezwala.Myśli matki wypełnione były wyłącznie wściekło­ścią i nienawiścią, gdy tak skakała po całej klatce z jednej strony na drugą, przypadała do podłogi, rzucała się do przodu, toczyła się, ślizgała, walczyła o życie.Ale przez cały czas, mimo rozpa­czy, część jej umysłu zachowywała jasność i spokój.Płomienie paliły ją, szły za nią wszędzie, chwilami chybiały, potem uderzały w jej ciało pełną mocą raz za razem.Młody w końcu musiał pogodzić się z tym, że matka niedługo zginie.Ale jednocześnie uświadomił sobie, że miała jakiś powód, wypychając broń z klatki i zmuszając człowieka do celowania zgodnie z jej gwałtownymi, szaleńczymi skokami.Strzelając na wszystkie strony, miotacz topił pręty.Teraz, wśród szumu płomieni, rozległ się nowy, dziwny dźwięk, jakby przeciągły świst, wypełniający całą ładownię.Wydawało się, że pochodzi z zewnątrz i że staje się coraz silniej­szy i przenikliwszy.Boże, pomyślał mężczyzna.Czy te bestie nigdy nie zdech­ną? Muszę stąd wyjść, jesteśmy już w atmosferze.Gdzie jest ten cholerny młody? Musi być.Jego myśl urwała się w jednej chwi­li, bo trzytonowe ciało o stalowych mięśniach wyrwało się jak czołg przez pręty.Młody wczepił się z całej siły w naprężone mięśnie matki, twarde jak kamień - i przeżył.Poczuł, jak meta­lowe pręty gną się i pękają tam, gdzie płomień miotacza już je nadtopił.Usłyszał zdławiony krzyk i zobaczył mężczyznę, nie chro­nionego już prętami klatki.Twarz miał wykrzywioną w przera­żeniu.Broń wypadła mu z ręki, obrócił się na pięcie i popędził do najbliższej drabinki.Przylgnął do niej i zaczął się mozolnie wdrapywać, a całe jego ciało trzęsło się w panice.Młody ezwal poczuł, jak matka, uwolniona z klatki, rzuca się do ataku.Dwoma ogromnymi susami dopadła do drabinki.Rozległ się jeszcze jeden krzyk, przerwany uderzeniem potężnej łapy, a potem nastała cisza i wszystko zatonęło w czerni.Czerń! Gdy otulające go ogromne ciało opadło na podłogę i przygniotło, młody ezwal zrozumiał, co oznacza ta czerń.Ogar­nęła go niemożliwa do zniesienia rozpacz.Stracił matkę! Dla niego było to podwójnie bolesne.Nie tylko utracił bezpieczeń­stwo zapewniane przez jej silne, wielkie ciało i niezwykłe możli­wości fizyczne, ale również nie mógł już liczyć na ochronę, z ja­kiej do tej pory korzystał dzięki doświadczeniu i mądrości jej dumnego, potężnego umysłu.Zawsze uważał, że ta sytuacja jest wieczna i naturalna, i dopiero w tej chwili po raz pierwszy w ży­ciu zrozumiał, jakie zaufanie pokładał w matce, zwłaszcza od czasu, gdy wzięto ich do niewoli.A teraz był tu sam, rozpaczli­wie, przerażająco sam, i życie nagle wydało mu się nieznośne.Chciał umrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl