[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem drogę zagrodziło nam jezioro.- Urwała i pokręciła głową.Słuchającej tego Raederle rumieniec zaczął powracać na policzki.- Przykro mi, że padło na was.A więc.ta pułapka zrobiła swoje?- A jakże.Próbowałyśmy je objechać.Straciłyśmy pół popołudnia, zanim zdałyśmy sobie sprawę, że to niemożliwe.Po pierwsze, jezioro nie wyglądało na takie duże.Ono było po prostu rozległe.W końcu, kiedy Goh zwróciła mi uwagę na brak śladów, które świadczyłyby, że też je okrążałaś, zrozumiałam, z czym mamy do czynienia.Byłam tak zgrzana i zmęczona, że zsiadłam z konia i weszłam prosto w wodę; było mi wszystko jedno, czy się zmoczę, czy nie.I wtedy jezioro Zniknęło.Obejrzałam się i stwierdziłam, że przez cały ten czas chodziliśmy w kółko.- My widziałyśmy ją, jak stoi po kolana w wodzie i klnie na czym świat stoi - podchwyciła z uśmiechem Imer.- Komicznie to wyglądało.Potem, kiedy wróciłyśmy nad rzekę, by podjąć twój trop, i zobaczyłyśmy mały, nie większy od pięści dołek z wodą, wszystkie zaczęłyśmy przeklinać.Myślałam, że tylko czarodzieje potrafią wyczyniać takie sztuczki z wodą.Raederle zacisnęła szybko pięść, by ukryć piętno na poduszce dłoni.- Nigdy dotąd tego nie robiłam.- Te słowa nawet w jej uszach zabrzmiały nieprzekonująco.Ogarnęło ją dziwne zażenowanie na myśl, że podobnie jak Deth ukrywa przed światem swoje prawdziwe oblicze.Światło poranka oblewało górujący nad nimi, spokojny, przyjazny masyw góry Isig.- Nie uszłam daleko, prawda? - zauważyła zdumiona.- Aż za daleko - odparła Lyra.W południe następnego dnia były już z powrotem w zaniku na górze Isig.Bri Corbett, któremu wyraźnie kamień spadł z serca, obrzucił Raederle jednym ponurym spojrzeniem, wysłuchał opowieści Lyry, a potem, nie tracąc czasu, udał się do Kyrth na poszukiwanie łodzi.Raederle niewiele się odzywała; była wdzięczna Dananowi, że nie próbuje ciągnąć jej za język.Powiedział tylko, zadziwiając ją swoją przenikliwością:- Isig jest moim domem, a mimo to, po tylu latach, wciąż potrafi mnie zaskakiwać.Cokolwiek starasz się utrzymywać w tajemnicy, pamiętaj jedno: w Isig zawarte jest wielkie piękno i wielki smutek, i niczego tak nie pragnę, jak tego, by zawsze, bez względu na wszystko, wyjawiała prawdę o sobie.Bri wrócił wieczorem z wiadomością, że wyprosił miejsca dla nich wszystkich, dla ich koni i bagaży na dwóch galarach, które o świcie ruszają w drogę do Kraal.Myśl o ponownej podróży Rzeką Zimową zepsuła im wszystkim humory, ale okazało się, że nie jest tam już tak strasznie.Rzeka wróciła do swego koryta, świeże, wpływające do niej błękitne wody górnego odcinka Ose oczyszczały ją z mułu i karp.Łodzie płynęły szybko z prądem.Na brzegach widać było osterlandzkich kmieci zajętych naprawą uszkodzonych przez powódź stodół i zagród.Wonny wietrzyk marszczył powierzchnię wody, przygrzewające słońce odbijało się w okuciach skrzyń z ładunkiem, roziskrzało krople zraszające liny.Raederle, nieświadoma faktu, że swoim milczeniem wzbudza u innych niepokój, stała całymi dniami przy relingu, nie zwracając na to wszystko większej uwagi.Wieczorem, ostatniego dnia przed wejściem do portu w Kraal, podeszła do niej Lyra.- Co zrobisz - spytała cicho - jeśli po dotarciu do Miasta Korony okaże się, że Morgon już tamtędy przechodził?- Nie wiem.Podążę za nim.- Wrócisz do domu?- Nie.Lyra, zaskoczona stanowczością tej odpowiedzi, zmarszczyła czoło i zapatrzyła się w ciemną wodę.- Jak możesz tak mówić? - podjęła po chwili.- Dlaczego nie chcesz wracać? Tam twoje miejsce.- To ty tak uważasz.Ty nie wyobrażasz sobie życia poza Herun.- Przecież jesteś z An! Jesteś niemal legendą An, nawet w Herun.Dokąd chciałabyś iść? Jesteś z magicznego An, z rodu królów tego kraju; gdzie.Co takiego strasznego powiedziała ci tamta kobieta, że nie chcesz wracać do własnego domu?Raederle milczała, zaciskając dłonie na relingu.Lyra, nie doczekawszy się odpowiedzi, podjęła:- Od dnia, kiedy znalazłyśmy cię w lesie, prawie wcale się nie odzywasz.Ściskasz tylko coś w dłoni.Coś.co sprawia ci ból.Prawdopodobnie to nie na moją głowę.Nie jestem mocna w sprawach niepojętych, takich jak magia czy rozwiązywanie zagadek.Ale jeśli trzeba ci kogoś, kto by dla ciebie walczył, to jestem do twojej dyspozycji.Przysięgam na swój honor.- Urwała, bo na dźwięk tego słowa Raederle odwróciła raptownie głowę i spojrzała na nią ostro.- Nigdy w życiu nie zastanawiałam się nad honorem - wyszeptała Raederle.- Może dlatego, że nikt dotąd nie zarzucił ani mnie, ani członkom mojej rodziny, jego braku.Podejrzewam jednak, że teraz właśnie to mnie gnębi.Niewiele by mi go pozostało, gdybym wróciła do An.- Dlaczego? - wykrztusiła z niedowierzaniem Lyra.Raederle oderwała dłoń od relingu i odwróciła ją poduszką ku górze.Lyra zobaczyła na niej mały, kanciasty wzór.- Co to jest?- To odcisk kamyka.Tego, którym oślepiłam okręty wojenne.Pojawił się, kiedy wzięłam w rękę płomień.- Ty.ona zmusiła cię do włożenia ręki w ogień?- Nie.Nikt mnie do tego nie zmuszał.Po prostu wyciągnęłam rękę i zaczerpnęłam go pełną garścią.Nie bałam się, bo wiedziałam, że to potrafię.- Aż taką masz moc? - wykrztusiła Lyra.- Niejeden czarodziej by się jej nie powstydził.Ale czemuś taka przygnębiona? Czy ma to jakiś związek ze znaczeniem tego znamienia na twojej dłoni?- Nie.Nawet nie wiem, jakie jest jego znaczenie.Ale wiem, skąd u mnie ta moc, a nie pochodzi ona od żadnej czarodziejki z An ani żadnego czarodzieja z Lungold.Odziedziczyłam ją po Ylonie, który był niegdyś królem An oraz synem królowej An i pewnego zmiennokształtnego.Jego krew płynie w żyłach królewskiego rodu An.Moja moc pochodzi od niego.Jego ojcem był ten harfista, który w twoim domu próbował zabić Morgona.Lyra gapiła się na nią bez słowa.Światło wylewające się ze sterówki zgasło nagle i na pokładzie zaległy ciemności; ktoś zapalił lampy na dziobie.Raederle patrzyła znowu w wodę.Lyra chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.Po kilku minutach znowu otworzyła usta, i znowu je zamknęła.Nie odchodziła jednak.Tak upłynęło pół godziny.Obie dygotały z zimna.W końcu Lyra wzięła głęboki oddech i cicho, ale z naciskiem powiedziała:- Nic mnie to nie obchodzi.Jesteś, kim jesteś, ale ja ciebie znam.Podtrzymuję to, co powiedziałam; przysięgłam, tę samą obietnicę złożyłabym Morgonowi, gdyby nie był taki uparty.To honor, a nie jego brak, powstrzymuje cię przed powrotem do An.A jeśli mnie nie obchodzi, skąd czerpiesz swoją moc, to czemu miałoby to obchodzić Morgona? Nie zapominaj, kto jest źródłem połowy jego mocy.A teraz zejdźmy pod pokład, bo zamarzniemy tutaj.Dopłynęli do Kraal, kiedy nad morzem zaczynały się podnosić poranne mgły.Łodzie zacumowały u nabrzeża, pasażerki z ulgą zeszły na ląd i obserwowały stamtąd wyładunek, a tymczasem Bri udał się na poszukiwanie czekającego tu na nich statku Mathoma, na który mieli się przesiąść.- Najchętniej nie postawiłabym już nogi na pokładzie żadnego statku - wymruczała Kia.- Co się zaś tyczy wody, to widok sadzawek rybnych morgoli w zupełności mi wystarcza.Wrócił Bri z marynarzami i zaprowadził je na duży królewski statek kołyszący się u nabrzeża.Po ciasnocie, jaką musiały znosić na barkach i galarach, wydał się im przestronny i wygodny.Zadowolony Bri wywarkiwał z dziobu rozkazy, a marynarze wnosili na pokład zapasy, wprowadzali konie, przeładowywali z galar bagaże.W końcu podniesiono kotwicę, odcumowano i wiatr wydął niebiesko-purpurowe żagle An.Po dziesięciu dniach byli już w Hlurle.Czekały tam na nich strażniczki morgoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]