[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skonczyły się przed trzema dniami.- Judyto - powiedział z szacunkiem - jesteś cholernie upartą kobietą.- Pomóż mi patrzeć.- Wskazała na panoramę miasta.Usiłuję znaleźć pewne miejsce, odizolowane od innych, prawdopodobnie otoczone rozległą pustą przestrzenią.Moss zbadał wzrokiem horyzont, starając się zauważyć każdy ruch.Później dostrzegł coś.- Duże kamienne miejsce na północy?- Nie.- Coś podobnego jest na wschodzie.Duże i czerwone.- Spróbuj na zachodzie - poleciła Judyta.- Zaczekaj, tam! Na południowym zachodzie.Ledwie je widzę.To duży czarny prostokąt.Moss przeniósł spojrzenie we wskazane miejsce.Skinął głową.- Płaskie i czarne.Szerokie na jakieś dwa strzały z łuki- Czy wygląda jak niezbyt wysoki dom i przypomina raczej dwór twego plemienia?- Wygląda podobnie.Co to takiego?Judyta z trudem wciągała powietrze do płuc.Wytężając wzrok dostrzegła nareszcie cel swych poszukiwań.Pośrodku czegoś, co kiedyś musiało być parkiem przemysłowym, znajdował się płaski, podłużny kompleks budynków graniczących z brukowaną pustą, prostokątną przestrzenią.- To - odpowiedziała spokojnie - jest arsenał z waszych ballad.Miejsce, gdzie MacCauley.- Kto?- Nazwałeś go Koli.To właśnie tam po raz pierwszy włożył on Pas Samotności.Kiedy wsiedli na konie, Judyta wyciągnęła kartkę z notatkami.- To, czego szukam, prawdopodobnie będzie papierem takim jak ten, wieloma papierami.To.to zajmie.Zachwiała się w siodle, walcząc z zawrotami głowy.Jej umęczone ciało domagało się odpoczynku, lecz zmusiła się, by siedzieć prosto.- Znalezienie tego, czego szukam, zajmie kilka dni.Sczerniała ruina znajdowała się dobry kawał drogi za miastem, tam, gdzie brunatna plama Liszyna powoli roztapiała się w otaczającej go zieleni.Okazało się, że w rzeczywistości ruina owa składa się z pięciu budynków.Ten, który Judyta wybrała po krótkich oględzinach terenu, był niską konstrukcją betonowych bloków upstrzoną elementami z zardzewiałej stali i różnymi sztucznymi tworzywami, nie tak odporną na działanie czasu jak budynki w mieście.Znajdował się w znacznie gorszym stanie.Większa część dachu dawno się zapadła.Fronton budynku rozciągał się niemal na sto pięćdziesiąt metrów na środku zrytego koleinami asfaltu.Moss stwierdził z ulgą, że obok wejścia do tego budynku nie ma żadnych śladów.Wędrował za Judytą od jednego wielkiego pustego pomieszczenia do drugiego.Wreszcie znalazła ogromną jak pieczara salę w pobliżu jednego z wejść.Stało w niej tylko kilka stołów i wiele długich rzędów metalowych skrzynek wyższych od Judyty.Tu przynajmniej sufit był cały.- To musiało być archiwum - zauważyła Judyta.- Moss, tu się zatrzymamy i będziemy pracować.Ulewny deszcz zaczai padać tuż przed zachodem słońca.Gannell wrócił z polowania przemoczony do nitki i zirytowany, tylko z jedną chudą wiewiórką.Gdy Judyta nie spała, mówił niewiele, lecz kiedy przełknęła trochę miętowej herbaty i nieco mięsa i zapadła w niespokojny sen, podzielił się z Mossem złymi przeczuciami.Krissowie są wszędzie wokół, nadał Moss.Nie, odeszli.Widziałeś ich?Gannell skinął twierdząco głową, odrywając ostatni kawałek mięsa od kości wiewiórki.- Tępy krissański mofo nie potrafi się ukryć.Wspiąłem się na północne zbocze, usiadłem i patrzyłem.Droga biegnie na zachód wzdłuż rzeki, a oni byli tam, jechali konno jej środkiem.A gdzie się udawali? Nie pytaj.Przypuszczam, że do domu.Znów zamilkli.Krissowie odjechali, więc powinni czuć się lepiej, lecz tak się nie stało.Ukryty strach nie ustąpił, podobnie jak ów szczególny zapach, który budził lęk również w ich wierzchowcach.Było tu jeszcze coś.Coś w deszczu.Tak.Nie musieli teraz ukrywać ogniska, a Judyta bardzo potrzebowała jego ciepła.Schronili się w wielkim pokoju z metalowymi skrzynkami, dym ulatywał przez okna.Byli osłonięci przed deszczem, lecz niejasny lęk nadal dręczył obu mężczyzn.Instynkt nakazywał im mieć się na baczności, opuścić to miejsce, choć nie wiedzieli dlaczego.Sondami zmysłów sięgnęli na zewnątrz, by wyczuć i zidentyfikować niebezpieczeństwo kryjące się w deszczu, wymienili wrażenia.To nie Krissowie i nie ludzie.Przerażone konie usiłowały zerwać pęta i uwolnić się od cuchnącego niebezpieczeństwa, czyniącego ciężkim powietrze które powinno być czyste.Pozostali jednak, by pomóc Judycie.Moss, gdyż przyrzekł Garikowi, że będzie jej strzegł, a Gannell dlatego, iż podziwiał wytrzymałość słabej kobiety z Miasta.A poza tym nikt inny nigdy nie zaoferuje im jednorazowo dwudziestu pięciu kredytek.Mogli się też pocieszać - Moss, że jeśli przeżyje, będzie ostrożniejszy przy składaniu obietnic, a Gannell, iż gdyby umarł, będzie najbogatszym trupem w Uhii.Nie było to wiele ale pomagało.Gannell polował na rzadką w tych okolicach zwierzynę podczas gdy Moss towarzyszył Judycie wytrwale wędrującej po ciemnej sali, bardzo małej na tle rzędów metalowych segregatorów.Przekazywała swoje życzenia gestami i monosylabami.Potem usiadła przy starym stole z kocem narzuconym na wychudłe ramiona i pracowała do upadłego.Gorączka wyczerpywała ją coraz bardziej.Jej twarz składała się teraz z wielkich oczu, kredowobiałej cery i popękanych ust.A-2: Zbadałam dziś kompleks laboratoryjny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]