[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wodzicki już oczekiwał na niego w sali na pierwszym piętrze, gdziemiała się odprawić ostatnia narada, determinująca wybuch powstania.Jakoż pokrótce zaczęlisię schodzić najznaczniejsi ze spiskowców, jacy się byli aktualnie znalezli w Krakowie.Pierwszy zjawił się szambelan Aleksander Linowski, dniem naprzód przybyły na tę oko-liczność z Wiednia; potem wszedł pułkownik regimentu Wodzickiego, A.Kczewski z kapita-nem Wasilewskim, a na ostatku zakutani w płaszcze, z postawionymi kołnierzami, w kapelu-szach nasuniętych na oczy pokazali się: Andrzej Kapostas, bankier z Warszawy, zbiegłyszczęśliwie przed aresztowaniem; ksiądz Franciszek Dmochowski, przybyły z Drezna, prawaręka księdza Kołłątaja, którego choroba jeszcze przytrzymała za granicą; generał ziemiańskiJan Zlaski oraz kasztelan Dębowski.Witali się w milczeniu, obsiadając okrągły, wielki stółzawalony papierami.Sala była duża, ponura i dziwnie mroczna; mosiężny pająk na kilkadzie-siąt świec dawał żółtawe, jakby gromniczne światło.Fiszer z adiutantem Wodzickiego, Biegańskim, asystowali naradzie w pełnym uzbrojeniuna wszelką okoliczność.Przez uchylone podwoje do sieni, przemienionej w kordegardę, poły-skiwały bagnety dwóch gemejnów.Bywał tam również Zaręba, postawiony na straży przezsamego Kościuszkę.Narada trwała długie godziny z krótka przerwą na posiłek zawczasu nagotowany na dłu-gim stole pod ścianą przy czym usługiwali adiutanci, albowiem dla utrzymywania sekretu niedopuszczono nawet najzaufańszych ze służby Wodzickiego.Mało jednak jedli, pili jeszczemniej i bardzo prędko powrócili do przerwanych obradowań.Juści, jako duszą zgromadzenia był Kościuszko.On udzielał głosu i jego krótkie zdania,wypowiadane ze spokojnym żarem przeświadczeń, brzmiały mocą rozkazów.Mało kto musię przeciwił lub w czym kontrował.Wzywano też parę razy Zarębę, w materiach warszawskiego powstania indagując.Składałwyjaśnienia, jak powinne raporta, głosem nie dopuszczającym wątpienia, i powracał na swojemiejsce w kordegardzie w coraz większej denerwacji.Wiedział, iż ostateczna decyzja wybu-chu zapaść musi nieodwołalnie.Słyszał zdeterminowaną godzinę, porządek i miejsce, gdziejutro ma być ogłoszony powszechności akt powstania; lecz pomimo tego miotały nim wciąż15głuche obawy, żeby coś nie stanęło na przeszkodzie.mił lulkę za lulką i promenował się posieni, nie mogąc ustać ni usiedzieć na jednym miejscu.Co chwila też przez drzwi uchylonepatrzył na głowy mężów ważących losy Polski, na ich twarze pobladłe, zradlone trawiącymiudrękami, przegryzione smutkami, a niekiedy rozjaśniane płomieniami nadziei.Grały w nichdusze żywe, czujące i oddane ojczyznie.Miał ich za najgodniejszych w narodzie obywatelów,czcił na równi z najsławniejszymi w przeszłości, ale główną wagę położył na Kościuszce.Wniego patrzył niby w słońce przyjmując ze drżeniem serca każdy dzwięk jego głosu.Niepo-koiła go jednak jego nieprzenikniona twarz niby księga tajnymi znaki pisana i na siedem pie-częci zamknięta.Niepodobna było z niej nic wyczytać.Jeno rozpłomienione oczy zdawały sięuskrzydlać te w marmur zakrzepłe rysy. Maska li to czy nieczułość? rozważał, lecz nim doszedł responsu, odciągnął jego uwa-gę dość żywy spór, jaki się był zawiązał między szambelanem Linowskim a księdzem Dmo-chowskim, który pokazując się zaciekłym jakobinem, pragnął uformować insurekcję nie tylkona maksymach francuskiej rewolucji, ale co znamienniejsze, i na jej krwawych praktykach,nie przebierających w środkach.Wspierał swoją rację uczonymi cytatami, ognistą wymową idosadnymi słowy.Linowski zaś gromił jego opinię z wytrawną i spokojną sztuką szermierza,pewnego swej ręki i oka, zadając mu raz po raz dotkliwe ciosy szyderstwem i drwiącą po-błażliwością, przy czym nie omieszkiwał najzjadliwiej zaczepiać jego patrona i przyjaciela,księdza Kołłątaja.Wspierał go w tym Wodzicki, okazowujący sankiulotom wzgardę i uwa-żający hersztów rewolucji za opętanych zbrodnią ludojadów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]