[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedywychodziłem z domu, Colleen powiedziała mi,że Kiara jeszcze śpi, więc nie miałem okazji jej spytać.– Dobra zabawa – mamroczę.– Kiara jest…– Czasami trudna, wiem.Bierze nas do galopu.– Chciałem powiedzieć, że jest niesamowita –mówię.– Pańska córka jest niesamowita.– To nie tylko moja zasługa.Colleen świetniesobie radzi z wychowywaniem dzieci.Kiaramusiała tylko wychylić się ze swojej skorupki.To miło z twojej strony, że ją zaprosiłeś.Wiem, że się ucieszyła.Ale do rzeczy.Alex nie umówiłsię ze mną na czcze pogaduszki.Co wassprowadza?– Powiedz mu to, co mi opowiedziałeś –rozkazuje Alex.– Dlaczego?– Bo to twardy zawodnik.Rzucam okiem na łysiejącego Westforda.Twardy zawodnik, gówno prawda.Może kiedyś,ale nie teraz.W tej chwili jest psychologiem, a nie żołnierzem.–Zróbto–ponaglamnieAlexzniecierpliwiony.Nie mam wyboru, więc równie dobrze mogę mu powiedzieć.Może Westford wymyśli coś, conie przyszło mi do głowy.Mało prawdopodobne,ale co mi szkodzi spróbować.– Kiedy zostałem pobity, powiedziałem panu,że napadli na mnie przy centrum handlowym,prawda?Kiwa głową.– Skłamałem.Prawda jest taka… – Patrzę naAleksa, który mnie zachęca.– Zostałemzwerbowany przez jednego gościa.Nazywa sięDevlin.– Wiem, kim jest Devlin – mówi profesor.–Nie znam go, ale o nim słyszałem.Zajmuje się przemytem narkotyków.– Patrzy zwężonymioczami i wyczuwam w nim odrobinę tegotwardziela.– Lepiej nie handluj narkotykami dlaDevlina.– W tym właśnie problem – mówię.– Albobędę handlował, albo mnie zabije.Z dwojgazłego już wolę handlować, niż umrzeć.– Nie stanie się ani jedno, ani drugie – mówi Westford.– Devlin jest człowiekiem interesu.Dla niegoważne jest tylko saldo końcowe.– Saldo końcowe, mówisz?Westford odchyla się w krześle, a trybiki wjegomózgupracująnaprzyśpieszonychobrotach.Krzesło przechyla się tak mocno, żeprofesor chwyta się biurka, żeby utrzymaćrównowagę.No dobra, niezły z niego twardziel.Odczubkagłowyażdoszykownychmokasynów.– Jakieś propozycje? – pyta Alex.– Bo my niemamy pomysłów.Westford podnosi palec.– Może będę mógł pomóc.Kiedy masz się znim spotkać?– Dziś wieczorem.– Idę z tobą – mówi Westford.– Ja też – wtrąca Alex.– Och, świetnie.Założymy własny gangrenegados.– Wybucham krótkim śmiechem.–Nie możemy tak sobie pójść do Devlina.–Uwierzmi–mówiWestford.–Wydostaniemy cię, bez względu na środki.Czy ten facet sobie żartuje? Nie łączą naswięzy krwi.Powinien mnie traktować jak ciężari zobowiązanie, a nie kogoś, o kogo wartowalczyć.– Dlaczego pan to robi? – pytam.– Bo mojej rodzinie na tobie zależy.MyślęCarlos, że to dobry moment, żebym ciopowiedziałoswojejprzeszłości.Musiszwiedzieć, skąd pochodzę.Nie mam wyjścia, muszę go wysłuchać.Odchylam się w krześle i przygotowuję narozwlekłą i łzawą historię o tym, że miał podłychrodziców, bo nie kupili mu na szóste urodzinytakiej zabawki, o jakiej marzył.Albo o tym, że wliceum ktoś go pobił i zabrał pieniądze na lunch.Może miał doła, bo rodzice kupili mu naszesnaste urodziny używany samochód zamiastnowego.Czy profesor naprawdę sądzi, że będę mu współczuć? W rywalizacji na łzawe historiewygrywam, bez dwóch zdań.Westford kręci się na krześle, wyraźniezakłopotany, po czym bierze głęboki oddech.– Moi rodzice i brat zginęli w wypadkusamochodowym, kiedy miałem jedenaście lat.–Rany.Tego się nie spodziewałem.– Wracaliśmyw nocy do domu, padał śnieg i tata straciłpanowanie nad pojazdem.Zaraz.– Pan też jechał samochodem?Potwierdza skinieniem.– Gwałtownie skręcił, samochód się obrócił.–Przerywa z wahaniem.– Pamiętam, że uderzyław nas ciężarówka.Wciąż mam w uszach krzykmamy, kiedy zobaczyła pędzące prosto na niąświatła tego kolosa.I pamiętam spojrzenie brata,który błagał mnie wzrokiem o pomoc.Chrząka i przełyka, a moja aroganckapewność, że wygrałbym rywalizację o to, czyjedzieciństwo było gorsze, szybko się ulatnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]