[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Handluję między Tirianon-nag i Hezem, ale ostatnio ceny w Tirianie poszłybardzo w górę i wysłałem mojego kapitana na południe, żeby pozbyć się pośredników.Tirianon-nag, powszechnie nazywane Tirianem, było portowym miasteczkiem trzy dnidrogi od Hezu.Spławiano tamtędy zarówno luksusowe materiały z południa, na przykład belegrubego, gładkiego samitu, jak zboże i len.Oprócz tego, słodkie, markowe wina z Alhamry ipiękne smagłe dziewki, które w Hezie cieszyły się dużym uznaniem.Miejscowi kupcyniechętnie patrzyli na konkurencję z Hezu.Woleli pracować jako pośrednicy, zwłaszcza, żerzeka na południe od Tirianu nie należała do najbezpieczniejszych.Piractwo kwitło jak nigdy,a żeglugę dodatkowo utrudniały liczne mielizny oraz szybko zmieniający się poziom wody,który raz zasłaniał, a raz odsłaniał skały.Dlatego handlarze z Tirianu windowali ceny naniebotyczny poziom, a kupcy z Hezu pluli sobie w brody, ale wytrząsać złoto z kiesekmusieli.W końcu pięknotki z Hez-hezronu lubiły samitowe płaszcze, alhamrskie wino gościłona najlepszych stołach, a południowe dziewki rozpalały męskie żądze, jak żadne inne naświecie.Owszem, zdarzało się, że jakiś przedsiębiorczy kupiec z Hezu próbował ominąćpośredników.Rzecz taka udawała się jeszcze sporym kompaniom, które stać było, aby wysłaćkilka statków naraz i zapewnić im doświadczonych pilotów oraz wynająć obstawę.Ale takiczłowiek, jak mój gość, ze swoimi marnymi dwoma barkami mógł tylko liczyć, że szczęściesię do niego uśmiechnie.Zysk był niebagatelny, ale ryzyko spore.A skoro Marius vanBohenwald zawitał w progi waszego uniżonego sługi, oznaczało, że nie miał zbyt wieleszczęścia w życiu.Tak jakoś się składa, że głównie odwiedzają mnie ludzie pragnący, bymrozwiązywał ich kłopoty.Dlaczego ktoś nie zechciałby rozwiązać moich?  Wrócił?  zapytałem. Ten kapitan?Marius van Bohenwald zagryzł wargi. Przysłali mi jego uszy  powiedział.Roześmiałem się, bo to był stary numer kupców z Tirianu. Nie daruję im  rzekł z jakąś zawziętością nie pasującą do jego nalanej twarzy. I wtym celu potrzebuję pana pomocy, panie Madderdin. Pomyliłeś adresy, chłopcze  powiedziałem. Poszukaj sobie w porcie najemników,albo zabójców, albo kogo tam chcesz.Nie sądzę, żeby był ci potrzebny inkwizytor.Chciałem się zaśmiać znowu, ale było zbyt duszno, i dałem spokój. Panie Madderdin  Marius van Bohenwald zaplótł nerwowo dłonie. Czy słyszał pan oKompanii Kupców Jedwabnych z Tirianu? Chyba tak. Nie chciało mi się już z nim gadać, chociaż zdążyłem się przyzwyczaić dosmrodu, który parował z jego ciała i mokrych od potu ubrań. Oni zajmują się nie tylko handlem, panie Madderdin.To sekta.Składają ofiary. Chłopcze  powiedziałem. Nawet jeśli to prawda, to o ile wiem, a wiem dobrze, wTirianie jest przedstawicielstwo Zwiętego Officjum.Taki kamienny budynek niedalekotwierdzy i ratusza.Idz do nich z tym problemem. Ręka rękę myje, panie Madderdin. Nie chciałbyś chyba powiedzieć, że członkowie Inkwizytorium są przekupni, co? westchnąłem. Idz już sobie, Mariusie van Bohenwald, czy jak ci tam, zanim stracęcierpliwość. Panie Madderdin. Wyraznie się przestraszył. Nie chciałem pana urazić.Proszę miwierzyć. Złożył dłonie jak do modlitwy. Błagam, niech pan mnie wysłucha.Zbyt często miałem okazję słyszeć błagania, aby coś takiego robiło na mnie jakiekolwiekwrażenie.I to prawdziwe błagania, moi mili.Słowa wypowiadane zza zmiażdżonych warg iwybitych zębów, słowa z trudem przeciskające się przez opuchnięty język.Tak więc, skorotakie błagania nie robiły na mnie wrażenia, to trudno by je zrobiły popiskiwania marnegokupczyka.Niemniej, z drugiej strony, cóż miałem lepszego do roboty niż wysłuchać go?Może to było i lepsze od nieruchomego leżenia w brudnym wyrze? Zwłaszcza, że rozmowa zMariusem van Bohenwaldem przynajmniej pozwalała zapomnieć o natrętnym towarzystwiepluskiew. Wysłucham  odparłem. Ale nie nadużyj mojej cierpliwości. Oczywiście, panie Madderdin  powiedział szybko. Jestem niemal pewien, żeKompania Kupców Jedwabnych jest tylko przykrywką dla pogańskiej sekty.Składają ofiary zludzi rzecznym bóstwom i duchom.Niszczą wrogów dzięki czarnej magii. Och, Mariusie  ziewnąłem. Kupiecka rywalizacja powinna mieć granice, a ty jewyraznie przekraczasz. Mistrzu. Znowu złożył dłonie jak do modlitwy.  Ja wiem, że to brzmi  przerwał, jakby zastanawiał się nad słowem  niepokojąco. Brzmi głupio i cudacznie  poprawiłem go. Ale jeśli. zająknął się  jeśli jest w tym ziarno prawdy? Gdyby tylko zechciał pansprawdzić sam, na miejscu.Pokryję wszelkie koszta i będę zachwycony, mogąc panuofiarować honorarium w wysokości trzystu koron.Niezależnie, czy pan coś znajdzie, czy nie.Uniosłem nieco głowę i ten ruch bardzo mnie zmęczył. Skąd takie zaufanie?  zakpiłem. A jeśli wezmę pieniądze i przeputam je z tiriańskimikurwami, mówiąc ci, że nie znalazłem niczego podejrzanego? Jest pan przyjacielem przyjaciół  powiedział, i niemal wyczułem oburzenie w jegogłosie. Zapewniano mnie, że jest pan człowiekiem godnym całkowitego zaufania! Taaak  przeciągnąłem się. Zawsze miło słyszeć podobne słowa, kiedy dotycząwłasnej osoby.Powziąłem trudną decyzję i opuściłem nogi na podłogę.A potem usiadłem. Namawiasz mnie do zajęcia się brudnymi sprawami  rzekłem. Wyobrażasz sobie, jakbardzo zachwyceni będą inkwizytorzy z Tirianu, kiedy przybędę szukać herezji na ichterenie? Ma pan przecież licencję Hezu, mistrzu  odparł.Miał trochę racji, bo teoretycznie Tirian podlegał zwierzchnictwu Inkwizytorium w Hez-hezronie, ale sprawy kompetencyjne były bardzo zagmatwane.I jedni juryści mówili tak,drudzy siak, a o wszystkim jak zwykle decydował Jego Ekscelencja biskup, do któregoodwoływano się w razie wszelkich konfliktów i nieporozumień.Poza tym istniało cośtakiego, jak niepisany kodeks honorowy, a on bardzo wyraznie mówił, by nie wtykać nosa wnie swoje sprawy.Zwłaszcza, kiedy nikt tegoż wtykania nie nakazywał.Niemniej jednakproblem, mimo wszystko, mnie zainteresował.Kupiec musiał być bardzo pewien, że znajdęnieprawidłowości, skoro chciał ryzykować gotówkę.Oczywiście istniało jeszcze jednorozwiązanie: ktoś chciał skompromitować i narazić na kłopoty waszego uniżonego sługę, iuknuł całą tę intrygę.Nie wydawała mi się ona jednakowoż szczególnie finezyjna.Lecz możeo to właśnie chodziło? Tyle, że komu zależałoby na pognębieniu biednego Mordimera?Pomyślałem chwilę i znalazłem co najmniej kilkanaście nazwisk ludzi, którzy z radościąujrzeliby mnie pozbawionego inkwizytorskich insygniów i przegnanego z miasta.Co mi szkodziło jednak rozegrać sprawę z najwyższą ostrożnością i pieczołowitością?Popłynąć do Tirianu, rozejrzeć się tu i tam, porozmawiać z miejscowymi inkwizytorami,zasięgnąć języka o Kompanii Kupców Jedwabnych, a potem zdać uczciwy raport Mariusowivan Bohenwaldowi? Kilka setek koron nie chodzi piechotą, mili moi, a w Hezie nie tak łatwoznalezć ludzi skłonnych do ich rozdawania.Gorzej jednak, jeśli się okaże, iż w Tirianiefaktycznie coś śmierdzi, a wasz uniżony sługa będzie musiał smród ten wywietrzyć. Dobrze  zadecydowałem  ale to będzie więcej kosztowało, Mariusie. Najpierw odetchnął z ulgą, lecz kiedy usłyszał ostatnie słowa, twarz mu się wydłużyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl