[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy buty Vanyela chrzęściły na żwirowej ścieżce na dziedzińcu pomiędzy zamkiem a stajniami, sapanie służących słychać było daleko w tyle.Słońce ledwie wzniosło się nad horyzont, a z łąk, gdzie w czasie dnia puszczano luzem konie, podnosiła się mgła.Prawdopodobnie dzień będzie dziś gorący, jeden z pierwszych dni prawdziwego lata.Gdy Vanyel zbliżył się do stajni, zobaczył, że drzwi są już otwarte, a wewnątrz krząta się kilkoro ludzi.Nie mogłeś się doczekać pozbycia się mnie, prawda, drogi ojcze? - pomyślał.Chciałeś wypchnąć mnie najszybciej, jak tylko można było to zrobić.Tym razem będę ci posłuszny.To powinno cię wprawić w wystarczające zakłopotanie.Teraz, kiedy mógł schronić się za barierą obojętności, po raz pierwszy od ponad roku potrafił myśleć jasno i spokojnie.Mógł snuć plany na przyszłość, nie grzęznąc w emocjonalnym bagnie, i mógł unieść je ze sobą, nie tracąc głowy z powodu frustracji.Bogowie, to było takie proste - niczym się nie przejmować.Nie dbaj o to, co robią z tobą inni, a wtedy nikt nie będzie mógł cię skrzywdzić.Gdybym nie wyjeżdżał, nigdy nie odważyłbym się powiedzieć tych wszystkich rzeczy.Ale wyjeżdżam i zanim ojciec pomyśli, jak powinien zareagować, ja będę już daleko, poza zasięgiem jego kary.Nawet jeśli doniesie o tym wszystkim ciotce Niesmacznej, zabrzmi to kompletnie głupio i, co więcej, on sam wyjdzie na durnia.Zatrzymał się w otwartych drzwiach i stanął w lekkim rozkroku z dłońmi na biodrach.Po upływie kilku chwil, gdy ludzie znajdujący się w środku zauważyli go, szmer rozmów ucichł, a wszyscy obecni wlepili w niego osłupiały ze zdumienia wzrok.- Dlaczego moja klacz nie jest osiodłana? - cicho zapytał chłodnym tonem.Jedynymi osiodłanymi końmi były dwa nieokrzesane wałachy, najwyraźniej przeznaczone dla krzątających się wokół nich wojów, którzy właśnie sprawdzali popręgi, a na jego widok wyprostowali się, by wysłuchać, co też ma im do powiedzenia.Vanyel dostrzegł w stajni jeszcze jedno osiodłane zwierzę.Nie był to jednak koń, ale stary, gruby kuc, na którym jeździli kiedyś wszyscy Chłopcy z zaniku, a którego potem przekazano pod wierzch najstarszej damie Tressy.- Wybacz, mój panie - odezwał się z wahaniem jeden z parobków - ale twój ojciec.- Nic mnie nie obchodzi, co zarządził mój ojciec - przerwał mu Vanyel ze złością.- To nie jego czeka podróż na koniec świata na tym koniu na biegunach.To ja jestem wygnańcem i nie mam zamiaru jechać na czymś takim.Nie wjadę do stolicy na zwierzęciu, na którym będę wyglądał jak klaun.Poza tym Gwiazda jest moja, nie jego.Lady Tressa mi ją podarowała, a ja mam zamiar ją ze sobą zabrać.Osiodłać ją.Parobek wciąż się wahał.- Jeżeli ty tego nie zrobisz - powiedział Vanyel lodowatym głosem, mrużąc oczy - ja to zrobię.Tak czy owak napytasz sobie biedy.A jeśli ja będę musiał to zrobić i moja matka dowie się o tym, spotkają cię nieprzyjemności zarówno z jej strony, jak i ze strony mojego ojca.Parobek wzruszył ramionami i zajął się Gwiazdą i jej uprzężą, pozostawiając innemu stajennemu rozsiodłanie kucyka i odprowadzenie go na pastwisko.Pięknie - pomyślał Vanyel.Chciałeś mnie wsadzić na kuca dobrego dla nowicjusza i zrobić ze mnie tchórza, który nie umie sobie poradzić z prawdziwym koniem.Chciałeś, abym wyszedł na durnia, wjeżdżając do Przystani na kucyku, a ponad wszystko pragnąłeś pozbawić mnie tego, co jest naprawdę drogie memu sercu.Nie tym razem, ojcze.Zanim lord Withen zdążył pojawić się w stajni, Vanyel siedział już pewnie w siodle na swej Gwieździe.Parobcy mocowali ostatni tłumok u boku jednego z trzech mułów, a wojowie czekali, również w siodłach, na dziedzińcu.Vanyel poklepał dumnie naprężoną szyję Gwiazdy, czarnej klaczy delikatnej budowy, z widniejącą na czole idealną białą gwiazdą, której jedno ramię sięgało w dół, aż ku nozdrzom.Przez dłuższą chwilę Vanyel ignorował ojca, dając mu czas na przypatrzenie się synowi siedzącemu na pełnej temperamentu drobnej klaczy czystej krwi, zamiast na pospolitym starym kucu.Po chwili podjechał w stronę skraju dziedzińca, gdzie stał lord Withen, którego wyraz twarzy wskazywał, że znów nie może oprzeć się zdumieniu.Gwiazda zgrabnie, bezgłośnie prawie, kroczyła przez wysypane żwirem podwórko, niczym nocny cień umykający przed pierwszym światłem brzasku.Vanyel kazał całą jej uprząż przefarbować na czarno, podobnie jak swój strój do jazdy konnej, a teraz świetnie zdawał sobie sprawę, że ich widok robi uderzające wrażenie.Ona też doskonale o tym wiedziała.Gdy Vanyel skierował ją ku ojcu, wygięła szyję, a ogon uniosła jak sztandar.W miarę jak Vanyel i Gwiazda zbliżali się coraz bardziej, na twarzy lorda Withena odbijały się nawiedzające go po kolei emocje: najpierw sprawiał wrażenie zbitego z tropu, później zrezygnowanego.Wyraz twarzy Vanyela zaś nie | zmieniał się przez cały poranek.Gdy siedział tak z podniesioną głową, wbijając wzrok w jeden punkt nieco ponad głową ojca, sprawiał wrażenie nieobecnego duchem.Z tyłu dobiegały go głosy parobków, którzy wyprowadziwszy muły ze stajni, mocowali właśnie ich cugle do tylnego łęku siodła jednego z wojów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]