[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wy przetrwacie i narzucicie swoje prawa i zasady, na długo, na bardzo długo.My chcemy już tylko zmniejszyć koszty.Żeby nie trzeba było ginąć za przegraną sprawę.Dlatego chcemy dobić targu.To było przekonujące.Szeryf nie miał powodu, by w to wszystko nie wierzyć.Jednak czuł podświadomie, że to jeszcze nie wszystko, że siedzący przed nim człowiek coś jeszcze ukrywa.Nie spieszył się z dobijaniem targu.– Więc jak? – druid nie miał zamiaru zwlekać.– Przyjmujesz moją propozycję?– Jeszcze nie – odparł krótko szeryf.– Jeszcze nie wiem, na czym ona w rzeczywistości polega.Na razie, oprócz ogólnikowych zapewnień, że mi pomożesz, i przedstawienia motywacji nie powiedziałeś nic konkretnego.Ot, choćby tego, jak zamierzasz przyczynić się do mojego zwycięstwa.– Co, nie domyślasz się? – zdziwił się druid.– To proste.Zamierzam pozbawić go naszego poparcia.To już bardzo dużo, jak wiesz.Zamierzam ponadto wspomóc twoje, jak najbardziej zresztą skuteczne działania, polegające na wbijaniu klina pomiędzy banitów a wspierającą go dotąd ludność.– To akurat nie będzie zbyt trudne.Na to już wpadliśmy sami, bez ciebie.I jak dotąd zupełnie dobrze nam idzie.Szeryf miał rację.Szło nie najgorzej.Zdawał sobie sprawę, że i okoliczności były sprzyjające.Match najwyraźniej tracił kontrolę nad poczynaniami swoich ludzi.Trudno się dziwić, napływali do niego ostatnio różni, bardzo różni.W niczym nie przypominający Robina i jego szlachetnej gromadki.– Idzie dobrze, ale za wolno – odparował druid.– Z nami pójdzie szybciej, wierz mi.Nie masz zbyt wiele czasu, sam wiesz.To co, dogadaliśmy się?Propozycja była nęcąca.Szeryf już chciał wyciągnąć rękę, by przypieczętować ten układ.Wyjątkowo paskudny dla ciebie, przyjacielu, pomyślał złośliwie.Coś wciąż go jednak powstrzymywało, czuł, że to jeszcze nie wszystko, że nadal nie usłyszał całej prawdy, jakkolwiek przekonywające by były dotychczasowe wyjaśnienia.Trzeba się więcej dowiedzieć, postanowił.– Coś mi się zdaje, że niezbyt szczerze mówiłeś o mojej inteligencji, przyjacielu – spróbował.– Powody, które przedstawiłeś, dziwnie mnie nie przekonują.Pozwolisz, że przemyślę sobie jeszcze.Zawiesił głos, popatrzył wyczekująco w cień pod opuszczonym nisko kapturem.Czekał na odpowiedź.Niedługo.– Nie nazywaj mnie przyjacielem – warknął druid.– Nie jestem nim i nigdy nie byłem.I nie będę.Szeryf wyczuł zdenerwowanie.Czuł już przedtem, ale teraz silniejsze.Uśmiechnął się tylko.Jeszcze nie zdobył przewagi w tej rozmowie, rozmowie przypominającą raczej starcie niż negocjacje.Nie liczył zresztą na to.Ale przynajmniej trochę poprawił swą pozycję.– Dobrze, przyjacielu – zgodził się.– Sam jednak rozumiesz, że w takiej sytuacji.że nie mogę mieć do ciebie zbyt wiele zaufania.Zgodzisz się zatem, że przemyślę sobie to wszystko.I dam znać.– Nie, nie zgodzę się.Nie ma na to czasu.Dobrze, skoro chcesz wiedzieć wszystko, proszę bardzo.Chciałem ci tego oszczędzić, ale jeśli sam chcesz.Szeryf stropił się nieco.Być może rzeczywiście nie chce.Zabrnął jednak zbyt daleko.– Mów – powiedział po chwili.Potem mógł już tylko słuchać, dziwiąc się sam sobie, że tak nalegał.Otaczające ich kręgiem megality rysowały się ostro na tle pochmurnego nieba.* * *Głazy wrosły głęboko we wrzosowisko.W niepamiętnych czasach ułożono je tu, w niepojętym porządku.Niepojętym dla ludzi.Bo to nie ludzie zbudowali kamienny krąg.* * *– Kiedyś nie byliśmy sami na tym świecie – druid mówił cicho, beznamiętnie.– Kiedyś ten świat był pełen mocy.Magii, tak to można też nazywać.Żyły wraz z nami inne rasy, starsze rasy.Nazywacie je teraz elfami, krasnoludami, gnomami.Nazywacie wciąż, choć nikt z was nie mógł ich spotkać.Odeszły dawno z tego świata, ale pamięć o nich jest wciąż żywa.Wciąż wam się zdaje, że spotykacie je czasami, że kryją się gdzieś w niedostępnych zakątkach.Spostrzegacie je, gdzieś na mrocznych krańcach pola widzenia.To tylko złudzenie, oni wszyscy odeszli, dawno.Za nimi odchodzi moc.Ten świat ją traci, jest jej tu coraz mniej.Wkrótce zniknie zupełnie.Nie, to nie stanie się jutro czy pojutrze.To będzie trwało jeszcze całe lata, setki, może tysiące.Mówię wkrótce, bo cóż znaczą te lata wobec nieskończonego trwania.Ale jedno jest pewne, moc słabnie.Gdy świat ją całkiem utraci, nie będzie tu miejsca dla nas.Druid odrzucił wreszcie kaptur.Po raz pierwszy szeryf zobaczył jego twarz.Jest stary, bardzo stary, zrozumiał.Mimo że nie wygląda.Coś jednak w spojrzeniu wyblakłych oczu mówiło, że widziały one już bardzo wiele.– Tylko jeden na tysiące ludzi jest w stanie pojąć moc.Tylko my, wybrani.I to też nie od razu, nie spontanicznie.Trzeba wiele czasu, wielu prób, wielu niebezpiecznych środków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]