[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich alabastrowe płaszczyzny lśniły krystalicznie, przyjemnie byłona nie patrzeć i goście używali ich do pisania i rysowania, do komunikowania sobiewszelkich wiadomości, żartów i przytyków.A między tymi ścianami grunt się mimo szuflowania podnosił, jak to się okazywało w miejscach sypkich i w dziu-rach, w które noga nagle się zapadała, głęboko, nieraz aż po kolana: trzeba było bar-dzo uważać, żeby niebacznie nie złamać nogi.Aawki znikły zasypane przez śnieg,- 124 -czasem tylko kawałek poręczy sterczał z ich białego grobu.Niżej, w Davos, poziomulic tak się zmienił, że parterowe sklepy stały się piwnicami, do których z chodnikaschodziło się po wykutych w śniegu stopniach.A na leżące masy śnieg padał dalej, dzień po dniu; opadał cicho przy umiarko-wanym mrozie, przy dziesięciu, piętnastu stopniach, których się jednak nie odczu-wało, mogło się wydawać, że jest ich pięć czy dwa, bo bezwietrzna sucha pogodaodbierała im ostrość.Rankami było bardzo ciemno, jadano śniadanie przy sztucz-nym świetle świeczników w sali o wesołych szablonowych deseniach na żebrachsklepienia.Na dworze była posępna nicość, świat w szarobiałej wacie cisnącej siędo szyb, gęsto zasnutych dymiącym śniegiem i wilgotną mgłą.Góry były niewi-doczne, z najbliższego iglastego lasu dopiero po pewnym czasie można było cośkol-wiek rozpoznać, obładowane drzewa ginęły szybko w kurzawie, od czasu do czasujakiś świerk pozbywał się nadmiernego ciężaru, otrząsał rozpyloną biel w otacza-jącą szarość.O dziesiątej nad górą pojawiało się słońce, jak lekko oświetlony dym,aby mdłe, upiorne życie, nikły blask zmysłowości, wprowadzić w pusty, nierozpo-znawalny krajobraz.Ale wszystko rozpływało się w widmowo miękkich zarysachi bladych barwach, brakło w tym jakiejkolwiek linii, za którą by oko mogło podą-żyć.Kontury szczytów tajały, roztapiały się w mgłę, w dym.Płaszczyzny śnieżnew słabym blasku, wyrastające jedna ponad drugą, wiodły wzrok w próżnię.Przedścianą skalną unosiła się tylko, nie zmieniając kształtu, jakby oświetlona chmura,długa, podobna do dymu.Koło południa słońce, na wpół przebijając się przez mgłę, starało się ją rozpu-ścić w błękicie.Jego usiłowanie dalekie było od powodzenia; jednakże przebłyskbłękitu można było na chwilę uchwycić, i ta odrobina światła starczyła, by dziwacz-nie przez śnieżną swą przygodę zniekształcona okolica rozbłysła diamentami.Zwy-kle śnieg przestawał o tej porze padać, jak gdyby po to, by można się było rozejrzećw tym, co zrobił; temu samemu celowi zdawały się również służyć nieliczne dnisłoneczne, kiedy ustawała zawieja i bezpośredni żar nieba usiłował roztopić cudow-nie czystą powierzchnię zasp świeżego śniegu.Zwiat przedstawiał widok bajkowy,dziecięcy i śmieszny.Grube, miękkie, jakby świeżo wstrząśnięte poduszki okryłygałęzie drzew, a na ziemi ukazały się garby, pod którymi kryła się kosodrzewinai występy skalne; wszystko w krajobrazie przykucnęło, zapadło się, zamaskowałoi wytworzyło jakby świat gnomów, na który zabawnie było patrzeć i który wyglądałjak ilustracje do bajek.Ale jeśli pierwszy plan sceny, po którym z trudem tylkomożna się było poruszać, robił wrażenie jakby fantazji i żartu, to wyglądające spozaniego tło spiętrzone posągi zaśnieżonych Alp budziło uczucia wzniosłei święte.- 125 -Po południu między drugą a czwartą Hans Castorp zwykł był leżeć w swej log-gii, dobrze owinięty, z głową opartą o wezgłowie, ani zbyt stromo, ani zbyt płaskoustawione, swego znakomitego leżaka i spoglądał ponad wyścieloną śniegiem balu-stradę na las i góry.Zielonoczarny, przywalony śniegiem las jodłowy wznosił się nastokach, a ziemia między drzewami była od śniegu miękka jak poduszka.Powyżejwyrastały góry skaliste, szarobiałe, ze swymi niezmierzonymi płaszczyznamiśniegu, przerywanymi tylko przez poszczególne ciemniejsze występy skalne i deli-katnie parujące grzbiety gór.Znieg cicho sypał.Wszystko rozpływało się coraz bar-dziej.Oczy utkwione w watą wypełnioną nicość kleiły się łatwo.Lekki dreszcztowarzyszył chwili zasypiania, ale potem przychodził w tym lodowatym zimnie sen,ponad który nie było czystszego, bo do tego snu bez snów nie miało dostępu pod-świadome poczucie brzemienia życia, bo w tym czystym, wolnym od wyziewówpowietrzu oddychanie nie było trudniejsze niż nieoddychanie zmarłych.Gdy HansCastorp się budził, góry znikły już zupełnie w śnieżnej kurzawie, a tylko ich frag-menty, jakiś szczyt, jakiś występ skalny, pojawiały się na przemian na niewielechwil, aby znów zginąć za zasłoną mgły.Ta bezgłośna gra duchów była ze wszechmiar interesująca.Trzeba było bacznie uważać, aby tę fantasmagorię zasłon podpa-trzeć w jej tajnych przemianach.Wśród oparów ukazywała się dzika i olbrzymiagrupa skał, której ani szczytu, ani podnóża nie było widać.Ale jeśli się ją na minutęspuściło z oczu, znikała.Potem przyszły nawałnice śniegu uniemożliwiające przebywanie w loggii, bomasy bieli, miecione zawieruchą, pokrywały podłogę i sprzęty grubą warstwą.Tak,burze też były możliwe w zacisznej górskiej dolinie.Całą atmosferę obejmowałowzburzenie, a ruch płatków śnieżnych tak ją wypełniał, że już o krok nic nie możnabyło dojrzeć.Porywy wiatru tak silne, że tamujące oddech, wprawiały śnieżycęw dziki ruch skośny lub wirujący od dołu w górę, od dna doliny w przestworza,mąciły ją w szalonym tańcu nie była to już śnieżyca, lecz chaos białego mroku,bezład daleko odbiegający od zwykłych w tej okolicy zjawisk.Mogła się rozeznaćw nich jedynie zięba alpejska, która nagle pojawiła się całymi stadami.A jednak Hans Castorp lubił życie w śniegu.Wydawało mu się pod wielomawzględami podobne do życia na morskim wybrzeżu: podstawowa monotonia krajo-brazu była wspólna obu regionom: śnieg, ten głęboki, pulchny, nieskazitelny, sypkiśnieg odgrywał tu tę samą rolę co tam w dole żółtobiały piasek; równie czyste byłozetknięcie z nimi; suchą od mrozu biel strząsało się z trzewików i odzieży tak samojak tam bezpylne sproszkowane kamienie i muszle z dna morskiego, również niezostawiające po sobie śladu; a maszerowanie po śniegu było równie mozolne jak ponadmorskich wydmach; chyba że powierzchnia śniegu stopniała już od słońca- 126 -i nocą zamarzła, wtedy szło się po nim lżej i przyjemniej niż po posadzkach, równielekko i przyjemnie jak po gładkim, twardym, wypłukanym, uginającym się piaskunad samym brzegiem morza.W tym roku z powodu opadów śnieżnych i zalegających zasp wszyscy z wyjąt-kiem narciarzy mieli ograniczoną swobodę ruchów na powietrzu.Pługi śnieżne pra-cowały; ale z trudem mogły jako tako uwolnić od zasp najbardziej używane szlakii główną ulicę Uzdrowiska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]