[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie myślcie, że ja tu przyjechałem tak zupeł­nie w ciemno.– Rosjanie ruszyli z przełęczy na północny zachód – wtrącił Jacek.– Ruszyli.Znaleźli.Tylko na jakiej wysokości? W którym miejscu? To tak jak z Atlantydą.Na Zachodzie istnieje towarzystwo złożone z lu­dzi, którzy w poprzednich wcieleniach żyli na tej mitycznej wyspie.Spo­tykają się, wydają gazetkę, rozmawiają, rekonstruują religię przodków.Oczywiście znają dokładną lokalizację wyspy, ale nie chcą jej ujawnić.To jest ten problem.Ja mam w piwnicy latający talerz, który rozbił się pod­czas lądowania koło Warszawy.Ale nie powiem wam, gdzie mieszkam.Takie odkrycie, żeby było wiarygodne, musi być powtarzalne.– To znaczy, że każdy, kto zechce, może według wskazówek dotrzeć na miejsce?– Tak.Swego czasu dwaj fizycy przeprowadzili zimną fuzję jądrową.Bardzo prosto.Dwa druty z platyny, roztwór ciężkiej wody, prąd o odpo­wiednim napięciu.I co z tego wynikło? Eksperyment usiłowało powtó­rzyć kilkanaście laboratoriów.Nie udało się nigdzie.– Dobrze im tak – mruknęła mściwie Zosia.– Dlaczego? Opanowanie zimnej fuzji jądrowej dostarczyłoby nam niewyczerpalnych ilości energii.Niespodziewanie zamilkłem.Wpatrywałem się w Zosię zdumiony.– Coś nie tak? – zagadnęła.– Na czym siedzisz? – zapytałem.– Chyba na kamieniu.– Wstań!– Wyklęty powstań ludu ziemi – zanucił Jacek.Zosia wstała posłusznie.Siedziała na brzegu kamiennego koła.Spod warstwy żwiru wystawał tylko kawałek jego obwodu.– To chyba jest obrobione ludzką ręką – zauważył Jacek.– Nie mylisz się – powiedziałem.– Trzeba to odkopać.Pracując rękami i kawałkami łupku rozgarnialiśmy mazistą glinę i drobny jak kasza rumosz skalny.Po półgodzinie roboty odsłoniliśmy spory kawałek.– Ma cztery metry średnicy – mruknąłem – i ponad metr grubości.Podszedłem do zabytku i pochyliłem się na środkiem.Ział tu ideal­nie okrągły otwór prowadzący w dół.– Widziałam takie, jak szukaliśmy Bursztynowej Komnaty w Górowie Iławeckim – powiedziała Zosia.– Leżały na trawniku przed skle­pem.Bardzo dekoracyjnie to wyglądało.– To były kamienie żarnowe – wyjaśniłem.– To ten jest chyba od bardzo dużego młyna – zauważył Jacek.– Skąd tak duży młyn tak wysoko?– Zastanów się, gdzie tu w okolicy rośnie zboże – poradziłem mu.Wyjąłem z kieszeni kartkę papieru i ołówek.Przeprowadziłem szyb­kie obliczenia.– Minimalna objętość 12,5 m3.Czy któreś z was zna może gęstość granitu?Nie znali.– Przyjmijmy, że granit jest równy gęstości wodzie.Ile w takim razie ważyłby ten drobiazg? – zapytałem Jacka.– Dwanaście metrów sześciennych? To będzie dwanaście ton.– Dwanaście tysięcy kilogramów.Wyobraź sobie, że chcesz tym mleć zboże.Zamilkł.– Może nie zboże, ale na przykład rudę żelaza albo.– Nie – zaprotestowała Zosia.– Tamte koła miały okrągłą dziurę, ale obok takie podkucia, żeby się trzymały te mechanizmy, które tym kręciły.– Słusznie – kiwnąłem głową.– A tu takich zaczepów nie ma.– Może są z drugiej strony? – zasugerował Jacek.– Nie.To nie jest koło żarnowe.Za duże.Największe, jakie widzia­łem przed kaplicą w pobliżu kościoła Świętej Katarzyny na warszawskim Służewcu, miało półtora metra średnicy i tylko około dwudziestu centy­metrów grubości.– Więc co to może być? – zapytała Zosia.– Myślę, że to kotwica.– Kotwica? – wykrzyknęli oboje zdumieni.– Tak.Swego czasu u wybrzeży Kalifornii wyciągnięto z morza kilka okrągłych kamieni z wywierconą dziurą.Sądzono, że jest to ślad bardzo starej penetracji chińskiej na wybrzeżach Ameryki Północnej.Później okazało się, że faktycznie są to kotwice chińskie, ale zgubili je chińscy rybacy, którzy przybyli na te łowiska dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.– Kotwica tej wielkości? – zdziwiła się Zosia.– I ważąca pewnie około dwunastu ton – uzupełniłem.Zamilkli.– Arka? – zapytał Jacek.– Niewykluczone, ale mam pewne wątpliwości.Nie znam wyporno­ści Arki, ale ta kotwica wydaje się mimo wszystko nieco za duża i za ciężka.Wyobraźcie sobie, w jaki sposób mogliby wciągnąć ją na pokład?Zamilkli.– Poza tym jest jeszcze coś.Otwór pośrodku jest świeży, zresztą cała kotwica jest świeża.Wyobraźcie sobie, że płyniecie, lina wygładza brzegi otworu.Kotwica szorując o zatopiony ląd wygładza się o kamienie.Zosia pogładziła otwór.– To faktycznie jest ostre – powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl