[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamierzałem zawrócić do centrum miasta, lecz poczułem zmęczenie po całodziennym ślęczeniu w czytelni.Usiadłem na brzeżku ławki i zagapiłem się na gołębie.Sennie rozmyślałem o dziwnych kolejach losu, sprawiającego, że w niepamięci ludzkiej zatonęło nazwisko wielkiego obszarnika, rozpadł się jego wielki majątek, a przetrwał jeden wariacki gest: postawienie na moskiewskim placyku małego pomnika poświęconego pamięci psów, które zgorzały w jego psiarni.Majątki i bogactwa zmiotła wichura rewolucji, pozostał tylko Psi Placyk i odrobina psiego pomnika.Ileż to najróżniejszych wielkości, które współczesnym zdawały się sięgać nieba, przetrwało dla potomnych tylko w drobniutkiej anegdocie.Ilu pisarzy, autorów potężnych dramatów i epopei, które – zdawało się współczesnym – będą trwać wiecznie, przeszło do historii jako twórcy powiastek, miniatur, drobnych dialogów.Nigdy nie wiemy, co nas ocali w pamięci ludzkiej: wielka zbrodnia, wielka budowla czy mała śmieszna anegdotka, skok o tyczce lub bezsensowne zdarzenie.Odpowiedziały mi jakby głośne oklaski.To stado gołębi wzleciało ponad dachy niskich domków.Dostrzegłem zbliżającą się młodą kobietę z warkoczami, z książką w ręku.Kobieta usiadła na drugim końcu ławki, nie rzuciwszy mi nawet spojrzenia.Przez chwilę tylko wydawało się, że jednak zauważyła mnie i coś jak słabiutki uśmiech przebiegło przez jej usta.Przyniosła z sobą grubą książkę w ciemnej oprawie.Och, ileż bym dał za to, aby wiedzieć, co ona czyta.Lecz zwrócenie się do niej z podobnym pytaniem byłoby z pewnością poczytane za próbę zaczepki.Siedziałem więc cicho i rozglądałem się po skwerku.Wkrótce zresztą nadszedł miły staruszek – i wówczas dopiero zdałem sobie sprawę, że przyszedłem na skwerek znacznie wcześniej niż zazwyczaj.Staruszek powitał mnie, jak starego znajomego.Począł wypytywać, co sądzę o gołębiach, o budowaniu psom pomników, o moskiewskich wieżowcach.Odpowiadałem skąpo, ale i tak wkrótce usłyszał mój obcy, nierosyjski akcent.– A wy kto, jeśli wolno zapytać? Nie Rosjanin, prawda?– Polak.Dopiero cztery dni jestem w Moskwie.– Cztery dni? I przesiadujecie na ławeczce jak ja, starzec? – zawołał z potępieniem w głosie.– A zwiedziliście Kreml, muzea, byliście w teatrze?Wyjaśniłem mu, że Moskwę zwiedziłem dość dokładnie podczas poprzedniego pobytu.Teraz zaś mam tu do wykonania bardzo pilną pracę, wieczorami jestem zmęczony i ławeczka na skwerku lepiej mi odpowiada niż teatr.Czy mogłem mu wytłumaczyć, że w grę wchodzi także młoda kobieta, siedząca obok niego?– A kiedy wracacie do Polski?– Nie wiem.Za dwa tygodnie wyruszam na Daleki Wschód.Potem znów do Moskwy– Na Daleki Wschód – ucieszył się staruszek.– Znam, znam, bywałem tam i ja.W dwudziestych latach pracowałem jako technik przy konserwacji torów kolejowych do Władywostoku.Piękny, ciekawy kraj.Szczególnie nad Ussuri.Na tygrysy też polowałem.A wy? Będziecie polować?– Nie wiem.– odrzekłem niepewnie.– Interesuje mnie archeologia.Być może odwiedzę i tamte strony.Ciekawi mnie zagadka wielkich kamiennych żółwi.Słyszałem o nich od swego przyjaciela.– A tak, tak.Żółwie.Widziałem je.Wielkie, kamienne żółwie.Spotkać je można w tajdze.Ale ja mam dla was coś lepszego.Bardzo ciekawą sprawę.Najpierw jednak muszę opowiedzieć wam legendę, którą słyszałem od miejscowych robotników, pracujących przy kolei do Władywostoku.Macie dziś dużo czasu? Bo legenda, zaznaczam, jest dość długa.Czasu miałem wiele.Tym bardziej że młoda kobieta podniosła wzrok znad książki i z ukrywanym zainteresowaniem śledziła naszą rozmowę.Żółte policzki staruszka zaróżowiły się lekko.Sprawiała mu widoczną przyjemność możliwość opowiedzenia mi jakiejś starej historii.Poczęstowałem staruszka papierosami.Odmówił.Nie palił.Wyciągnąłem wygodnie nogi.Przecież historia miała być bardzo długa.– Było to bardzo, bardzo dawno temu, przed setkami lat.W miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się miasto Niuguta – rozpoczął swe opowiadanie staruszek – żył potężny i sławny cesarz Czin Jatai-czi.Miał on potężną armię i był bardzo kochany przez swój naród.Miał też żonę Chun Le-niui.Sława jej urody i rozumu przekroczyła nawet granice Mandżurii.Nad rzeką Suczan żył drugi cesarz, Kuan Jun, potężny jak Czin, ale strasznie okrutny, groźny, władczy i rozpustny.Kuan Jun wiele słyszał o pięknej żonie Czina i gorąco pragnął uczynić ją swoją nałożnicą.Przy ujściu rzeki Suczan stoją obok siebie dwie jednakowe skały.U podnóża jednej z nich znajdowała się, podobno, wielka świątynia, z dwoma szczerozłotymi posągami, uosabiającymi boga żywiołów.Bóg ten posiadał cudowną moc leczenia wszelkich chorób oraz znany był z tego, że nigdy nie odmawiał swej łaski porządnemu, uczciwemu człowiekowi.Zdarzyło się, że Czin zachorował na oczy i żaden lekarz nie mógł mu pomóc, choroba ciągle rozwijała się i cesarzowi Czinowi poczęła zagrażać ślepota.Skorzystał z tego rozpustny starzec, cesarz Kuan Jun, i obmyślił szatański plan.Postanowił zwabić do siebie Czina, uwięzić go, a potem za pomocą fałszywego listu ściągnąć do siebie piękną żonę Czina, mądrą Chun Le-niui.I Kuan Jun począł realizować swój zamiar: wysłał posła do Czina i zaprosił go do odwiedzenia świątyni w Suczan.Zapewniał, że Czin będzie miał swobodny i bezpieczny przejazd przez ziemie Kuan Jun i wszędzie okażą mu szacunek należny cesarzowi.Szlachetny i dobry Czin uwierzył posłowi Kuan Jun.Postanowił, że do świątyni nad rzeką Suczan pojedzie wraz z żoną.Ta z początku broniła się przed podróżą.W końcu uległa namowom męża, postawiła jednak kilka warunków:1.Nikt nie będzie wiedział, że Czin pojedzie wraz z żoną.2.Obydwoje będą ubrani jednakowo i Czin powie gospodarzowi, że odbywa z nim podróż jego młodszy brat.3.Pojadą nie w kolasach, lecz konno, i podczas każdego odpoczynku konie będą zawsze gotowe do drogi.4.Zabiorą ze sobą dwa tysiące żołnierzy.5.Zatrzymają się nie w pałacu Kuan Jun, ale w namiotach pod osłoną wojska.Czin, który zawsze godził się na propozycje swej żony, wybrał dwa wspaniałe wierzchowce, białego dla siebie, kasztana dla małżonki.Tymczasem jednak nie udało się utrzymać w tajemnicy podróży żony Czina i do rozpustnego Kuan Jun dotarła tajemna wiadomość, co oczywiście sprawiło mu ogromną radość.Wiosną, gdy stajały śniegi i pojawiła się pierwsza zieleń, Czin i jego małżonka, jednakowo ubrani, na dwóch wspaniałych koniach wyruszyli w podróż na czele swego orszaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]