[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fakt ten jednak nie pocieszył małego androida.Nie rozproszył nudy, która stała się jedynym towarzyszem wędrówki.Gdyby był człowiekiem, zapewne postałby pod ścianą, drapiąc się w głowę.Może także, zirytowany, zaplótłby ręce na torsie i zaklął.Stał więc tak przez chwilę, po czym uniósł mackę, przyłożył do chromowanego pancerza i chyba nie uświadamiając sobie, co robi, lekko go podrapał.Później splótł dwie inne macki w geście, mającym wyrażać obrzydzenie.- Ale heca! - powiedział, gdyż właśnie to miał na myśli.Pragnąc zbadać niezwyczajną komnatę, przeszedł wzdłuż le­wej ściany i ponownie przecisnął się wąskim przejściem, pozosta­wionym obok cylindrycznego zbiornika.Krótszy bok, przez który niedawno się prześlizgnął, okazał się wszakże całkowicie nie-przenikliwy.Coraz bardziej zaniepokojony, Vuffi Raa zaczął po­suwać się wzdłuż pierwszej połowy dłuższej ściany w kierunku walcowatego pojemnika.Kiedy znalazł się przy nim, dokonał na­stępnego odkrycia.Dotychczas zaokrąglone powierzchnie komnat, które przy­wykł określać mianem pojemników, okazywały się równie nie-przenikliwe jak wszystkie inne ściany.Tym razem stało się ina­czej.Mały robot stwierdził, że macka zagłębia się bez przeszkód w powierzchnię cylindra.Ponieważ i tak nie mógł znaleźć in­nego wyjścia, podążył za macką do wnętrza walca.Kiedy zna­lazł się w środku, natychmiast zauważył, że jeden punkt we­wnętrznej powierzchni jarzy się purpurowym blaskiem.Jak się spodziewał, „zbiornik" nie chciał go wypuścić; podszedł więc do rozjarzonego miejsca i zaczął je oglądać.Okazało się, że jest przepuszczalne.Znalazł się znów w pomieszczeniu, mającym kształt prostopa­dłościanu, zupełnie podobnym do wielu innych - rozjaśnionych błękitnawą poświatą i nie mającym zbiorników - przez które prze­chodził w ciągu ostatniej doby.Tyle że w ścianie ujrzał jaskrawo świecące szkarłatne drzwi.Jeden, dwa, trzy, cztery.Powinien teraz znaleźć się między dwiema mającymi zbiorniki błękitnymi komnatami, ale tu, gdzie się znalazł, nie widział żadnego cylindra.Pięć, sześć, siedem -coś dziwnego.Odnosił wrażenie, że przeciwległa ściana go przy­ciąga, a poza tym płonie czerwonym, ale trochę mniej in­tensywnym blaskiem.Vuffi Raa cofnął się i zaczął myśleć.Odkąd wpadł w te tarapaty, upłynęły trzydzieści dwie godzi­ny, piętnaście minut i czterdzieści dwie sekundy.Teraz już niemal go nie obchodziło, czy i jak się stąd wydostanie.Pozwolił, żeby ściana przyciągnęła go do siebie, i przeszedł przez.Lando ukrył twarz w dłoniach i siedział pod przezroczystą ścianą piramidy.W ciągu ostatnich trzydziestu minut przeżył wie­le wstrząsów, ale ten był chyba najsilniejszy.Tam, gdzie stary Śpiewak miał kiedyś oczy, widniały dwie głębokie, brzydkie rany - które bardzo szybko się goiły i nie wykazywały ani śladu infekcji, podobnie jak starzec nie okazywał, że odczuwa jakikolwiek ból.Mimo to był ślepy - straszliwie, okrutnie, nieodwołal­nie okaleczony.I szczęśliwy z tego powodu jak dziecko.- Kapitanie - powiedział.- Proszę cię, nie martw się z mo­jego powodu.Tak to już jest, że w życiu nie ma niczego za darmo.Wygląda na to, że zamieniłem oczy na oświecenie.Dopiero teraz wiem, kim dotychczas byłem: upośledzonym dzikusem, który wprawdzie widział, ale nie rozumiał, na co spogląda.Teraz zaś stałem się człowiekiem cywilizowanym i inteligentnym - który, dziwnym zrządzeniem losu, jest niewidomy.Czy nie uważasz, że to sprawiedliwa zamiana?Lando mruknął, po czym od niechcenia szturchnął czubkiem palca cienką warstwę kurzu, który zgromadził się w kącie mię­dzy ścianą a podłogą.Przekonał się, że błyszczy tam coś dzi­wnego, podobnego do okruchu metalu albo mikroskopijnego odłamka zwierciadła.Zaciekawiony, lekko dmuchnął, pragnąc w ten sposób oczyścić dziwny przedmiot z kurzu.Doszedł do przekonania, że to lepsze niż udzielanie starcowi odpowiedzi -bez względu na to, czy rzetelnej, czy fałszywej.Nic nie mogło zastąpić utraty wzroku.- Co więcej, kapitanie - ciągnął tymczasem Mohs - myślę, że moje nowo nabyte umiejętności logicznego rozumowania chociaż częściowo potrafią zastąpić utracone oczy.Wiem, na przykład, że siedzisz po mojej lewej ręce i odwrócony twarzą w stronę ściany, grzebiesz palcem w kącie.Wydaje mi się, że to wiem, wnioskując z dźwięków, towarzyszących twoim ruchom, oraz znajomości two­jej osobowości - to zupełnie tak, jakbym cię mógł widzieć.- Cieszę się razem z tobą, Mohsie - mruknął rozdrażniony Lando.Nagle, w tej samej sekundzie, kiedy błyszczący okruch zna­lazł się trochę bliżej i zalśnił intensywniejszym blaskiem, przera­ził się i cofnął rękę.- Sukin.Popatrz tylko!Nie uświadamiając sobie faktu, iż powiedział to do ślepca, Lan­do nie przestawał kierować spojrzenia w kąt pomieszczenia.Po­ruszał się tam chyba jakiś pająk - bardzo mały i bardzo szybko.Usiłując uniknąć spotkania z czubkiem palca ponownie wy­ciągniętej dłoni Calrissiana, starał się obejść przeszkodę to z le­wej, to znów z prawej strony.Nie mógł mieć więcej niż trzy mi­limetry średnicy.Mimo to Lando, nie okazując strachu, podstawił palec i zmu­sił pająka, żeby wspiął się trochę wyżej.Później uniósł rękę i strząsnął stworzenie do wnętrza podstawionej drugiej dłoni.I przyglądał się, jak zmniejszony do mikroskopijnych roz­miarów Vuffi Raa, poruszający się chyba sześćdziesiąt razy szyb­ciej niż normalnie, potyka się o linię życia i rozciąga jak długi.ROZDZIAŁ 15Nikt nigdy nie oskarżył Vuffi Raa o to, że jest głupi.Rzecz jasna, mały robot natychmiast rozpoznał górującego nad nim stumetrowego giganta.Stało się to w tej samej chwili, kiedy wyskoczył z oświetlonej czerwonym blaskiem komory, praw­dopodobnie stykającej się z wewnętrzną powierzchnią piramidy.Vuffi Raa rozpoznał swojego pana, ale najbardziej zdumiało go to, co wówczas poczuł.Wydawało mu się,, że bez względu na tarapaty, w jakich obaj się znajdują, powrócił do domu.Wyglądało na to, że i Lando zorientował się w tej niezwykłej sytuacji.Oparł czubek gigantycznego palca przed androidem i trzy­mał absolutnie nieruchomo przez całą minutę, aby dać czas małe­mu - bardzo małemu robotowi - na wspięcie się wyżej.Jeżeli chodziło o niego, Vuffi Raa także starał się bardzo uwa­żać.Mimo iż tak ogromny palec był szorstki i miał mnóstwo wy­godnych miejsc, w których dawało się postawić stopę, sprawiał wrażenie miękkiego i gąbczastego.Automat wspinał się zatem bardzo powoli, używając wszystkich pięciu macek i rozczapierzając palce na boki, żeby jak najrównomierniej rozłożyć ciężar ciała.Wiedział, że jeden nieostrożny ruch i mógłby przekłuć ciało swo­jego pana jak igła.Wywołałoby to nagły ruch, wskutek którego Vuffi Raa spadłby i roztrzaskałby się na kawałki.Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.Poruszając ręką wprost nieprawdopodobnie statecznie i powoli, Lando uniósł Vuffi Raa na wysokość oczu.Później opuścił go wzdłuż przypominającego zbocze góry torsu i przełożył do drugiej ręki.Vuffi Raa wpadł we wgłębienie podstawionej dłoni.Przez pewien czas koziołkował, ale potem stanął prosto i popatrzył w gi­gantyczne oko, które nie przestawało go obserwować.- Mistrzu! - zawołał.- Co za historia! Co zrobimy w takiej sytuacji?- EEEYYYUUUFFFIII EEERRRAAAAA - odpowiedział Lando, potrzebując na to przynajmniej dwudziestu sekund.Jego głos przypominał pomruk gromu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl