[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał rękojeśći pojemnik, umożliwiający zasysanie okruchów, ale został wykonany z jakiegośkrystalicznego materiału, przywodzącego na myśl produkt miejscowych życiosadów.- Nie mam pojęcia, mistrzu!Czyżby i w głosie robota zabrzmiały pierwsze nutki histerii? Tego tylko brakowało -pomyślał Lando.Statek obrócił się wokół osi, znieruchomiał i leciał dalej, tym razem na boku.Wszystkowskazywało jednak na to, że dziwne bombardowanie się skończyło.Mały androidodwrócił się w stronę Calrissiana.- To jakiś dziwny przyrząd, mistrzu.Archeoastronomowie uważają, że Rafa Pięć byłamacierzystą planetą Sharów, z której istoty wyruszyły na podbój reszty systemu.Zpiewaneprzez Mohsa pieśni potwierdzają tę hipotezę.Podejrzewam, mistrzu, że widzimy - iodczuwamy - pozostałości po pierwszych próbach ujarzmiania przestworzy.przedmiotywynoszone na orbitę za pomocą prymitywnych rakiet albo niepotrzebne rzeczy, usuwanez pokładów małych statków, przygotowujących się do ponownego wejścia w warstwyatmosfery.To miało sens.Okołoplanetarne orbity należały do najciekawszych miejsc, w którychmożna było znalezć najwięcej przedmiotów, pozostawionych przez prymitywnecywilizacje.Prawdopodobnie wokół Rafy Pięć krążyły aparaty fotograficzne i kamery,stare kombinezony próżniowe, resztki pożywienia.wszystko dokładnie w takim samymstanie, w jakim zostało wystrzelone w mroki przestworzy -jeżeli nie liczyć uszkodzeń,wyrządzonych przez mikrometeoryty i promieniowanie.Nagle Lando uświadomił sobie, że przyszedł mu do głowy pewien pomysł.- Vuffi Raa, dlaczego, kiedy zostaliśmy trafieni po raz pierwszy, po prostu nie włączyłeśochronnych pól Sokoła ? - zapytał.-To nie było coś, z czym nie mogłyby poradzić sobienasze deflektory, zwłaszcza że różnica prędkości nie była wcale duża.Pomyślał, że nieustanne przeglądanie instrukcji obsługi Sokoła w końcu zaczyna dawaćjakieś rezultaty.Może, gdyby dostatecznie długo przyglądał się, jak robi to android, wkońcu sam opanowałby sztukę pilotażu.Z drugiej strony, właśnie teraz mógł przebywać w salonie luksusowego pasażerskiego54@ Lando Calrissian i Myśloharfa Sharówliniowca.Mógł, zajęty strzyżeniem dwunożnych owiec i baranów, powoli sączyć dużąporcję lodowatego trunku.- No cóż, nie potrafię odpowiedzieć panu na to pytanie, mistrzu - odezwał się po chwiliciszy android.- Po prostu zareagowałem, jak najszybciej mogłem.Trzymajcie się wszyscy,podchodzę do lądowania!Mały robot zaczął pociągać za dzwignie i przyciskać guziki, umieszczone na pulpitachróżnych konsolet.Rafa Pięć - bez względu na to, czy była, czy też nie, kolebką legendarnych Sharów - niezaliczała się do światów, na których kolonizatorzy czuliby się jak u siebie w domu.Miałaatmosferą, zajmujące niemal całą powierzchnię gigantyczne wielobarwne budowle, atakże - co najważniejsze - wszechobecne życiokryształowe sady.Mimo to powietrzebyło tu odrobinę zbyt chłodne i zbyt suche, podczas gdy na Rafie Cztery - planecie, zktórej właśnie przylecieli - panował cieplejszy i bardziej wilgotny klimat, i to w szerszymzakresie długości geograficznych.Tu i ówdzie - jak ujawniły badania, przeprowadzone, kiedy przebywali na orbicie, a takżejak podawały mapy, których treść wpisali jeszcze w Teguta Lusac do pamięci pokładowegokomputera -widać było niewielkie osady i zabudowania, przeważnie otaczające życiosady.Kręcili się po nich urodzeni na tej planecie Tokowie (ich ziomkowie urodzili się na wszystkichinnych światach systemu, dysponujących odpowiednimi warunkami), skazańcy, zesłańcyi miejscowi ogrodnicy.Wszyscy zajmowali się zbieraniem życiokryształów, aczkolwiek niena taką skalę, na jaką zajmowano się tym na Rafie Cztery.Lando doszedł do wniosku, że niewątpliwie w przyszłości, mniej więcej za sto lat, itu powstaną miasta obok tych, które zbudowali i porzucili Sharowie.Na razie jednakcałą planetę zamieszkiwało zaledwie kilkuset rozproszonych po całej powierzchniosadników.Kolosalna piramida, którą wskazał im Naczelny Zpiewak Toków, znajdowała się wodległości przynajmniej tysiąca kilometrów od jakiejkolwiek osady, założonej przezkolonistów.Vuffi Raa posadził Sokoła Milenium delikatnie jak piórko między kilkoma innymiprastarymi budowlami - u stóp gigantycznej piramidy, w porównaniu z którą nawetinne dzieła architektury Sharów wydawały się karzełkami.Trudno byłoby opisać ogromkonstrukcji, piętrzącej się teraz nad ich głowami.Ponad powierzchnią gruntu wystawałoco najmniej siedem kilometrów.Rozmaite czujniki Sokoła ujawniły, że budowla zajmujesporo miejsca także pod powierzchnią, ale dokładne określenie, gdzie się kończy,przekraczało ich możliwości.Piramida przypominała wzniesioną z nie-przenikliwegoplastiku gigantyczną górę, która chyba niczemu nie służyła i nie pełniła żadnej określonejfunkcji.Miała pięć ścian (jeżeli nie liczyć dna - bez względu na to, jak głęboko się znajdowało)stykających się pod różnymi kątami, co nadawało monumentalnej konstrukcji dziwaczny,koślawy i grozny wygląd.Każdą ścianę wykonano z materiału innej, jaskrawej barwy:karmazynowej, morelowej, żółtobrązowej, akwamarynowej i turkusowej.Cóż za ohydny gust - doszedł do przekonania Lando.- Nic dziwnego, że rasa budowniczychwymarła albo wyginęła.Piramidy nie wieńczyła żadna konstrukcja, która mogłaby służyć jako ozdoba.Zciany poprostu się schodziły, tworząc szpikulec, na który mógłby się nadziać każdy nieostrożnyśmiałek.Nie po raz pierwszy Lando zaczął się zastanawiać, kto albo co mogło wystraszyćistoty, zdolne do wznoszenia tak gigantycznych gmachów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]