[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A więc ten Marshall zdaje się, że się nazywał Allan Marshall odkupił odnas wszystko.Bylibyśmy najmądrzej postąpili, gdybyśmy ruszyli od razu w drogę, ale popierwsze, chcieliśmy wypocząć po trudach, a po wtóre, nasi chorzy potrzebowali leczenia.Zresztą nie było nawet dobrej okazji do wyjazdu.Przebąkiwano o napadach rozbójniczych podrodze, wymieniano nawet nazwiska rozmaitych ludzi, którzy opuściwszy kopalnie nigdy jużnie powrócili do Sacramento ani do San Francisko. Czy okazało się to prawdą? Zaraz o tym usłyszycie.Czekaliśmy więc przez kilka tygodni, wydając dużo na życie, hostrasznie jest tam ono drogie.Ponieważ wiedziano, niestety, że nasze kieszenie nie są puste,przeto pobyt nasz uprzyjemniało ustawiczne opędzanie się od szulerów i podobnego robac-twa, które ciągle dokoła nas krążyło.Tymczasem naszym chorym towarzyszom znacznie siępolepszyło, tak, że postanowiliśmy wybrać się w podróż, przyłączając się do pięciu ludzi, któ-rym również sprzykrzyło się tam siedzieć.Było nas zatem dziewięciu.Wynajęliśmy muły inasza gromadka powiększyła się o sześciu mulników.Uzbrojeni byliśmy wszyscy znakomi-cie, nawet mulnicy wyglądali tak, jakby żaden z nich nie bał się pójść w zawody z dziesięciuwrogami.Ruszyliśmy więc nareszcie w drogę i z początku wszystko szło dobrze.Niebawemjednak zaczęły padać ustawiczne deszcze i towarzyszom odnowiła się febra.Nadto woda takrozmiękczyła grunt, że z trudem tylko posuwaliśmy się naprzód, robiąc zaledwie po osiem mildziennie.Nawet w ciągu nocy w namiotach nie byliśmy bezpieczni przed upustami niebie-skimi.To wzmogło jeszcze febrę naszych chorych tak, że musieliśmy biedaków poprzywią-zywać do mułów. To diabelnie przykre! przerwał jeden z siedzących bliżej. Ja także zaznałem takichprzyjemności, więc wiem, jak się człowiek wtedy czuje. Well.W ten sposób przebyliśmy trzy czwarte drogi i pewnego wieczora wyszukaliśmymiejsce na obóz.Roznieciliśmy takie ognisko, że zrobiło się jasno jak w dzień, i zajęliśmy sięrozbijaniem namiotów.Wtem ze wszystkich stron huknęły strzały.Ja klęczałem właśnie wcieniu namiotu, przywiązując sznur do kołka, dlatego mnie nie dostrzeżono.Zerwałem sięczym prędzej i ujrzałem, że nasi mulnicy wsiadają na muły, by się rzucić do ucieczki.Czynilito jednak z takim spokojem, że napastnicy mogli ich doskonale wystrzelać co do nogi.Niezrobili tego jednak.Miałem już zamiar podnieść strzelbę do strzału, lecz powstrzymał mnieod tego straszny widok, który się ukazał moim oczom.Oto ośmiu rozbójników wypaliło takcelnie, że pięciu moich zdrowych towarzyszy, zajętych pracą przy rozbijaniu obozu, leżałobez życia na ziemi, a trzech chorych zamordowano właśnie w chwili, kiedy chwyciłem zastrzelbę.Zostałem więc przy życiu sam jeden.Co wy byście uczynili na moim miejscu, hę? Przekleństwo! Byłbym się na nich rzucił i starał wedle sił odpłacić im za wszystko! rzekł jeden. Nie.Ja bym celnymi kulami zmiótł najprzód kilku z nich! zapewniał drugi. Bardzo dobrze odparł opowiadający. Tak się to mówi, ale w rzeczywistości postąpili-byście podobnie jak ja.Rzucać się na nich było szaleństwem, a strzelać również nie bardzomądrze, gdyż w takim razie zginąłbym i ja.Na pewno postaraliby się o to, żeby nie został przyżyciu żaden świadek napadu.Zcigaliby mnie więc zawzięcie, a ja mogłem przecież zabić naj-wyżej jednego lub dwóch. Cóż więc zrobiliście? Pieniądze i papiery miałem w kieszeni, a mój muł stał nie opodal namiotu razem z inny-mi.Kiedy łotry przeszukiwały namioty, zakradłem się do zwierząt i odwiązałem go.Wtemjeden z rozbójników gwizdnął, a zaraz potem dał się słyszeć tętent.Jak myślicie co się sta-ło?130 No? Mulnicy wrócili.Wydali nas w ręce tych łotrów i przybyli teraz po swój udział w łupie.Było ich więc teraz razem czternastu.Wobec tego wsiadłem na muła i uciekłem, jak tylkomogłem najprędzej.Na szczęście było to zwierzę bardzo łagodne, a nie takie uparte bydlę,jakie się często spotyka między mułami.Rozległy się wprawdzie za mną głośne przekleństwai wielki hałas, a potem nawet tętent, ale udało mi się szczęśliwie umknąć pod osłoną nocy. A potem? Potem? Przybyłem do San Francisko, a teraz cieszę się, że siedzę tutaj zdrów i popijamporter. Czy żadnego z rozbójników nie poznaliście? Mieli na twarzach czarne maski.Jeden tylko, jak się zdaje dowódca, wsadzając palec doust, aby gwizdnąć, odsunął maskę z twarzy.Wtedy zobaczyłem jego fizjonomię.Poznałbymtego łotra od razu, gdyby mi się nasunął przed oczy.Był to Mulat i miał na twarzy bliznę,prawdopodobnie od noża. A mulnicy? Poznałbym wszystkich, ale za nic nie wrócę już do tego piekła, w którym diabeł gotuje itopi swoje złoto, aby niewinne dusze wabić na śmierć i zgubę. Jak się nazywał mulero39? Dobrze jest czasem znać nazwisko takiego dżentelmena? Wołano na niego Sanchez, ale dawniej niewątpliwie musiał mieć także i inne nazwiska.Sądzę, że większość tych łotrów należy do tych hounds40, których San Francisko wypluło dowszystkich kopalni złota.Teraz rabują tam do spółki różni agenci, mulnicy i zwykli zbóje.Byłoby najlepiej, gdyby kopalnie złota, podobnie jak w San Francisko, utworzyły straż, którazajęłaby się ściganiem i tępieniem tych band.Opowiedziałem wam już teraz wszystko.Skoń-czyłem. Jeśli tak rzekł Bernard to pozwólcie, że zapytam jeszcze raz o owego Marshalla, októrym mówiliście poprzednio.Jest to bowiem mój brat. Wasz brat? Rzeczywiście, zdaje mi się, że jesteście nawet do niego podobni.Czegochcielibyście się o nim dowiedzieć? Wszystkiego, co o nim wiecie.Jak dawno widzieliście go po raz ostatni? Z pięć tygodni temu. Czy sądzicie, że jest jeszcze w Yellow-water-ground? Wątpię.W kopalniach złota jest człowiek dzisiaj tu, a jutro tam.chociażby nawet posta-nowił siedzieć w jednym miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]