[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Natychmiast rozjaśniło mu się w głowie i uspokoił się.- Moja grupa jest na górze - powiedział z przepraszającym uśmiechem.- Mamy oglądać dzieła sztuki współczesnej, ale te podobają mi się bardziej, bo to prawdziwe obrazy.Dlatego.no.pani wie.- Urwałeś się? - podpowiedziała nauczycielka.Kąciki jej ust uniosły się w powstrzymywanym uśmiechu.- Cóż, ja nazwałbym to raczej francuskim urlopem.Te słowa same wyrwały mu się z ust.Patrzący na Jake’a uczniowie byli tylko trochę zaskoczeni, lecz nauczycielka parsknęła śmiechem.- Albo o tym nie wiesz, albo zapomniałeś - powiedziała - ale we francuskiej Legii Cudzoziemskiej rozstrzeliwano dezerterów.Sugeruję, żebyś natychmiast dołączył do swojej klasy, młodzieńcze.- Tak, proszę pani.Dziękuję.Do tej pory pewnie już kończą zwiedzanie.- Z jakiej jesteś szkoły?- Markey Academy - odparł Jake.To też samo mu się wyrwało.Poszedł na górę, wsłuchując się w echo kroków i ściszone głosy rozbrzmiewające pod wyniosłym sklepieniem rotundy i zastanawiając się, dlaczego tak powiedział.Nigdy w życiu nie słyszał o żadnej Markey Academy.* * *Odczekał chwile w holu na piętrze, a potem zauważył, że strażnik spogląda na niego z rosnącym zaciekawieniem, i zdecydował, że postąpiłby nierozsądnie, zostając tutaj dłużej.Miał tylko nadzieje, że grupka, do której się przyłączył, już wyszła.Spojrzał na zegarek i zrobił minę, która miała oznaczać„O rany! Ale zrobiło się późno!” - i zbiegł po schodach.Tamta klasa - oraz śliczna czarnoskóra nauczycielka, która uśmiała się z francuskiego urlopu - już wyszła i Jake uznał, że też powinien opuścić muzeum.Przespaceruje się jeszcze trochę - powoli, ze względu na urlop - po czym wsiądzie do metra.Przystanął przy budce z hot dogami na rogu Broadwayu i Czterdziestej Drugiej, by zamienić część swoich skromnych finansów na parówkę z keczupem.Usiadł na schodach banku, żeby zjeść lunch, co okazało się kiepskim pomysłem.Policjant podszedł do niego powoli, zręcznie wywijając swoją pałką.Wydawał się nie zwracać uwagi na nic oprócz niej, lecz kiedy znalazł się przy Jake’u, nagle wepchnął pałkę w pętelkę i odezwał się do chłopca:- Cześć, kolego.Dzisiaj nie w szkole?Jake właśnie pochłaniał hot doga i ostatni kęs utknął mu w gardle.Co za parszywe szczęście.jeśli w ogóle można tu mówić o szczęściu.Byli na Times Square, śmietnisku Ameryki, rojącym się od dilerów, ćpunów, dziwek i podrywaczy.a ten gliniarz nie zwracał na nich uwagi, tylko przyczepił się do niego.Z wysiłkiem przełknął hot doga i powiedział:- W mojej szkole trwają egzaminy.Ja miałem dziś tylko jeden.Potem wyszedłem.- Zamilkł.Nie podobało mu się bystre, badawcze spojrzenie policjanta.- Dostałem pozwolenie - zakończył z trudem.- Uhm.Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości?Jake podupadł na duchu.Czyżby matka i ojciec już zawiadomili policję? Podejrzewał, że po wczorajszych wydarzeniach było to bardzo prawdopodobne.Zazwyczaj nowojorska policja niespecjalnie przejmowała się zaginięciem kolejnego dzieciaka, szczególnie jeśli nie było go zaledwie pół dnia, lecz jego ojciec był szychą w telewizji i szczycił się tym, że potrafi pociągnąć za odpowiednie sznurki.Jake wątpił, by ten gliniarz miał jego zdjęcie.ale mógł znać nazwisko.- Hmm - powiedział niechętnie Jake.- Mam tylko uczniowską kartę klubową z kręgielni Mid-World Lanes, nic więcej.- Mid-World Lanes? Nigdy nie słyszałem.Gdzie to jest? Na Queensie?- To w śródmieściu.- „O Boże.” - pomyślał Jake „.wszystko idzie na opak.” - Na pewno pan wie.To przy Trzydziestej Trzeciej.- Aha.Może być.Policjant wyciągnął rękę.Czarnoskóry mężczyzna z dredami opadającymi na ramiona kanarkowożółtego garnituru zmierzył ich wzrokiem.- Przymknij go, władzuchno! - krzyknął radośnie.- Przymknij małego białasa! Spełnij swój obowiązek!- Zamknij się i spływaj, Eli - rzucił policjant, nie oglądając się.Eli roześmiał się, pokazując kilka złotych zębów, i poszedł dalej.- Dlaczego nie zażąda pan dokumentów od niego? - zapytał Jake.- Dlatego że teraz chcę zobaczyć twoje.Nie podskakuj, synu.Gliniarz miał jego nazwisko albo wyczuł, że coś jest z nim nie tak - w czym nie było nic dziwnego, gdyż w tej okolicy był chyba jedynym białym, niebędącym na łowach.Tak czy inaczej, wszystko sprowadzało się do jednego: zatrzymanie się tutaj na lunch było idiotyzmem.Ale bolały go nogi i był głodny, do cholery, po prostu głodny.„Nie powstrzymasz mnie” - pomyślał Jake.„Nie pozwolę ci się powstrzymać.Dziś po południu mam się z kimś spotkać na Brooklynie.i zamierzam tam być.”Zamiast sięgnąć po portfel, włożył rękę do przedniej kieszeni spodni i wyjął klucz.Pokazał go policjantowi.Słoneczne promienie odbiły się od srebrzystej powierzchni i rzuciły plamki światła na policzki i czoło mężczyzny.Policjant szeroko otworzył oczy.- Hej! - zawołał.- Skąd go masz, mały?Wyciągnął rękę, ale Jake cofnął swoją.Kręgi odbitego światła hipnotycznie zatańczyły na twarzy gliniarza.- Nie musi mi go pan zabierać - rzekł Jake.- Może pan obejrzeć moje dokumenty bez tego, prawda?- Tak, oczywiście.Policjant zapomniał o dokumentach.Patrzył tylko na klucz.Oczy miał szeroko otwarte i nieruchome, lecz nie puste.Jake widział w nich zdumienie i przedziwną radość.„To cały ja” - pomyślał chłopiec.„Wszędzie roznoszę szczęście i zadowolenie.Pytanie tylko, co dalej?”Jakaś młoda kobieta (zapewne nie bibliotekarka, sądząc po przezroczystej bluzce i zielonych jedwabnych szortach, które miała na sobie) rozkołysanym krokiem nadeszła chodnikiem, na kurewsko czerwonych szpilkach o trzycalowych obcasach.Spojrzała najpierw na policjanta, a potem na Jake’a, żeby dostrzec, na co patrzy gliniarz.Kiedy zobaczyła, stanęła jak wryta.Podniosła jedną rękę i dotknęła szyi.Jakiś facet wpadł na nią i warknął, żeby, do cholery, uważała, co robi.Młoda kobieta, która zapewne nie była bibliotekarką, nie zwróciła na niego uwagi.Jake zauważył cztery czy pięć innych osób, które również przystanęły w pobliżu.Wszyscy gapili się na klucz.Przykuwał ich uwagę jak dobry magik od gry w trzy karty, produkujący się na rogu ulicy.„Świetnie ci idzie niezwracanie na siebie uwagi” - pomyślał.„O tak!”Zerknął przez ramię policjanta i zauważył szyld po drugiej stronie ulicy.„Tania Drogeria Denby’ego” - głosił napis.- Nazywam się Tom Denby - powiedział do gliniarza.- Tak jest napisane na mojej uczniowskiej karcie klubowej, no nie?- Pewnie, pewnie - mruknął policjant.Przestał interesować się Jakiem i wciąż patrzył na klucz.Plamki świetlnych refleksów tańczyły i wirowały na jego twarzy.- A pan nie szuka żadnego Toma Denby’ego, prawda?- Nie - odparł mężczyzna.- Nigdy o nim nie słyszałem.Teraz już co najmniej tuzin ludzi zebrało się za plecami policjanta, a wszyscy z podziwem spoglądali na srebrzysty klucz w dłoni chłopca.- Zatem mogę już iść, tak?- Co? Ach! Tak, pewnie.idź już, rany boskie!- Dzięki - odparł Jake, ale przez moment nie był pewien, jak ma to zrobić.Otaczał go milczący tłum zombi, który powiększał się z każdą chwilą.Jake wiedział, że następni podchodzili zobaczyć, co się dzieje, lecz ci, którzy widzieli klucz, stawali jak wryci i gapili się.Wstał i powoli wycofał się w górę schodów, trzymając przed sobą klucz, jak pogromca lwów krzesło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]