[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby chwycił dłonią przewód wysokiego napięcia, ale nie poczuł bólu.Otworzył „Charliego Puf-Puf” i włożył klucz między kartki.Potem znów spojrzał na różę i zrozumiał, że to jest” prawdziwy” klucz - klucz do wszystkiego.Poczołgał się do niej z rozpromienioną twarzą i roziskrzonym wzrokiem.Róża wyrastała z kępy dziwnie wyglądającej, purpurowej trawy.Gdy Jake zbliżał się do niej, róża zaczęła się powoli otwierać.Ukazała ciemnoszkarłatny żar nakładających się na siebie płatków, które płonęły skrywaną furią.Jeszcze nigdy nie widział niczego równie intensywnie tętniącego życiem.A teraz, kiedy wyciągnął zabrudzoną dłoń do tego cudu, głosy zanuciły jego imię.I przeraźliwy strach zaczął wkradać się w jego duszę.Był zimny jak lód i ciężki jak głaz.Coś było nie tak.Wyczuwał jakiś dysonans, niczym głęboką i paskudną rysę na bezcennym dziele sztuki lub śmiertelną chorobę trawiącą ciało pod chłodną skórą.To było jak robak.Pasożytniczy robak.Albo cień.Jeden z tych, które czają się tuż za następnym zakrętem drogi.Nagle róża otworzyła przed nim swe serce, ukazując plamkę żółtego światła, i zapomniał o wszystkim w przypływie podziwu.Przez chwilę zdawało mu się, że patrzy na pyłek jarzący się nieziemskim blaskiem, który przenikał wszystkie przedmioty na tym pustym placu; pomyślał tak, chociaż nigdy nie słyszał o takim złożu pyłku w kwiecie róży.Pochylił się nad nią i zobaczył, że jarzący się żółty krąg to wcale nie pyłek.To było „słońce” - jak palenisko płonące we wnętrzu tej rosnącej w purpurowej trawie róży.Znów poczuł strach, który szybko przeszedł w przerażenie.„W porządku.Wszystko tutaj wydaje się w porządku, a mogłoby nie być - i chyba już zaczęło się zmieniać.Pozwolono mi poczuć to tylko w takim stopniu, w jakim mogę to znieść.Tylko co to jest? I co mogę zrobić?”To było jak robak.Czuł jego ruchy niczym uderzenia chorego i steranego serca, gdy walczyło z anielskim pięknem róży, wykrzykując sprośności, którymi chciało zagłuszyć jakże kojący i podniosły chór głosów.Nachylił się nad różą i zauważył, że w jej środku świeciło niejedno słońce, lecz wiele.Być może ta delikatna, ale mocna otoczka zawierała wszystkie istniejące słońca.„Coś jest nie tak.Temu wszystkiemu grozi niebezpieczeństwo.”Wiedząc, że dotknięcie płonącego mikrokosmosu oznacza niemal pewną śmierć, a mimo to nie mogąc się powstrzymać, Jake wyciągnął rękę.Nie był to gest ciekawości ani przestrachu, jedynie wielka, niewypowiedziana chęć obrony tej róży.* * *Kiedy doszedł do siebie, z początku wiedział tylko, że minęło sporo czasu i strasznie boli go głowa.Przyłożył dłoń do lewej skroni i pod palcami poczuł lepką krew.Spojrzał na ziemię i zobaczył sterczącą z zielska cegłę.Jej obtłuczony kant był zbyt czerwony.„Gdyby nie była obtłuczona, byłbym martwy lub pogrążony w śpiączce.”Popatrzył na przegub i ze zdziwieniem stwierdził, że wciąż ma na nim zegarek.Marki Seiko, niezbyt drogi, lecz w tym mieście śpiący pod gołym niebem ludzie budzą się bez dobytku.Kosztowny czy nie, ktoś z najwyższą chęcią uwolni cię od zegarka.Wyglądało na to, że Jake tym razem miał szczęście.Było piętnaście po czwartej.Leżał tutaj, martwy dla świata, przez co najmniej pięć godzin.Ojciec pewnie już zgłosił na policji jego zaginięcie, ale to nie miało żadnego znaczenia.Jake’owi wydawało się, że wyszedł z Piper School jakieś tysiąc lat temu.W połowie drogi do ogrodzenia oddzielającego parcelę od chodnika Drugiej Alei przystanął.Co właściwie się stało?Powoli wracały wspomnienia.Przeskoczył przez płot.Poślizgnął się i skręcił sobie nogę w kostce.Sięgnął w dół, dotknął jej i skrzywił się.Tak - tyle pamiętał na pewno.A co zdarzyło się potem?Coś dziwnego.Szukał czegoś, jak starzec wymacujący sobie drogę w pokoju.Wszystko jarzyło się własnym światłem.Wszystko - nawet puste opakowania i wyrzucone butelki po piwie.Potem słyszał głosy - śpiewały i opowiadały tysiące nakładających się opowieści.- I jeszcze „twarze” - wymamrotał.Na samo wspomnienie niespokojnie rozejrzał się wokół.Nie dostrzegł żadnej twarzy.Sterty cegieł były po prostu stertami cegieł, a chaszcze po prostu chaszczami.Nie było żadnych twarzy oprócz.- Przecież były tutaj.Nie wymyśliłem sobie tego.Był tego pewien.Nie potrafił uchwycić kwintesencji wspomnienia, jego ponadczasowego piękna, ale wydawało się najzupełniej realne.Po prostu obraz tych chwil poprzedzających utratę przytomności był jak fotografie zrobione w najlepszym dniu twojego życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl