[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mamjego zdjęcia, ale wygląda tak jak ta kobieta ze zdjęcia w Oakland Tribune".Może go widzieliście?W sobotni deszczowy poranek odwiedził liczne posterunkipolicji oraz kwaterę przy Stanyan Street.Panował tamnieopisany harmider.Wchodzili i wychodzili urzędnicy, aprzerażeni ludzie krzycząc i płacząc szukali nazwiskkrewnych na listach ofiar.Ponieważ Mack był w mieścieosobą znaną, został natychmiast przyjęty przez samegoDrinana.Wiedział on o zniknięciu chłopca, ale nie miał najego temat żadnych wieści.Wymamrotał jedynie kilka słówwspółczucia i odesłał Macka do detektywa Mulvihilla.- Ike Mulvihill - przedstawił się detektyw, ściskając dłońMacka.Jego biurko wyglądało tak, jakby ktoś wysypał na niezawartość kilku koszy ze śmieciami.- Proszę usiąść - wskazałgościowi chwiejne krzesło.Był żwawym, siwowłosym,niemłodym już mężczyzną z workami pod oczyma.Miał nasobie brudną, przepoconą koszulę oraz krawat, po którymwidać było, że nurzał się w niezliczonych filiżankach kawy ikuflach piwa.- A więc chodzi o pańskiego syna - zaczął, wroztargnieniu przesuwając z miejsca na miejsce plikidokumentów.- Jak dotąd, nigdzie go nie widziano.Zważywszy na okoliczności, nie ma w tym nic dziwnego.Cochwilę przepadają gdzieś setki ludzi.Naprawdę setki.Muszęjednak powiedzieć panu, że utrudnił nam pan pracę, niedostarczając fotografii chłopca. - Miałem tylko dwa jego zdjęcia.Oba spaliły się razem zdomem.Musiałem przede wszystkim ratować domowników inie dbałem o rodzinne pamiątki.Sądzę jednak, że mimo topolicja podejmie jakieś działania - w głosie Mackazadzwięczał sarkazm.- Gdy tylko będziemy mieć na to czas i ludzi - odparłdetektyw.Zabrzmiało to tak niemile, że Mack rozzłościł się,zapominając, jak bardzo policjant może być zmęczony iwyczerpany.Gniewnie uderzył pięścią w blat biurka.- Musicie znalezć na to czas teraz, a nie za tydzień, czy zamiesiąc.- Proszę nie krzyczeć na mnie, panie Chance.Mam pełneręce roboty.- Podobnie jak wszyscy.Mimo to żądam, by pan cośzrobił- Nie życzę sobie, aby przemawiał pan do mnie takimtonem.Proszę pamiętać do kogo pan mówi.- I nawzajem, do diabła.Płacę podatki.- Ale nie popiera pan władz tego miasta - wybuchnąłMulvihill.- Jestem zajęty, panie Chance.Mam setki takichspraw.Zrobimy dla pana wszystko, co tylko się da, podobniejak dla każdego innego obywatela.Jeśli cokolwiekznajdziemy, powiadomimy pana natychmiast.Gdzie panmieszka?- W namiocie w Golden Gate Park.- Zwietnie.%7łyczę panu miłego dnia - powiedziałdetektyw, nie podnosząc wzroku.Wychodząc, Mack z hukiemzatrzasnął drzwi, ale nie poczuł się od tego ani odrobinę lepiej.Kiedy opuszczał budynek, przyszła mu do głowy jeszczejedna myśl.Zważywszy na wiek Mulvihilla, musiał być onbez wątpienia kiedyś współpracownikiem Lona Coglana.Byćmoże nawet jego przyjacielem.Boże, co za sytuacja.Podobnie jak czterdzieści tysięcy innych ludziobozujących w parku, Mack i jego domownicy stworzyliwśród podwójnego rzędu białych namiotów swoją małąwspólnotę, na zmianę wyczekując w kolejkach po jedzenie iwodę.Przez kilka pierwszych dni wodę dostarczano zOakland, przywożąc ją barkami i pod silną strażąrozprowadzając po mieście za pomocą beczkowozów.Ich obozowa społeczność szybko się powiększała.Wkrótce odnalazł ich Rhett Haverstick wraz z żoną ipięciorgiem dzieci.Po nich dołączyła Margaret z dwomakelnerami i nieśmiałą, ciemnoskórą prostytutką imieniemGisella. Maison Napoleon" zostało całkowicie zniszczone.Od czasu, kiedy wypuszczono ją ze szpitala, Margaretprowadziła restaurację zaledwie przy pomocy kilku dziewcząt,przez co musiała zrezygnować z podawania posiłków wpokojach na górze.Jak wyznała Mackowi, straciła serce dotego interesu.Prowadziła go jednak, ponieważ była to jedynarzecz, na jakiej się znała.Kelnerzy Margaret przyciągnęli ze sobą pianino iwieczorami ludzie przychodzili do nich, by posłuchać, jakGisella gra na nim i śpiewa - dziewczyna miała piękny sopran.Ulubionym utworem stała się piosenka Dziś w nocy nie byłonam łatwo w naszym mieście, którą Gisella śpiewała mocnym,przejmującym głosem.Czasem też wykonywała ten utwórpowoli, jak pieśń żałobną, i wtedy wszystkie kobiety płakały.Mack wrócił do centrum miasta w niedzielę, gdy tylkougaszono pożar, i znów wypytywał obcych ludzi, opisując imwygląd Jima i pokazując fotografię Carli.Na ulice wyległysetki gapiów.Mieszkańcy miasta niewiele mieli do robotyprócz przyglądania się zniszczeniom.Nad mokrymi oddeszczu zgliszczami unosiły się obłoki pary.Młodzi, uzbrojeniw karabiny mężczyzni w mundurach khaki strzegli ulic przedzłodziejami.Wozy z wymalowanymi na bokach czerwonymikrzyżami rozwoziły koce i ubrania.Zciany spalonychbudynków rzucały długie cienie, przypominając swymwyglądem cmentarne pomniki.Domy, które uniknęły pożaru,stały pochylone nad chodnikami pod niezwykłym kątem.%7ładne budowle nie przesłaniały linii horyzontu, a nieboznajdowało się niżej nad ziemią niż zwykle.Całe miastorobiło wrażenie jakby mniejszego niż dawniej.Teraz, mijającto, co niegdyś było trzema przecznicami, człowiek zdawałsobie sprawę, że uszedł ledwo milę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]